Moje życie - konkurs
Data: 19-12-2002 o godz. 16:00:00
Temat: Konkursy


Urodziłem się w dużym jeziorze. Kiedy oderwałem się wreszcie od liścia rdestnicy, nad woda zobaczyłem pochyloną niedawno przekwitłą gruszę.


Nie mogłem dalej podziwiać świata, nagle coś wielkiego zmąciło wodę. Płynęło szybo pochłaniając moje rodzeństwo. Naukę pływania odbyłem w przyspieszonym tempie, rozpaczliwie machając malutkimi płetwami. Udało mi się schronić w roślinności na dnie. Serce jeszcze długo waliło przeraźliwie. Spocony z wrażenia zacząłem szukać rodziny. Było ich wielu. Zaczęliśmy pływać w stadzie, tak było bezpieczniej. Mijały miesiące. Rosłem szybko i pływałem chyba najlepiej z mojej ławicy. Intensywne zielonoczarne barwy nie pozwalały kryć mi się na tle dna. Bystre oczy kazały mi pływać na czele mojego rodzeństwa. Chociaż inne ryby polowały na nas i zjadały mi braci to jednak szybko rośliśmy. Pływały z nami także inne gatunki.

Pewnego dnia szukając pożywienia na płyciźnie w pobliżu plaży nagle poczułem dziwne podniecenie. Cos dziwnego działo się w mojej głowie. Płetwa grzbietowa sama nastroszyła się w piękny grzebień. Przestałem wypatrywać niebezpieczeństwa i zawróciłem. Jakaś siła kazała mi nabrać prędkości. Koledzy rozpływali się na boki zaskoczeni dziwnym zachowaniem. Ale ja patrzyłem już tylko w oczy do których płynąłem. Był w nich strach i świadomość przemijania. Choć byłem ledwo wymiarowy to sprawiłem wielki chlupot kiedy zaatakowałem i pożarłem kolegę... może brata, nie wiem. Od tej pory ławica zmieniła się. Pływaliśmy w ławicach, gdzie były ryby podobnych rozmiarów. Nie było już innych ryb wśród nas. Uczyliśmy się współpracy i sprawnie jak stado wilków polowaliśmy razem.

Raz przydarzyła mi się dziwna historia. Jak zwykle na czele stada wypatrywałem czegoś do jedzenia, gdy nagle jakieś stworzenie wpadło do wody. Zaczęło wykonywać dziwne skoki. Błyskawicznie ruszyłem, aby to chwycić. Jednak wraz ze mną wystartował inny kolega. To wszystko trwało ułamki sekund. W ostrym zwrocie, kątem oka dostrzegłem mój pikujący do dna obiad. Już prawie był mój, kiedy konkurent wpadł na mnie, spychając trochę na bok. Mimo wszystko byłem pierwszy i udało mi się chwycić obiad za ogonek. Pewny zwycięstwa chciałem popłynąć głębiej i spokojnie zjeść smakołyk, gdy nagle to stworzenie z jakąś niewyobrażalną siłą szarpnęło i zaczęło uparcie płynąć w górę, ciągnąc mnie za sobą. Szarpnąłem wściekle. Nie pomogło to wiele. Krótkie chwile przewagi jakie wydawało mi się, że zyskuję natychmiast traciłem i to coś wyrywało mnie z głębiny. Wściekły, z mocno zaciśniętą paszczą, z całej siły zanurkowałem ponownie i... wylądowałem pyskiem na dnie z ogonkiem tego czegoś w szczękach. Reszta przeciwnika zniknęła gdzieś nad lustrem wody. Byłem trochę oszołomiony, gdy znowu to coś wpadło do wody. Było jednak nieco inne niż poprzednio. Miało inny kolor. Tym razem nie drgnąłem nawet. Zobaczyłem jak kolega odrywa sie od stada i wściekle z otwartą paszczą atakuje. I znika nad wodą...

Mijały lata. Nabierałem doświadczenia. Wiedziałem, że nad wodą można spotkać człowieka. Nie bałem się ludzi, ale instynktownie ich unikałem. Zawsze, gdy się pojawiali działo się cos dziwnego. Znikali koledzy albo do wody wpadały różne świństwa i musiałem przenosić się w inne rejony jeziora.
Byłem bardzo duży. Koledzy bali się mnie. Żaden z nich nie wchodził mi w drogę. Zresztą już jakiś czas temu porzuciłem stado i tylko przed zimą dołączałem do małych grup, wybierając te, w których byli najwięksi bracia. Z łatwością unikałem szczupaków i sandaczy. Kiedyś nierozważnie wpłynąłem na teren jednego z nich. Do dzisiaj mam blizny po ostrych zębach, które rozerwały moi bok. Trochę potem chorowałem, ale wszystko skończyło się dobrze. Teraz wiem jak je omijać, a poza tym są zbyt wolne by mnie dopaść. W okolice zerowania sumów w ogóle nie podpływam. Mimo, ze sumy są ślamazarne w porównaniu ze mną to jednak boję się ich wielkich paszczy. Przerażają ogromem. Są po prostu królami jeziora.

