Kontrola, kontrola, kontrola i jeszcze raz...zasmażka!
Data: 12-03-2006 o godz. 15:20:00
Temat: Nasza publicystyka


Aby nie było żadnych wątpliwości już na wstępie wyjaśniam, że to, co przeczytacie poniżej, stanowi kontynuację pisaniny z artykułu pt. „Rybacy, kłusownicy, kormorany, wydry i krokodyle...”, który znajdziecie TUTAJ.

Pisząc poprzedni tekst nosiłem się z zamiarem „stworzenia” swego rodzaju cyklu artykułów, poruszających tematy najczęściej przewijające się przez portale wędkarskie, a dotyczące szeroko rozumianego pojęcia racjonalnej gospodarki wędkarskiej. Mam nadzieję, że niebawem ukaże się kolejny artykuł z tego cyklu pt. „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz?”, lecz w tym wypadku termin jego ukazania się nie jest w zasadzie zależny ode mnie.

W tym miejscu chciałbym podziękować za liczne komentarze pod moim poprzednim artykułem. Szczególne podziękowania dedykuję moim kontrlekutorom, choć ze zdziwieniem przyjąłem fakt, że moi oponenci – słusznie zarzucając mi powierzchowność podanych statystyk i przykładów – zupełnie nie zwrócili uwagi na to, że pisałem o składkach „na ochronę i zagospodarowanie wód”, zaś me niedokładne wyliczenia dotyczyły jedynie bardzo zaniżonych kosztów zagospodarowania wód.

Tym razem pozwolę sobie zatem dokonać wyliczeń kosztów ochrony wód. Posłużę się przykładem wody, o której pisał jeden z moich oponentów, a która to woda jest na dodatek znana wielu Pogawędkowiczom. Aby temat się nie rozmydlił, skupię się na ochronie rozumianej jako kontrola przestrzegania ustanowionych przepisów, w celu wyeliminowania kłusownictwa. Pomijam tu inne aspekty ochrony, często wskazywane przez wędkarzy np. dbałości o bezpieczeństwo pozostawionych samochodów, czy bezpieczeństwo samych wędkarzy, tudzież żądania, aby interwencja nastąpiła nie później niż w ciągu 10 sekund od momentu, gdy chwycili za telefon i zgłosili, że ktoś kłusuje.

Konieczność ochrony/kontroli wód

Oczywiście nikt przy zdrowych zmysłach nie neguje - jako takiej - konieczności ochrony wód. Zupełnie jednak nie rozumiem, dlaczego niektórzy upatrują w kontroli, skuteczny środek naprawy stanu naszych wód i żądają jej wzmożenia. Po pierwsze trzeba sobie uzmysłowić, że ochrona sama w sobie nie ma na celu naprawiania czegokolwiek, tylko utrzymanie na określonym poziomie pewnego stanu posiadania. Ochroniarz w sklepie nie jest od uzupełniania pustych półek, reklamy, marketingu lub dbania o ciągłość dostaw tylko od tego, aby klienci nie wynosili towaru, za który nie zapłacili, bądź nie byli okradani przez innych klientów. Strażnik nad wodą nie jest hodowcą, ani dostawcą narybku, nie zarybia tej wody itd. - jest przede wszystkim od kontroli przestrzegania przepisów przez łowiących.

Po drugie trzeba sobie zadać pytanie: co chcemy chronić? Rabunkową gospodarkę, o której pisałem w poprzednim artykule i puste wody? Jaki jest sens ochrony wody, której gospodarz za opłatę stanowiącą równowartość kilku kilogramów ryb, pozwala nam na zabranie z łowiska kilku ton ryb, że o wyczyszczonych do dna wodach nie wspomnę? Wielu wędkarzy narzeka na niewielką liczbę kontroli. To fakt - kontrole są rzadkie, ale spójrzmy prawdzie w oczy, że ilość kontroli, czy też jakość ochrony jest adekwatna do wartości dobra chronionego. Żaden sklepikarz nie zatrudni do pilnowania pustego sklepu ochroniarza. Najwyżej dogada się z agencją ochrony, aby za niewielkie pieniądze, powiedzmy raz w miesiącu ochroniarze sprawdzali, czy w pustym sklepie nie zamieszkali np. bezdomni.

Generalnie rzecz ujmując, upatrywanie w kontroli środka naprawy wód, uważam za podchodzenie do tematu od niewłaściwej strony. W sytuacji, gdy gospodarka ma charakter rabunkowy, efektywność kontroli sprowadza się de facto do opóźnienia nadejścia momentu bezrybia. Pozostają jeszcze dwie sprawy związane z ochroną, a mianowicie: efekt finalny kontroli (o tym będę pisał w kolejnym artykule) i koszty ochrony.

