O tym, jak Czez Rekordy przyznawać zapragnął
Data: 30-08-2005 o godz. 21:15:00
Temat: Nasza publicystyka


W niedzielny, słoneczny poranek, koło godziny 14.00, Czeza obudził tradycyjny – od ponad 20 lat – ból głowy. Swoim zwyczajem Czez złorzeczył pod nosem zakąsce, którą tym razem były paczkowane krokiety mięsne, pod nazwą „Wyborne”, kupione w jednym z hipermarketów, po drodze na łowisko.



Jednak tego dnia, to nie ból głowy lecz inna kwestia zaprzątała Jego umysł (w przypadku Czeza to nadużycie – przypis narratora). To były Rekordy, o których pisano w znanych miesięcznikach wędkarskich i namiętnie dyskutowano na forum PW. Czez czuł przez skórę, że ta prasowa „wojenka” może odmienić Jego dotychczasowe życie. W tym – poniekąd próżnym przekonaniu – utwierdziło Go wspomnienie jedynej szkolnej lektury, którą przeczytał „w całości” w wieku 20 lat, zatytułowanej : „I Ty możesz zostać Indianinem”.

Do sprawy Czez postanowił podejść metodycznie, a zarazem z największą powagą. Obiecał Sobie nawet, że nie skorzysta tym razem z pomocy brata, który pisywał za Niego artykuły na różnych portalach. Zresztą – co Czez często podkreślał – brat pobierał nauki tylko 19 lat (łącznie z aplikacją po studiach – przypis narratora) i niby przynosił do domu jakieś świadectwa z czerwonym paskiem, bądź nagrody – książki, ale brata nigdy nie fetowano, tak jak Czeza, gdy po 20 latach ukończył 4 klasę szkoły podstawowej. Na uroczystej akademii z tej okazji zjawił się nawet kurator wojewódzki i Pani Jadzia, była dyrektorka, która odeszła na emeryturę 10 lat wcześniej. Zresztą, co w wypadku planów Czeza braciszek mógł mu doradzić? Znów pewnie zacząłby ględzić jakieś tam prawniczo-łacińskie maksymy typu „non omnis moriar” (tylko tę zapamiętał – przypis narratora).

Po porannym prysznicu, który troszkę przywrócił do porządku skołataną głowę, założył najlepszy dres i udał się na piwo. Ci, którzy znają Czeza daliby Sobie rękę uciąć, że poszedł do „Wyszczerbionego kufla”. Ale nic z tego. Tym razem Jego wybór padł na lokal o dziwnej nazwie, którą się czytało chyba jak „Montpornos”, choć ani kelnerek topless, ani zdjęć, które Czez lubił tam nie było. Przechodząc jednak obok wspomnianej knajpy Czez widywał tam dziwnie ubranych ludzi i stoły nie dość, że nakryte jakimiś szmatami to na dodatek z ustawionymi już różnymi kieliszkami i to takimi dwusetkowymi" co najmniej. Myślał (kolejne nadużycie – przypis narratora) w duchu „ale te entelegenty to dopiero muszą garować”.

Żartował Sobie z brata niemiłosiernie, ale niekiedy zapamiętywał co mówił. Czasami się to przydawało. Brat na przykład twierdził, że nie wszystkiego trzeba się uczyć (to utkwiło mu w pamięci najbardziej – przypis narratora). Na przykład historii, gdyż wystarczy pospacerować po Krakowskim Przedmieściu by ją po prostu poczuć. Rzucił ten tekst kiedyś jednej lasce, a ta nazwała Go romantykiem, a potem... (od tego czasu wiedział, że słowo „romantyk” nie ma wydźwięku pejoratywnego – przypis narratora).

Usiadł przy jednym ze stolików i rzucił do kelnera :

- Mistrzuuu! Zimny browarek i to tak na jednej nóżce, gdyż mi się do szkoły spieszy!

Zadowolony ze Swojego przedniego żartu, zagłębił się w lekturze czasopism wędkarskich. Po mniej więcej 6 godzinach i tylko 6 wypitych piwach (strasznie drogo tam było – przypis Czeza) z lektury czasopism wyodrębnił 3 podstawowe tezy (ktoś mu musiał na 100% pomóc – przypis narratora).

Pierwsza teza w oczach Czeza wyglądała mniej więcej tak, że jedna redakcja twierdzi, iż druga podaje Rekordy mniejsze niż zarejestrowano już wcześniej, zaś druga, że ta pierwsza nie odróżnia ryb. Czez też już niewiele odróżniał (8. piwo - przypis narratora), więc postanowił nie polemizować (słowa „polemizować” nauczył Go brat – przypis narratora).

