Z pamiętnika wędkarza - cz. 13
Data: 07-02-2006 o godz. 07:00:00
Temat: Bajania i gawędy


Miałem sześćdziesiąt cztery lata. Tyle wolnego czasu, że nie wiedziałem czasem, którędy go przepuszczać. W końcu mogłem bywać nad swoją rzeką non stop, no może nie tak do końca, bo Natalia ganiała mnie do prac w ogrodzie.



Było ciepłe lato, pachnące kwiatami i świeżo ściętą trawą. Szumiące ciepłym wiatrem w łanach zbóż za domem i rozśpiewane skrzypkowymi ariami pasikoników.

Co rano wymykałem się nad wodę, żeby popatrzeć na stare drzewa. Na ciągle młodą zieleń liści i powspominać. Siadałem pod zwisającymi prawie do samej wody gałęziami wierzby. Tak starej jak ja, a może i jeszcze starszej. Ukrywałem się tam przed wszystko widzącym myszołowem, który co rano wylatywał na polowanie. Podglądałem go i życzyłem udanych łowów. Kto wie, może i on mnie widział swym bystrym spojrzeniem, przenikał cień drzewa i może tak jak ja jemu i on życzył mi udanego wędkowania.

Był koniec sierpnia, mglisty i wilgotny poranek. Wyszedłem wcześniej niż zwykle, coś nie dawało mi spać. Kusiło i wołało nad wodę. Tak jak każdego poranka bulgotała całym swoim wodnym życiem tak spokojnie jakby nigdy nic. Usiadłem zdyszany na małym krzesełku. Rozejrzałem się dookoła. Wszystko było takie jak co dzień. Normalne, mokre i takie moje. Rozłożyłem wędki. Wyciągnąłem z sadzyka żywczyka i wstawiłem w dołek pod wystającym z wody konarem starego dębu.

Serce powoli zaczynało bić normalnie, mgła przerzedzała się z każda minutą, rozwiewana coraz cieplejszym wiatrem. Z niecierpliwością wypatrywałem swojego skrzydlatego przyjaciela, nie mogąc się doczekać zarysu jego rozpiętych skrzydeł między gałęziami na błękicie nieba. Spóźniał się, coś we mnie drgało, jakiś niepokój. Co mogło się z nim stać? W końcu się pojawił, zataczał koła. Majestatyczny, dostojny, by po chwili zanurkować za jakaś zdobyczą. Wstałem rozprostować kości, strzyknęło mi w kolanach, starość…

Rozejrzałem się, wszystko było takie piękne, dziewicze, nietknięte ludzka ręka. Wyciągnąłem przed siebie dłonie, były takie stare. Czas odebrał skórze jędrność, ciągle jednak były silne. Zwinąłem zestaw. Żywczyk był jeszcze żwawy, więc posłałem go z powrotem w dołek. Usiadłem zastygając w bezruchu. Siedziałem tak myśląc o Natalii. O chwilach spędzonych razem. Tych dawnych i obecnych. Ona pierwsza dowiadywała się o moich wędkarskich sukcesach i porażkach. Zawsze oglądała moje zdjęcia i wytykała błędy. Zatopiłem się we wspomnieniach tak głęboko, że w ostatniej chwili zobaczyłem uciekający do wody kij. Złapałem go i z całych sił i zaciąłem. Kołowrotek rozdarł się jękiem uciekającej żyłki. Stałem okrakiem z dolnikiem opartym o mój słuszny już brzuch, tak pieczołowicie pielęgnowany przez moją żonę. Oburącz trzymając wygięty po samą rękojeść kij. Żyłka przestała się wysnuwać. Mój wielki przeciwnik stanął. Rozejrzałem się dookoła. Życie płynęło swoim własnym torem. Mała biedronka zupełnie nic sobie nie robiła z mojej sytuacji i jakby nigdy nic pełzła po liściu trzciny.

Mocne targnięcie znów przykuło moją uwagę. Ryba znów zaczęła odpływać. Nieśpiesznie, z ogromną siłą przesuwała się wzdłuż rynny z nurtem. Szarpnęła raz, później drugi. Złapałem dłonią za ciągle obracającą się szpulę. Ta znów szarpnęła, a kij wyskoczył mi z rąk. Szybował chwilę, by wpaść w miejscu, gdzie jeszcze kilka chwil wcześniej wystawał spławik.
Usiadłem, znów spojrzałem na dłonie. Trzęsły się, ich siła okazała się być tak ulotną. Mój przyjaciel znów zataczał koła. Chyba przeoczył cały ten spektakl. Biedronka, która jeszcze przed chwilą tak pieczołowicie wspinała się ku górze, uniosła pancerzyk i rozpostarła skrzydełka. Przeciągnęła się w słońcu i poderwała do lotu.

Wyszedłem na łąkę. Na końcu wydeptanej przeze mnie ścieżki stała Natalia. Trzymała na rękach naszego wnuka.
Poczekaj rybko - pomyślałem - niech on tylko dorośnie - upomni się o moją wędkę…

Wykrzyknik







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1295