Koszty ochrony/kontroli wód

Jak już wspomniałem na wstępie, posłużę się tu przykładem łowiska (a w zasadzie kilku łowisk), wskazanego przez jednego z moich kontrlekutorów. Co ciekawe łowisko to nie jest już gospodarowane przez PZW. Fakt ten nie ma jednak żadnego znaczenia, gdyż moje wyliczenia dotyczą kosztów ochrony jako takiej, bez względu na to, kto jest gospodarzem danej wody. Woda ta, to wg mojego oponenta ok. 300 km linii brzegowej (duża, dzika rzeka, mniejsze dopływy, starorzecza).

Za minimum uważam w takim wypadku zatrudnienie 15 strażników. Teoretycznie na jednego strażnika przypadałoby wtedy 20 km linii brzegowej. Strażnicy - choćby dla własnego bezpieczeństwa - muszą poruszać się w patrolach 2-osobowych. Woda powinna być chroniona całodobowo, a więc strażnicy muszą pracować w systemie zmianowym 12 na 24 godz. lub 24 na 48 godz. Przy stanie 15 strażników i takim systemie nad wodę można wysłać 2 patrole + jedna osoba pozostaje w roli koordynatora (odbiera zgłoszenia, przekazuje patrolom sugestie i informacje, nadzoruje wykonywanie zadań etc.). W takim układzie na 1 patrol przypada 150 km linii brzegowej.

Jest oczywistym, że 150 km linii brzegowej nikt nie będzie patrolował na piechotę. Strażników działających w ww. systemie trzeba wyposażyć w 2 samochody i dwie łodzie z silnikami. Łodzie to koszt rzędu 10 000 zł. Z samochodami jest większy problem. Jeśli drogi są nienajgorsze wystarczą polonezy, ale na tym łowisku drogi są niezbyt dobre, o czym niektórzy sami mogli się przekonać. Racjonalnym rozwiązaniem byłaby inwestycja w terenówki z napędem na 4 koła – oczywiście używane i nie musi być to Nissan Patrol, ale co najmniej 20 000 zł trzeba liczyć. Do tego dojdą koszty utrzymania samochodów, takie jak: ubezpieczenie, paliwo, naprawy (plus założenie przejechania dziennie tych 150 km), które można określić na poziomie 2 000 zł netto na jeden samochód, co daje nam roczny koszt 48 000 zł za dwa samochody. Kosztów utrzymania łodzi nie jestem w stanie policzyć, natomiast trzeba wyraźnie powiedzieć, że koszty zakupu samochodów i łodzi nie można traktować jako jednorazowych, ponieważ będą się one co kilka lat musiały powtarzać.

Strażnicy za swoją pracę muszą otrzymywać wynagrodzenie. Jeśli ustalimy je na poziomie niższym niż średnia krajowa, np. 2 000 zł plus „trzynastka”, premie i nagrody motywacyjne, to da nam to kwotę ok. 30 000 zł na samo wynagrodzenie strażnika. Pomijam tu kwestię zatrudniania na umowę o dzieło dodatkowych strażników, w sytuacji np. wypadków losowych. Strażnicy muszą być odpowiednio wyposażeni i umundurowani. Policzmy więc, ile to będzie wypadało na jednego:

    - mundury letnie i zimowe (potem sorty) - 1 000 zł;
    - wyposażenie specjalistyczne (lornetki, aparaty fotograficzne, spodniobuty, miotacze gazu, pałki, latarki itp.) - 1 500 zł;
    - szkolenia teoretyczne i praktyczne (np. z przepisów prawa, samoobrona, siłownia) - 1 000 zł;
    - środki łączności (np. telefony komórkowe, opłaty za rozmowy) - 1 000 zł;
    - sprzęt biurowy - 2 000 zł.
Wbrew pozorom żadne z wymienionych kosztów nie są jednorazowe. Wszystkie mają charakter stały, a jedyna różnica jest w odstępie czasu. Jedne ponosimy co miesiąc, inne raz do roku, a jeszcze inne co kilka lat. Zsumujmy zatem koszty, które będziemy na pewno ponosić co roku na 1 strażnika:
    - wynagrodzenie - 30 000 zł;
    - mundur - 1 000 zł;
    - szkolenia - 1 000 zł;
    - eksploatacja samochodu - 3 200 zł;
    - inne (np. związane z łodzią itp.) - 1 800 zł.
Razem daje nam to koszt 37 000 zł na jednego strażnika rocznie i jest to koszt, do którego nie wliczono szeregu elementów. W internecie spotkałem się z dwoma przypadkami wyliczenia takich kosztów i w obydwu przypadkach koszt zatrudnienia strażnika wynosił ok. 50 000 zł. rocznie.

