Wspomnienia znad Ebro, część II
Data: 20-12-2002 o godz. 18:34:41
Temat: Tu łowię


Minęło parę dni. Wszyscy zagospodarowali się już na dobre w swoich domkach (co naturalnie nie uszło uwadze małym, czarnym mrówkom). Poznaliśmy już Riomar oraz pobliską La Kavę, gdzie oprócz świeżego chleba i zimnego piwa, można było kupić także pyszne kraby, krewetki i całą gamę innych morskich stworów.

Oldi ze swoją grupą dziesiątkuje pogłowie karasi, wzdręg i karpi zamieszkujących Ebro. My z Sazanem natomiast staramy się dobrać sumom do skóry - jako przynęty używamy już nie tylko karasi i małych sazanów, ale także węgorzy. Podajemy je na pojedynczym, dużym haku, na metrowym gruncie. Węgorze są bardzo ruchliwe i skutecznie wabią suma. Ponadto mają one jeszcze jedną cenną zaletę: jeżeli nie zostaną pożarte przez suma, to po uwędzeniu zostaną chętnie zjedzone przez nas. Przynajmniej raz w tygodniu kupujemy w Riomar węgorze i organizujemy "wędzoną" wyżerkę.

...mrówki...

Czas biegnie nieubłaganie. Prawie codziennie jesteśmy do późnej nocy na wodzie, jednak szczęście jakoś nam nie dopisuje. Obserwuję u Sazana pierwsze, bardzo wyraźnie objawy zniecierpliwienia. Zresztą, ja też mam nieco mieszane uczucia, bo coś takiego na Ebro jeszcze mi się nie przydarzyło. Nadal jestem pewien, że złowimy po swoim sumie. Nie mogę jednak zrozumieć, dlaczego w tym roku trwa to tak długo? Na pocieszenie mówię do Sazana, że już niedługo odbijemy sobie nasze tegoroczne niepowodzenia, bo zameldowałem nas obu na wyprawę sumową do Mequinenzy (mekka wędkarstwa sumowego), gdzie zapolujemy absolutnie profesjonalnie na tę rybę i to w takim towarzystwie, o jakim przeciętny śmiertelnik tylko może pomarzyć. Na tę wyprawę szykuję się już od wielu lat. Do tej pory jednak zawsze coś stawało mi na przeszkodzie i nie miałem jeszcze okazji uczestniczyć w tej imprezie.

...na tarasie...

Wyprawa wygląda w ten sposób: wysoko w góry, na tzw. Jezioro Górne (jezioro zaporowe nad Ebro), samochodem terenowym holuje się łódź, a następnie podjeżdża pod sam brzeg owego jeziora i przygoda się rozpoczyna. To właśnie tutaj i z tymi ludźmi wędkowały największe sławy wędkarskie, np.: Kevin Maddocks, Albert Drachkovitch, Kevin Nasch, Olivier Portrat i wielu, wielu innych. To także tutaj organizowane są mistrzostwa świata w połowie bassa. Słowem - niesamowita woda. Wreszcie i nam się poszczęściło. Jest miejsce dla nas i już z całą pewnością będziemy mogli ramię w ramię w tak elitarnym towarzystwie zapolować na naszą rybę życia. Do Mequinenzy dzwoniłem parę razy, żeby na 100% wszystko omówić. Jest OK, termin wyjazdu też już ustalony - to nasz ostatni czwartek przed wyjazdem do domu.

Póki co, ruszamy z Sazanem na całonocny połów suma. Zabieramy trochę więcej piwa, niż zwykle - jakże by było nam przykro, gdyby w środku nocy zabrakło nam tego czarodziejskiego płynu. Bierzemy też ze sobą trochę ciepłych ciuchów, bo po nieprzespanej ciepłej nocy przychodzi zazwyczaj zimny poranek. W trakcie tego nocnego połowu, dowiaduję się od Sazana, że niema sprawiedliwości na świecie. Po moim trzecim braniu przyznaję mu rację - ale po kolei...

...wędzenie węgorzy...

