Kilka dni na Pomorzu
Data: 21-01-2006 o godz. 17:00:00
Temat: Wieści znad wody


Jak co roku w styczniu, wybrałem się na północ, by wystawić szczęście na próbę i spędzić kilka dni nad piękną rzeką, uganiając się za trocią i łososiem. Jak spędziłem te dni, czy złowiłem jakieś ryby? O tym niżej...



Wyjazd planowany był już od początku grudnia, a każde nadchodzące wieści z Pomorza tylko podnosiły napięcie. W tym roku bowiem, jak twierdzili miejscowi wędkarze i znawcy tematu z całej Polski, był bardzo liczny ciąg tarłowy troci. Zaobserwowano wiele gniazd tarłowych, wśród których nie brakowało też i łososiowych. Posiadając takie informacje nie musiałem długo namawiać Wykrzyknika na wyazd i 10 stycznia ruszyliśmy nad Wieprzę.

Przed północą dojechaliśmy do Sławna, od Sławna zaś, dalej do kwatery w Sławsku pilotował nas Halbin. Szybko rozpakowaliśmy rzeczy i poszliśmy spać - od rana bowiem, czekała na nas rzeka.

Pierwszy dzień łowimy we trzech: Halbin, Wykrzyknik i ja. Jedziemy do Mazowa, gdzie Wiesiek (ojciec Halbina) złowił w tym roku trotkę. To dosyć ciekawy odcinek rzeki, z kilkoma klasycznymi keltowymi prostkami, ale mający też odcinki o szybszym uciągu, mogące kryć srebrniaki. Łowimy z zapałem, nie oszczędzając przynęt. Niestety - kolejne godziny mijają, a my cały czas pozostajemy bez brania. Wędkowanie kończymy dokładnie w tym miejscu, w którym zaczynaliśmy poprzedniej zimy. Jeszcze tylko dojście do drogi, drogą powrót do samochodu i na kwaterę.

Wieczorem analizujemy dzień łowienia, rozmawiamy z gospodarzami i ustalamy plan na dzień następny.

Decydujemy się na odcinek w okolicach Korzybia. To w tym miejscu w roku 2005 złowiliśmy kilka lipieni, a Wykrzyknikowi spięła się troć.

O godzinie 8.00 jesteśmy w Sławnie. Do auta dosiadają się Piotrek z Wieśkiem i jedziemy nad wodę. Na tym odcinku już łowiliśmy, więc czujemy się odrobinę pewniej. Wiesiek z Piotrkiem łowią na spinnning, ja i Wykrzyknik bierzemy ze sobą poza spinningami też muchówki. Łowię pierwsze dwa lipienie. Co ciekawe „stały” dokładnie w tej samej rynience, co rok temu. Ryby niestety nie są duże, a po ich wyjęciu brania się urywają.

Powoli idziemy w górę rzeki. Mam jeszcze kilka brań, niestety tylko jedną rybę udaje mi się wyholować - kolejny okołowymiarowy lipień. Wykrzyknik łowi małego pstrąga na muchę, na spinning dalej nikt nie odnotowuje nawet brania. Po dojściu do kładki zawracamy w kierunku samochodu. Już nie łowimy, idziemy lasem. Jak zwykle Michał się gdzieś zapodział i czekamy na niego przy aucie, powoli przygotowując ognisko. W końcu wychodzi z lasku i - co ciekawe - niesie rybę. Z początku myślimy, że złowił małą troć. Okazuje się jednak, że to nie troć, a lipień i to nie byle jaki. Mierzymy i ważymy rybę, sesja zdjęciowa i w dobrych nastrojach rozpalamy ognisko. Kiełbaska pieczona nad ogniem smakuje wybornie.

Pokrzepieni pierwszymi rybami kolejny dzień spędzamy w Kowalewicach. Zmienia się pogoda. Robi się mroźno, pozostałości śniegu skrzypią pod nogami, a wszystko wkoło pokryte jest szronem.

Schodzimy w dół rzeki obławiając dokładnie każde miejsce. Jesteśmy już blisko morza, nie mogąc złowić troci schodzących. Liczymy na srebrniaki, które niedawno weszły do rzeki. Koło południa palimy ognisko i próbujemy kolejnych wyrobów z rewelacyjnej masarni ze Sławna.

Po ognisku Wykrzyknik idzie w górę rzeki, my schodzimy jeszcze kilkaset metrów z jej prądem. Niestety, Halbinowie muszą dziś wcześniej wracać. Zostaję sam. Słoneczko świeci, woda szumi, cisza i spokój. Rewelacyjne warunki do odpoczynku, ech żeby jeszcze te ryby brały. Niestety ten dzień kończymy z zerowymi wynikami. Po powrocie na kwaterę umawiamy się na zakup ryb następnego dnia rano i pakujemy się.

Ostatniego dnia rano kupujemy rybkę z hodowli, pakujemy samochód i jedziemy do Sławna. Tam poza Halbinami czeka jeszcze Gienek Ojro i Idek. Tego dnia odbywają się zawody w Mazowie. Dostajemy zaproszenie na ognisko, kiełbaskę i piwko. Niestety przed nami jeszcze 500 km do domu, a chcemy choć kilka godzin spędzić na łowieniu. Wybieramy odcinek w okolicy Korzybia. Tym razem nawet nie biorę spinningu, tylko muchówkę. Wiesiek z Wykrzyknikiem idą w górę rzeki, ja z Piotrkiem w dół. Ostatniego dnia bardziej chcę poznać nowe miejsca na rzece niż złowić rybę.

Mimo to, udaje mi się skusić kilka okołowymiarowych lipieni i małego pstrąga. Niestety nie możemy sobie pozwolić na długie łowienie i koło południa kończymy. W drodze powrotnej zbaczamy troszeczkę z trasy i odwiedzamy Dżąsów, pijemy kawę, jemy pyszne gofry. Czasu nie mamy zbyt wiele, więc wizyta jest krótka. Wsiadamy do auta i już bez dłuższych postojów jedziemy do Warszawy.

Po raz kolejny nie złowiłem troci. Po raz kolejny widziałem zdjęcia ryb wchodzących do Wieprzy. Oglądałem też filmy z ciągu tarłowego i nasłuchałem się opowieści o tym, w jaki sposób znikają te ryby z rzeki. Wysoki stan wody i brak mrozów pod koniec roku spowodowały, że ryby, które przeżyły tarło w większości powróciły do morza.

Mimo wszystko wyjazd zaliczam do udanych. Odpocząłem od miasta, złowiłem kilka lipieni, spotkałem się ze znajomymi. Myślę, że na troć zacznę jeździć w innych porach roku, zaś zimą, z aparatem i muchówką będę dalej odwiedzał Wieprzę. Pozdrowienia dla "Miłośników Rzeki" i do zobaczenia wkrótce.

Torque







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1286