Całkowity koszt ochrony omawianego łowiska wyniesie zatem (według moich zaniżonych danych) - 555 000 zł rocznie! Jeśli przyjmiemy wyliczenia innych osób, możemy mówić o kwocie 750 000 zł. Jeśli weźmiemy pod uwagę głosy niezadowolonych, dotyczące bezpieczeństwa samochodów nad wodą, tudzież zbyt opieszałych interwencji, musimy dodać kolejne wyposażenie, etaty itd. i koszty będą rosły.

Pozostanę zatem przy kosztach, które choć nieudolnie, ale sam wyliczyłem. Mamy więc kwotę 555 000 zł, którą należy wydać na ochronę. Mamy też licencje, z których tę ochronę powinniśmy opłacić. Dzięki Saszy otrzymałem cennik licencji na tym łowisku. Można je z czystym sumieniem porównać do kwot, jakie uiszczamy do kasy PZW. Skupię się na dwóch podstawowych typach licencji tj.: rocznej „normalnej” w wysokości 115 zł i rocznej, obejmującej dodatkowo połowy pstrąga w wysokości 165 zł. Licencja dzienna to 11 zł, ale przychody z tytułu tych licencji, to - jak mawia mój przyjaciel - „efekt przyszły i niepewny”, a poza tym nie mam zamiaru szacować tych przychodów licząc się z tym, że poniższe obliczenia zostaną i tak zweryfikowane przez osoby, znające dokładniej niż ja pewne wyliczenia. Z drugiej strony jeden z moich kontrlekutorów podał liczbę ok. 4000 wędkarzy, którzy byli członkami istniejącego tam wcześniej PZW. Myślę zatem, że możemy przyjąć tą liczbę i założyć, że połowa z nich wykupi licencje roczne „normalne”, zaś połowa obejmujące dodatkowo połowy pstrąga. Przychód z licencji będzie kształtował się zatem na następującym poziomie:
    - 2000 wędkarzy razy 115 zł = 230 000 zł
    - 2000 wędkarzy razy 165 zł = 330 000 zł
Razem 560 000 zł, z czego 555 000 zł powinniśmy wydać na ochronę. Zostaje 5 000 zł. Trochę mało jak na zarybienia i inne koszty organizacyjno - biurowe. Nadzieja w tym, że sprzedaż innych licencji (jednodniowe, tygodniowe, na trolling itd.) osiąga podobny poziom co rocznych.

Oczywiście woda ta jest tu tylko przykładem. Pozwoliłem sobie po prostu wykorzystać dane znane innym osobom, aby uniknąć słusznych zarzutów, że posługuję się niereprezentatywnym przykładem, jak poprzednio tj. przykładem 50 ha jeziorka. Przypominam jednak, że przez cały czas piszę o gospodarowaniu wodami przez PZW, a w tym przypadku ilość wód jest taka sama jak za PZW, cena licencji adekwatna do cen w PZW, a liczba wędkarzy wzięta z PZW.

Powodowany sentymentem, wrócę jednak do mojego poprzedniego przykładu: jeziorka 50 ha, koła liczącego 500 członków z budżetem na ochronę i zagospodarowanie wód w wysokości 50 000 zł rocznie. Czy w ogóle istnieje możliwość zapewnienia ochrony takiego akwenu za te pieniądze? Strażników musi być dwóch (dla ich bezpieczeństwa). Nawet jeśli uznamy, że nie jest im potrzebny samochód, ani łódź, a resztę kosztów zminimalizujemy np. pensje na dwóch w skali roku 40 000 zł brutto i pozostałe koszty na poziomie 4 000 zł, to i tak na zagospodarowanie wód zostaje nam tylko 6 000 zł. To mało.
Trzeba sobie wreszcie zadać pytanie: co z kołami, które mają znacznie więcej wód, a tylko nieznacznie więcej członków np. 1 000 członków i 500 ha wód?

Podsumowanie

Podobno życie to sztuka dokonywania wyborów. Tu stajemy przed wyborem jak ze starego dowcipu – albo rybki, albo akwarium – lecz mnie wcale nie jest do śmiechu. W obecnej chwili (zakładając brak zmian!), mamy 4 możliwości:
1. Środki finansowe przeznaczać na zarybienia i nie chronić wód.
2. Środki finansowe przeznaczać na ochronę wód i ich nie zarybiać.
3. Udawać, że zarybiamy i chronimy – czyli zachowywać obecny stan gospodarowania wodami przez PZW.
4. Przyrządzić bardzo dużą ilość zasmażki – być może zasmażka pomoże przełknąć fakty, które dotychczas zdołałem podać w swoich artykułach, a i na następne się przyda.

Innych rozwiązań w sytuacji tak, a nie inaczej prowadzonej gospodarki i potrzeby ochrony wód nie widzę. Zmiany w zakresie wysokości (proszę nie interpretować tego jako wyłącznie podwyższanie opłat) i struktury opłat są koniecznością, będąc zarazem same w sobie tylko jednym z elementów zmian jako takich.

Czez







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1322