Do trzech razy sztuka - pomyślałem, wypuszczając do Dłubni w Nowej Hucie 50 centymetrowego jazia - może w końcu trafi mi się coś małego...

Oczywiście to żart, ale właśnie na żarty lubię sobie pozwalać, gdy mam dobry humor. Niewątpliwie kolejna rekordowa, w mojej krótkiej bo pierwszosezonowej przygodzie z wędkarstwem na wodach PZW, ryba jest do tego wystarczającym powodem.

Cieszy mnie to tym bardziej, że poprzedni "zapalny bakcylowy" sezon spędziłem w małopolskim Kłaju, na wodach prywatnego Towarzystwa Wędkarskiego "Karp", skuszony opowieściami o pływających tam rybach, a rozczarowany niemal wszystkim co zobaczyłem. Człowiek uczy się na błędach - zresztą został na łamach Pogawędek opublikowany mój artykuł na temat Kłaja...

Do tej radości dodać mogę jeszcze satysfakcję, że łapię cieszące oko ryby w Nowej Hucie – dzielnicy, w której mieszkam i w której się wychowałem, że łapię je na rzeczce, która na tym odcinku została przez wędkarzy mocno zapomniana.

Jako, że nie jestem człowiekiem zachłannym, postanowiłem podczas kolejnej wizyty nad wodą przestawić się z jazi na klenie. Wiedziałem, że może je zainteresować większy woblerek. Gdy tylko znajdowałem miejsca odpowiednio głębokie, wykorzystywałem go do penetracji okolic dna rynny i wynik przeszedł moje najśmielsze oczekiwania.

Najpierw puknąłem moim wybranym na klenia woblerem stojącego pod nogami przy brzegu około 40 centymetrowego jazia, ale ten niezainteresowany przesunął się tylko kilkanaście centymetrów w bok, jakby robił miejsce wsiadającej do tramwaju staruszce. Potem nękany jeszcze kilkakrotnie w ogóle z niego wysiadł.

Skwarek