Moimi nauczycielami, trudnej sztuki wędkarskiej byli dwaj sąsiedzi wędkarze.
Od nich też dostałem swoją pierwszą wędkę !! Nie było to nic szczególnego, zwykły
leszczynowy kij(3m), jednak uzbrojony w łączniki i przelotki !!
Dla mnie na tamte czasy
rewelacja !! Do tego jeszcze dostałem około 10 m żyłki-0.30, 0.5m żyłki-0.20 wszystko
produkcji "made in Stilon Gorzów" oraz haczyk, kacze pióro, 2cm gumy do wentyla i 10cm taśmy
ołowianej.
Z ich pomocą zmontowałem swój pierwszy zestaw, oni uczyli mnie wiązania haczyków,
węzłów przyponowych, zakładania przynęty, wyważania spławika oraz radzenia sobie z całą
techniką rzutu a zwłaszcza radzenia sobie w przypadku kiedy długość żyłki przekraczała
długość wędziska. Całą tę technikę ćwiczyłem, pod ich czujnym okiem, na "sucho", na podwórku
za domem, natomiast spławiki wyważaliśmy w starej beczce wypełnionej deszczówką.
Nigdy też nie zapomnę tego czerwcowego popołudnia, a miałem wtedy 10, może 11 lat, kiedy
po raz pierwszy wybrałem się na ryby, na oddalony o 400m od domu stawek (50 x 50m) którym opiekowali się członkowie OSP a który służył jako zbiornik przeciwpożarowy dla całej dzielnicy.
Wychodząc z domu kieszenie miałem powypychane przynętą, w jednej słoik z gnojakami
a w drugiej kromkę chleba i ciasto zrobione z mąki i wody z dodatkiem cukru wanilinowego
który to, o zgrozo, zwinąłem bez wiedzy mamy z domowych zapasów.
Nad wodą byłem po 16:00 i po ustawieniu "gruntu", założeniu na haczyk dorodnego gnojaka
umieściłem zestaw w łowisku na pełną długość żyłki !!
Nie wypuszczając kija z ręki a raczej z dwóch rąk, wlepiłem wzrok w spławik
i znieruchomiałem !! W tej pozycji wytrzymałem - nie wiem jak długo - jednak na tyle
długo iż po następnych kilkunastu minutach stwierdziłem że wędkarstwo
to strasznie ciężkie i bolesne hobby!! Bolały mnie bowiem wszystkie stawy rąk i nóg,
a na delikatnej dłoni lewej ręki zrobił się czerwony pacek który piekł mnie jakbym trzymał rozgrzane żelazo!!
Poluzowałem mięśnie i starałem się utrzymać wędkę jedną ręką ale ból nadgarstka zmusił
mnie do odłożenia wędki i postarania się o jakąś podpórkę. Powoli i delikatnie odłożyłem
ją opierając w połowie długości o rosnący gęsto na brzegu tatarak.
Wycofywałem się tyłem, nie spuszczając wzroku ze spławika, pod pobliskie krzaki aby wybrać odpowiednio długie widełki.
Gdy nagle...., poczułem że pod nogami nie mam gruntu i lecę gdzieś w dół !
Lot był na szczęście króciutki za to lądowanie na plecach bardzo bolesne !
Zerwałem się na równe nogi i rozglądam się dookoła sprawdzając co się stało.
No tak człowiek nie rak, powinien chodzić przodem a nie tyłem i w dodatku patrzeć pod nogi a nie na spławik !!
Na szczęście poza kilkoma siniakami, otarciem naskórka na łokciach i guza nic mi się nie stało, a to do czego wpadłem okazało się starym obmurowanym basenem ogródkowym w połowie wypełnionym resztkami cegieł po jakiejś altance, pokrytych zeschniętymi liśćmi,
To na tych cegłach narobiłem sobie tych sińców i okazałego guza z tyłu głowy !!
Wróciłem do wędki z uprzednio ułamanym kawałkiem patyka zakończonego widełkami, wbiłem
je w brzeg i odłożyłem na nie swoją wędkę.
Byłem tak zaaferowany tym całym wydarzeniem a zwłaszcza guzem na mojej głowie że dopiero
po chwili zauważyłem że w miejscu gdzie powinien być spławik - po prostu go niema !
Rozglądam się szukając go wzrokiem i po chwili widzę jak wynurza się z wody kilka metrów
w prawo od miejsca gdzie go umieściłem a następnie znowu znika pod wodą !
Skoczyłem, złapałem wędkę w dwie ręce i jak nie zatnę, z całej siły.!