Zakotwiczyliśmy się znowu przy małej wyspie - niemal w tym samym miejscu, gdzie straciliśmy już parę dni wcześniej suma. Łowimy jednak inaczej. Mianowicie, dwa zestawy lądują na gruncie, a dwa następne wypuszczamy w nurt i obławiamy obydwa brzegi. Sazan (Andrzej) ma na haku niedużego sazanka, ja natomiast dosyć sporego karasia. Przynęta Sazana wędruje jak nakręcona wzdłuż przybrzeżnej moczarki: to w górę, to w dół rzeki, potem znowu na drugą stronę - o takiej pracy żywca marzy każdy wędkarz. Co innego mój karaś - ciągle idzie nie w tę stronę, w którą powinien. Cały czas kontruję go i ciągnę we właściwym kierunku, a on z uporem maniaka włazi albo całkiem w zielsko, albo wypływa na środek rzeki i przestaje pracować.

...owoce morza...

Jednak wbrew pozorom na samym środku rzeki, na prawie nieruchomego karasia, dochodzi do pobicia. Od razu widzę jednak, że nie może to być duży sum. Spławik znika co prawda pod wodą zdecydowanie, jednak ryba nie ucieka zbyt szybko ze swą zdobyczą, mimo iż wolna szpula penna nie stawia absolutnie żadnego oporu. Patrzymy na siebie z Andrzejem w zdumieniu. Po chwili decyduję się na zacięcie, które jednak okazuje się bezskuteczne. Po doholowaniu karasia do łodzi i dokładnych jego oględzinach, stwierdzamy, że oprócz tego, że ma nieco "ogolony" z łusek ogon, nic mu nie brakuje. Karaś odzyskuje wolność, a my z Sazim częstujemy się następnym piwkiem (mnie trafia się znowu prawie całkiem zamrożone - nie do wypicia).

...sumowa miejscówka...

Na hak zakładam nowego karasia, a Sazi z wielkim namaszczeniem wybiera mi puszkę z płynnym, niezamarzniętym już piwem. Po paru minutach sytuacja powtarza się: karaś albo włazi w zielsko, albo stoi na środku rzeki, natomiast sazanik Andrzeja robi jedno okrążenie za drugim. Po jakiejś godzinie znowu mam pobicie na środku rzeki, na pasywnego karasia i znowu plecionka bardzo leniwie ucieka z kołowrotka. W zdumieniu patrzymy na siebie z Sazanem.
Powoli kończę piwo i bez pośpiechu zacinam. Już w trakcie zacinania słyszę głos Andrzeja, który mówi, że na tym świecie sprawiedliwości nie ma. Faktycznie, zacięcie znowu jest bezskuteczne. Tak samo jak poprzednio karaś ma wydarte łuski na ogonie - wypuszczam go w niezłej kondycji, a na haku zakładam tym razem nieco mniejszego. Po około dwóch godzinach i ten karaś zostaje zaatakowany na środku rzeki, w połowie wody. Tak samo jak poprzednio - plecionka ucieka wolno ze szpuli. Nie ma sprawiedliwości na świecie - mówię do Andrzeja i otwieramy sobie po puszce piwa. Po wypiciu piwa zacinam i... znowu nic.
Do domu wracamy o kijach i w minorowych nastrojach.

...zestaw z węgorzem...

Po południu, po odespaniu nocki, wybieram się nad Ebro, żeby pogadać z tamtejszymi wędkarzami. Ciągle nurtuje mnie pytanie, dlaczego w tym roku sumy są tak mało aktywne. Informacje, jakie otrzymuję, nie pomagają nam zbytnio. Mówiono o wyjątkowo złym lecie, o silnych wiatrach powodujących wchodzenie morskich wód do Ebro i zasoleniu przyujściowego odcinka rzeki. Wszyscy skarżą się na brak aktywności nie tylko suma - nawet cefale, których widzimy dziennie setki albo i tysiące, nie wyskakują i nie chlapią się. Wręcz przeciwnie – zgromadzone w ławicach tuż pod powierzchnią wystawiają pyszczki nad taflę wody, jak gdyby brakowało im tlenu - dziwny widok.

Może faktycznie to jest przyczyną naszych dotychczasowych niepowodzeń?

Karpiarz







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=123