Wyprawa na Śląsk
Data: 02-11-2005 o godz. 09:00:00
Temat: Wieści znad wody


28 października o 15.52, na peron w Milanówku wjechał pociąg z Warszawy. W tłumie pasażerów był ON. Nie rzucał się w oczy, szedł wraz z innymi, wypatrując swojego kontaktu. Czekał już na niego. Stał oparty o betonowy murek. Dostrzegli się i przesłali porozumiewawcze spojrzenie. Podeszli do siebie, podali sobie dłonie i ruszyli w kierunku samochodu.



Gdy otworzyli drzwi dobiegł ich zapach prawdziwego chleba. Na tylnim siedzeniu leżał ogromny bochen prawdziwego pieczywa. Nie sztucznego chlebka, a prawdziwego, zrobionego na zakwasie chleba.

Wsiedli uśmiechając się do siebie i ruszyli. W Grodzisku Mazowieckim skręcili w kierunku trasy na Katowice. Niestety po kilku kilometrach stanęli w korku. Wlekli się tak przez kilka kilometrów w żółwim tempie. W radiu podali wiadomości o korkach. Tam gdzie stali, korek ciągnął się jeszcze przez dobre trzydzieści kilometrów. Wyciągnęli mapę i już po kilku chwilach jechali leśną drogą w kierunku Białej Rawskiej.

Do Jastrzębia Zdroju dojechali w nocy. Na miejscu spotkali się z Darkiem. Ten zabrał ich do siebie, rozgościł i pojechał do pracy. Zostali z Ulą. Zjedli kolację i posmakowali jej śliwkówki i ajerkoniaku. Byli jednak tak zmęczeni, że szybko poszli spać.

O szóstej rano obudził ich piszczący dźwięk komórki. Zaraz po nim do pokoju wszedł Darek.
- Wstawajcie chłopaki, jemy śniadanko i jedziemy nad wodę.
Nie musiał ich długo namawiać. Wstali, zjedli śniadanie i wyszli. Pod blokiem czekał na nich Bedmar. Zapakowali się do samochodu i ruszyli nad wodę. Po drodze dojechał do nich Lobuz z Dziadkiem.

Nad goczałkowickim brzegiem byli zbyt późno, by zająć dobre miejsca w sobotni poranek. Mimo to było jeszcze kilka ciekawych miejsc, gdzie mogli spokojnie się rozłożyć. Było zimno, tak bardzo zimno, że woda zamarzała w przelotkach, a gdy przestawało się rzucać, plecionka zamarzała na kołowrotku. To im jednak nie przeszkadzało - łowili.

Stali we trzech z Darkiem, a Lobuz z Dziadkiem i Bedmarem o kilkanaście metrów dalej. Zamarli na chwilę, wpatrując się w bedmarowy, wygięty do granic możliwości kij. Po kilku chwilach kij wyprostował się. Ryba spadła tuż przy nogach łowcy. Znów zaczęli łowić. Zrobiło się cieplej i po kilkunastu minutach Darek zaciął szczupaka. Wykrzyknik podebrał mu piękną, tłusta „sześćdziesiątkę”. Ich morale wrosło i z nowym zapałem zaczęli mieszać wodę, jednak bezskutecznie.

Mgła powoli zaczęła się rozrzedzać, silny wiatr przeganiał ją po zalewie, lecz ta jednak nie dawała za wygraną i choć mniej szczelnie, to nadal otulała przeciwległy brzeg. Dochodziła dziesiąta i postanowili zmienić miejsce. Bedmar w międzyczasie dołowił ładnego szczupaka i okonia. Byli zadowoleni: z ryb, spotkania i pięknej pogody - uśmiechali się.

Wsiedli w samochody i ruszyli w kierunku Zatoki Świń. Ubrali się w śpiochy i ruszyli w kierunku wody. Gdy doszli na miejsce okazało się, że fale są bardzo wysokie, a woda zmącona, mimo tego zaczęli łowić.