Druga teza w oczach Czeza wyglądała mniej więcej tak, że jedni uważają, iż należy liczyć kilogramy, zaś drudzy centymetry. Lubił kobiety (matka natura nie poskąpiła centymetrów - przypis Czeza) i w zasadzie o te centymetry chciał się zapytać takiej jednej siedzącej przy sąsiednim stoliku, która mrugała do Niego okiem, ale po wyostrzeniu Sobie wzroku (10. piwo – przypis narratora) stwierdził, że dama ta mogłaby być Jego babcią. Jako głęboki patriota, pamiętał natomiast czasy „komuny” i stwierdził w duchu, że nikt Mu w dobie demokracji nie będzie opowiadał o jedynie słusznych kilogramach i centymetrach. I basta!

Trzecia teza w oczach Czeza wyglądała mniej więcej tak, że jedni twierdzili, że tylko Oni – jako związek sportowy - mogą przyznawać Rekordy, a drudzy, że każdy może (12. piwo – przypis narratora). W Jego pamięci szczególnie zapadło stwierdzenie : „nikt nie ma wyłączności na posługiwanie się nazwą „Rekord Polski”.

Po 10 godzinach i 14. piwie był już praktycznie u celu Swych przemyśleń (już mi się nie chce pisać, że to nadużycie – przypis narratora). Co do związku sportowego, to Czez akurat sportem się interesował (tylko sportem – przypis narratora). Żadne paragrafy nie były mu potrzebne żeby wiedzieć, że są różne związki i federacje, uznające różnych mistrzów tudzież różne rekordy. Nie we wszystkich dyscyplinach, ale jednak. Poza tym Czez cały czas czynnie uprawiał sport i to nie żadne tam snołbordy i pływanie synchroniczne tylko konkreciki takie jak : boks, karate i pakernia.

Początkowo dość ostrożnie tłumaczył Sobie (16. piwo – przypis narratora), że skoro „nikt nie ma wyłączności”, to przecież inne miesięczniki też mogą. A jak One mogą, to i portale internetowe mogą. Skoro portale, to dlaczego nie Czez!

Jeszcze 10 razy przeczytał to co napisali prawnicy w jednym z miesięczników tj., „długość można”, gdyż „nikt tego dotąd nie robił”. Opinia prawników (18. piwo – przypis narratora) wydała Mu się sprzeczna sama w Sobie. Dla Czeza brzmiała mniej więcej tak :
1. Można, gdyż nikt nie rejestrował długości.
2. Można, gdyż można, gdyż nikt nie ma wyłączności.

Rozgryzienie tego tematu zajęło Czezowi nie więcej niż kilka sekund (20. piwo – przypis narratora). Miał brata prawnika i wiedział, że prawniczy ludek słynie ze Swej głupoty. Postanowił jednak zachować ostrożność. Poza tym nigdy nie był minimalistą (21. piwo – przypis narratora).

Po pierwsze primo, skoro jedni waga, a drudzy długość, to można przecież długość + waga i jakieś tam współczynniki, czy inne wzory (tu trzeba szczerze przyznać, że w sensie techniczno-matematyczno-fizycznym brat Czeza był tak samo tępy jak sam Czez – przypis narratora).

Po drugie primo, połów ryb to walka z rybą, a w walce szanse trzeba równać. Czez nigdy nie widział, aby chłopaki z papierowej chodzili w ringu z tymi z ciężkiej. Zatem lekki 10-latek, może złowić mniejszą rybę od ciężkiego 30-latka, a i tak będzie miał Rekord.

Po trzecie primo, należy uwzględnić sprzęt, którym wędkarz się posługuje tzn. te wszystkie c.w., grubości żyłki tudzież ugięcia semiparaboliczne.

Gdy łepetynę Czeza zaczęły zaprzątać te wszystkie współczynniki i problemy z wzorami, kątem oka zobaczył zbliżającego się do Jego stolika mężczyznę. Nie lubił takich „krawacików”, więc początkowo chciał po prostu dać Mu z grzywy, lecz w ostatniej chwili się powstrzymał. Przecież nie był w „Wyszczerbionym kuflu”, tylko w miejscu gdzie kultura musiała być pełna.

- Przepraszam, że Pana niepokoję, ale od dłuższego czasu przyglądam się Panu. Po tym co słyszę, a dość głośno mówi Pan do Siebie, mniemam że jest Pan działaczem sportowym. Od dawna jestem zainteresowany sponsorowaniem sportu. Pozwoli Pan, że się przedstawię. Jestem Prezesem...

Życie Czeza powoli i zgodnie z Jego oczekiwaniami zaczęło nabierać innego kolorytu (22. piwo – przypis narratora). A wszystko to za sprawą Rekordów...

Czez







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1194