Kiedy miałem już pól metra i ważyłem prawie dwa kilo ponownie spotkałem człowieka. Chwyciłem coś malutkiego, co miotało się po dnie. Było podobne do ochotki, może do małego czerwonego robaczka. Już wiem, że to nazywa się przynęta. Tym razem oprócz szarpnięcia poczułem jeszcze ukłucie i coś ostrego przebiło mi wargę. Walczyłem długo nie dając podnieść się do powierzchni. Wszystko jednak na nic. Zbliżała się zima i uzupełniałem zapasy, żeby ją przetrwać. Wycieńczony i bezradny przestałem się już bronić, dałem się ciągnąć po powierzchni wody łykając powietrze. Wtedy człowiek popełnił błąd. Widziałem jak wyciąga po mnie rękę w polarowej rękawicy. Spojrzałem wyżej i zobaczyłem bezlitosne niebieskie oczy. Reszta twarzy była ukryta pod czarną chustą chroniącą przed mrozem, a spod czapki wystawały kosmyki jasnych włosów. Tyle zapamiętałem. Człowiek stał na łódce. Kiedy już dzieliło mnie od niego kilkanaście centymetrów zrobił nieostrożny krok i łódź gwałtownie przechyliła się w moją stronę. Ta chwila wystarczyła by zelżało napięcie czegoś co mnie ciągnęło i przynęta wypadła z rozerwanej po długim holu wargi. Leżałem bez sił na powierzchni. Człowiek znowu wyciągnął rękę w moim kierunku. Zmusiłem się by odpłynąć wolno schodząc pod wodę. Nie dosięgnął mnie.

Zaszyłem się wśród roślinności i oszołomiony, przestraszony stałem w toni z głowa w dół. Tkwiłem tak bardzo długo. Nie pamiętam ile to trwało. Czy to były godziny czy dni. Potem wszystko wróciło do normy. Odzyskałem siły, a rozerwana warga zagoiła się. Znowu żerowałem, ale ostrożniej niż dotychczas.

Mijały lata. Stałem się zupełnym samotnikiem. Nie łączyłem się w stada nawet zimą. Nie widywałem już ryb mojego gatunku w podobnym do mnie wieku i rozmiarze ani wadze. Mimo, że jezioro było olbrzymie wiedziałem, że oprócz mnie żyją w nim jeszcze tylko dwa jeszcze tak duże okonie jak ja. Kiedyś spotkaliśmy się podczas polowania. Wtedy z nastroszonymi płetwami odpłynęliśmy powoli w inne rejony patrząc na siebie nieufnie. Znów mijał czas i pozostało nas tylko dwóch. Trzeci wpadł w rybackie sieci.

Byłem stary. Sił może jeszcze nie brakowało, ale wzrok miałem słabszy i nie miałem ochoty urządzać wyczerpujących pogoni za pożywieniem. Często zaszywałem sie w roślinności, polując z ukrycia, tak jak szczupaki. Ale nawet żyjąc tak ostrożnie nie uchroniłem się od trzeciego spotkania z człowiekiem.Tym razem zaatakowałem przynętę bardzo podobną do rybki. Choć wiedziałem, że to nie jest żywe to jednak drgania jakie wydawało pobudziły moją linię boczną. Chwyciłem ją dokładnie... Nic mi nie pomogło. Ani doświadczenie całego życia, ani wielka siła zawarta w moim potężnym ciele. To był zestaw na dużo większe ryby. Na szczupaka. Znowu zobaczyłem łódkę. Zdumiony patrzyłem w te same niebieskie oczy, które widziałem przed laty. Lecz ręka już nie chybiła, a człowiek nie popełnił błędu. Wyciągnął mnie kładąc na dnie łódki i uwolnił przynętę.

Był tam jeszcze jeden człowiek... Patrzyli to na siebie, to na mnie - zdziwieni.
- Kochanie... - usłyszałem ciepły głos - Co to jest? Sazan?
- Okoń, Myszko. okoń! Wiesz chyba trafiłem rekord... ale wielki!
- Co z nim zrobisz?
- Powinienem go zgłosić.
- Zgłosić znaczy zabić. Nie bądź taki. Wypuść go...
Człowiek położył mnie na macie i zważył, potem rozciągnął miarkę kręcąc z niedowierzaniem głową. Zrobił mi jeszcze zdjęcia.
- Prawie trzy i pół kilo! – zawołał podniecony.
- No i co teraz? Wypuść go...
Popatrzył na dziewczynę. "Co mnie podkusiło, by ją dziś zabrać?" - zdawał się mówić wyraz jego twarzy. Wahał się długo patrząc na dziewczynę. Pokręcił głową, ale bez żalu jednak i złości. Podniósł mnie delikatnie i włożył do wody. Chciałem podziękować, ale... Machnąłem tylko ogonem i odpłynąłem. Ta dziewczyna była bardzo fajna choć na rybach nie znała sie w ogóle...






Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=118