Idąc ramię w ramię obławiali każdy zakamarek zatoki, każdy wystający z wody korzeń i patyk. Niestety i tym razem szczęśnie nie dopisywało. Postanowili wracać. Na brzegu czekał na nich Sandalista z pięknym szczupakiem.

Wykrzyknik nie mógł opuścić takiej okazji do pstryknięcia kilku fotek. Po krótkiej naradzie postanowili pojechać jeszcze na Kwadrat, tam jednak też nic nie brało. Dojechał za to Jacek_dsw. Zamienili kilka słów i znów siedzieli w samochodach i jechali w kierunku Płyt. Gdy dotarli na miejsce okazało się, że są wolne.

Mimo pięknego słońca ciągle było zimno. Wiatr lekko ucichł, zrobiło się przyjemniej. Zaczęli łowić i już po kilku rzutach Wykrzyknik zaciął pierwszego szczupaka. Potem Darek i Torque. Wszyscy zaczęli łowić ryby, a szczupaki biły pod ich nogami jak rozwścieczone, wiślane bolenie. Eldorado trwało do wieczora. Im robiło się ciemniej tym ryby bardziej przestawały brać. Na płytach zrobiło się jakoś ciaśniej i weselej. Dojechał Lobuz z Dziadkiem i Sandalistą.

Wykrzyknik stał po kolana w wodzie, a tuż za nim stał Darek.
- Dawno nie poczułem sandaczowego pstryka - z żalem powiedział Wykrzyknik i zaraz po tych słowach jego kij drgnął gwałtownie.
Ten zaciął, kij przygiął się pięknie, jednak po chwili znów był prosty. Ryba zeszła.
- Widziałeś? - zapytał Darka.
- Widziałem - odpowiedział.
Nic więcej nie musiał mówić…

Nadchodził zmierzch, a atmosfera na płytach była coraz gorętsza. Chłopaki śmiali się do łez z dowcipów i wędkarskich opowieści. Niestety nadszedł czas powrotu. Zmęczeni po całodniowym łowieniu ale szczęśliwi, jechali w kierunku Jastrzębia. Przyszedł czas na skrobanie ryb i upragniony obiad. Najedli się, wykąpali i usiedli w salonie. Oglądali filmy i rozprawiali o rybach, sposobach na nalewki i planowali następny dzień wyprawy. Poszli spać dopiero przed północą. Spali twardym i spokojnym snem. Dopiero piskliwy dźwięk budzika w komórce obudził Wykrzyknika o czwartej rano. Spojrzał pod drzwi - było ciemno. Więc Darek jeszcze nie wstał. Podniósł się na łokcie i spojrzał na Torque - ten spał, więc i on się położył.
– A niech tam! Jak Darek nas obudzi to wstanę, jak nie, to będzie na niego - pomyślał i osunął się na poduszkę.
Jednak po chwili zapaliło się światło i do pokoju wszedł Darek: - Wstawajcie!

Już po chwili byli na dole. Tym razem na miejscu był nie tylko Bedmar, ale i Lobuz, Dziadek, Tyton i Lucek. Przywitali się i ruszyli na poszukiwanie kolczastych drapieżników. Wylądowali na jednym z pięknych, śląskich zbiorników. Nad wodą byli jeszcze po ciemku. Rozpakowali sprzęt i ruszyli na łowy. Słońce powoli i sennie wychylało się znad drzew. Jakby zmarzło i nie miało ochoty wstawać.

Darek z Wykrzyknikiem i Torque przedzierali się przez gęste zarośla, żeby dostać się na wystający w wodę cypel. Wykrzyknik jednak w połowie drogi wypatrzył wolną przestrzeń między drzewami i postanowił się tam dostać. Po kilku rzutach poczuł pstryknięcie i zaciął. Niestety - ryba znów spadła. Torque wraz z Darkim w tym czasie dotarli na cypel i zaczęli łowienie. Darek już po chwili miał pierwszego „trzydziestaka”. Pierwsze foty i znów łowił. Zaraz usiadł następny i następny. Piękne i grube okonie brały na jego przynęty.

