To był karp - FELIX
Data: 12-08-2005 o godz. 10:45:00
Temat: Konkursy


Był, jak marzenie: upragniony, skryty gdzieś w głębinach, posępny, tajemniczy, trudny, niedostępny. Pamiętam jak dzisiaj ten dzień, kiedy kupiłem sobie pierwszą wędkę na targu, żyłkę, kołowrotek, spławik i haki. Wtedy nie miałem pojęcia, że to tak wpłynie na moje życie.



Gdy nie miałem jeszcze karty wędkarskiej, jeździłem z ojcem na pobliski staw, od zawsze śniłem o złowieniu karpia, był on spełnieniem moich marzeń. Po kilku miesiącach od rozpoczęcia mojej pasji zacząłem tracić nadzieje, że kiedykolwiek złowię tę rybę. Postanowiłem zrobić kartę wędkarską i spróbować szczęścia w naturalnych akwenach, a miałem wówczas 10 lat.

Gdy byłem dumnym posiadaczem tegoż biletu, mogłem z czystym sumieniem zająć miejsce nad wodą i rozłożyć wędkę. Jeździłem codziennie o tej samej porze przez tydzień nęcąc w tym samym miejscu o tej samej porze puszką kukurydzy i 1 kg zanęty karpiowej. Gdy przyjechałem 7 dnia zawiedziony szeregiem bezowocnych starań, rozłożyłem już beznamiętnie z utartym rytuałem wędkę, nieodstępująca mnie postać smutnej nostalgii przypatrywała się, gdy zakładałem na hak kukurydzę, kładłem kij na podpórkach i już mnemotechnicznie spacerowałem wzdłuż linii brzegu patrząc, jak kaczki odbywają wieczorną toaletę, zapomniałem o wędce.

Gdy wróciłem na stanowisko gotów wracać do domu, zobaczyłem, że spławik zachowuje się „inaczej” nagle jak nie wciągnęło go pod wodę… myślałem, że śnię… nie wiedziałem, co robić. Natychmiast chwyciłem za swój szklany kij, zaciąłem, ale nie mogłem oderwać „czegoś” od dna, miałem wrażenie, że hak i przypon jest zabetonowany. Wystraszyłem się tym faktem, serce zaczęło bić mocniej, stróżki potu płynęły po skroniach.

Wiedziałem, co się stało, mam upragnioną rybę, nie odpuszczę. Postanawiam pójść na całość. Z całej siły próbuję oderwać zdobycz od dna - bezskutecznie. Nagle słyszę dźwięk nigdy przedtem niesłyszany nad wodą dobiegający z mojego kołowrotka - to świst hamulca, którego szpula kręci się na zatracenie. Nigdy nie spotkałem się z tak silnym karasiem, który by wysnuł, chociaż centymetr żyłki z topornej konstrukcji młynka. Monstrum wyrwało się na jakieś 30 metrów w głąb czeluści jeziora, tracę nadzieję. Podniósłszy wędkę ku górze zaczynam pompować. Kiedy po długich minutach ryba walczyła przy brzegu, ujrzałem ją…

Jest ogromna, liczyłem na karpika - mam karpisko Kolejny problem pojawił się z podebraniem, na żyłce nie dało rady. Byłem zmuszony wejść do wody, z brzegu było jakieś pół metra głębokości. Nie zważałem na to, że nie jest ciepło, a ja mam do domu kilka kilometrów jazdy na rowerze od pasa w dół cały mokry, liczyła się ryba i tylko ona. Gdy wyciągałem rękę po nią ostatkami sił, zaczęła wierzgać, lecz bezskutecznie. Chwytam za pokrywę skrzelową, wyciągam na brzeg zauważając dopiero w tedy, że jestem cały przemoczony.

Ryba ważyła 2,3 kg. Duch walki, który zwyciężył nostalgię szeptał mi teraz do ucha myśli pełne euforii: koniec wieńczy dzieło. Gdy zapakowałem wszystkie manatki i ruszyłem do domu dumny ze swojego trofeum, od drzwi dostałem reprymendę, za przemoczone nogawki i wskazówkę zegara, która sięgała już dwunastej godziny nocnej. Ale gdy pokazałem, co złowiłem, zaskoczenie rodziców było tak samo wielkie jak radość ze złapanej ryby, gratulowali mi, bardzo żałuję, że nie mam zdjęcia z tą rybą. Tylko jaka fotografia uwieczni taką chwilę?

Wtedy ryba o tych rozmiarach była dla mnie czymś niezwykłym. Na drugi dzień, gdy tuż po przebudzeniu zastanawiałem się czy to sen, nagle wszedł tata do pokoju z nowym podbierakiem. To nie sen. Marzenia się spełniają.

FELIX

Tekst konkursowy - opublikowany w formie nadesłanej przez Autora, bez korekty redakcyjnej - Redakcja PW.







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1180