Po złowieniu jednego małego okonka Wykrzyknik zrezygnował z obławiania swojego upatrzonego miejsca i ruszył na cypel. Darek w tym czasie miał już kilka okoni, a na brzegu leżały dwa tłuste „trzydziestki”. Ba - nawet „trzydziestki piątki”! Stanął obok Darka i rzucił. W tym czasie Darek zaciął i kij wygiął się obiecująco. Jednak po chwili ryba osłabła i kolejny „trzydziestak” wylądował na brzegu. Ależ był piękny. Kilka rzutów i kij Darka znów wygina się niemiłosiernie, tyle, że tym razem nie prostuje się tak szybko, a ryba walczy ze wszystkich sił. Widząc przedłużającą się walkę przychodzi Torque i obaj z Wykrzyknikiem kibicują Darkowi. Wykrzyknik szybkim susem dopada podbieraka i wpatruje się w Darka i jego poczynania. Ryba nie słabnie, za to Darka kolana zaczynają coraz bardziej drżeć. Wymienia się z Torque spojrzeniem i już wiedzą, co się dzieje. W ich żyłach krew zaczyna płynąć szybciej.

Plecionka wystaje z wody już coraz bliżej brzegu i niebezpiecznie wyglądających krzaków. Wykrzyknik wskakuje do wody i szybkim ruchem podbiera rybę. Euforia - bo tylko tak to można określić - ogarnęła tych trzech zapaleńców. Patrzyli na zmęczoną, leżącą w trawie rybę, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Żaden z nich do tej pory nie widział czegoś tak pięknego.

Wyciągnęli aparaty i pstrykali. Dla takiego widoku tu przyjechali, nawet nie dlatego żeby złowić, ale żeby choć zobaczyć, dotknąć tak pięknego okonia. Pięćdziesiąt i pół centymetra - takich ryb nie łowi się codziennie. Wstąpiła w nich nowa energia, zaczęli łowić jeszcze uważniej i dokładniej obławiając każdy centymetr dna. Niestety okonie gdzieś zniknęły. Postanowili więc wrócić na Goczałkowice i spróbować coś jeszcze złowić. Na miejscu byli przed jedenastą - niestety wszystkie miejsca były obstawione. Pojechali więc nad Zatokę Świń. Nie wiało i dało się łowić, jednak ryby nie brały. Zwinęli się i pojechali jeszcze na kilka chwil nad Wisłę.

Wykrzyknik snuł się zmęczony i jakiś taki smutny. Wyprawa dobiegała końca, a on wcale się z tego powodu nie cieszył. Urzekły go te wody, ludzie i ryby. Nie chciał jeszcze wracać.

Spotkali się jeszcze raz wszyscy nad brzegiem rzeki. Pożegnali się i ruszyli z powrotem do Jastrzębia. W domu u Darka czekał na nich obiad. Najedli się przepysznego „bidzisu” /czytaj: bigosu Uli/, wypili kawę i ruszyli do domu. Wsiedli do samochodu, spojrzeli na siebie i w milczeniu ruszyli. Wycieńczeni, ale szczęśliwi jechali w kierunku Warszawy. Już wiedzieli, że przy najbliższej okazji przyjadą znów na poszukiwanie okoni i sandaczy.

Droga ciągnęła się niemiłosiernie, zmęczenie coraz bardziej dawało znać o sobie. Przypomnieli sobie ryby, Ślązaków i rozmarzyli się. Rozmawiali o kończącym się weekendzie i już planowali kolejną wizytę.

Podsumowując: ogromne podziękowania dla Darka i Uli za gościnę, całej śląskiej ekipie za wspólne wędkowanie i rewelacyjnie spędzony czas. Mamy razem z Markiem nadzieję, że jeszcze w tym roku razem połowimy.

Wykrzyknik







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1233