Poczułem opór jakbym na haku miał przynajmniej medalowego karpia, żyłka zagrała jak gitarowa struna napięta do ostatnich granic swojej wytrzymałości a następnie cały zestaw wyskoczył z wody lądując daleko, daleko za mną.
Och jaki ja byłem wtedy na siebie zły, gdybym mógł to sam sobie nakopałbym do tyłka,
poorałbym sobie plecy zębami albo ugryzł się w ucho !
No ale cóż, co się stało to się już nie odstanie. Ściągnąłem zestaw pod nogi z przekonaniem
że już po haczyku, i tu miłe rozczarowanie - jest, nie urwałem go - ale za to na haczyku
zaczepione coś co wygląda jak... jak..., no tak, wyrwałem rybie górną wargę, która teraz
dyndała sobie na końcu przyponu z haczykiem, natomiast właściciel wargi pozostał w wodzie !
Jak to biedactwo będzie teraz jadło ? Chyba będzie mlaskać jak ja przy posiłkach, za co
tyle razy oberwałem w ucho od rodziców!!
Następnym razem muszę opanować nerwy i zacinać delikatniej bo inaczej w wodzie będą pływały
same ryby inwalidki !
Ten następny raz to było może z 20 minut później a sytuacja bardzo podobna!
Dlaczego te cholerne ryby biorą wtedy gdy nie patrzysz na spławik albo kiedy wezwie cię matka natura i musisz odejść kilka metrów od wędziska ?
Na szczęście branie było równie energiczne i z odjazdem jak poprzednie !
Zdążyłem dobiec, złapać kij i oczywiście zaciąłem tak samo mocno jak poprzednim razem !
Tym razem jednak nie poczułem już żadnego oporu a zestaw wyskoczył z wody jak z procy
i oplątał mnie razem z wędziskiem ! Zanim się wyplątałem i rozsupłałem wszystkie węzły,
upłynęło dobre pół godziny.
Zastanawiając się nad tym dlaczego to było puste zacięcie, doszedłem do wniosku że ryba złapała za koniec mojego gnojaka i próbowała z nim odpłynąć bez połykania- czyli albo zacinałem za wcześnie albo gnojak był za długi !
Następnego robaka założyłem o połowę krótszego i "szczuplejszego".
Moje suche treningi w zarzucaniu zestawu nie poszły na marne bo i ten rzut był bardzo
precyzyjny, idealnie w to samo miejsce co poprzednio, jednak z takim pluskiem że pomyślałem
że ktoś cegłówkę wrzucił ! Jedno spojrzenie na wodę, drugie na wędzisko i już wszystko jasne
Ja zostałem na brzegu z jedną częścią wędziska natomiast druga część z zestawem i zapasem
żyłki wylądowała w wodzie !
Boże, co to była za rozpacz !! Pierwszy raz na rybach z "nową" wędką i tu od razu taka
tragedia !! Byłem tak zdesperowany że postanowiłem nie wracać do domu wcześniej niż
odzyskam moją wędkę, chociażby to miało oznaczać spędzenie całej nocy nad wodą !
Później jednak zacząłem kombinować, jakby tu możliwie szybko odzyskać moją własność
która beztrosko pływała na samym środku ogromnej dla mnie wtedy wody ?
I EUREKA !! Przecież koniec żyłki miałem wcześniej zapięty o pierwszą przelotkę na dolniku,
więc jest możliwe i wielce prawdopodobne że jej urwany koniec leży w wodzie gdzieś blisko
brzegu ! Nie namyślając się za wiele zaczynam mieszać wodę i 20-to centymetrową warstwę
mułu dolnikiem wędki, sprawdzając co chwila przez podnoszenie kija nisko ponad wodę, czy
nie widać mojej żyłki ! Niestety ale widocznie musiała tkwić gdzieś dalej od brzegu !
Źle - bardzo źle ! Na dodatek zauważyłem że spławik który tkwił około metra od pływającej
"szczytówki", teraz zaczyna niebezpiecznie podskakiwać ! Jeszcze mi tylko tego brakowało
żeby ryba połknęła moją przynętę z moim haczykiem i odpłynęła z moim zestawem !!
Decyzja i reakcja na zaistniałą sytuację była natychmiastowa ! Sandały, skarpety, spodnie,
koszulkę i majtki zdjąłem błyskawicznie i goły jak święty turecki, uzbrojony w mój dolnik,
wszedłem jak najdalej do wody, jednak tylko do momentu aż woda sięgnęła pępka czyli około
3 m od brzegu i od nowa zaczynam mieszać wodę dolnikiem. Po chwili tego mieszania
- zwycięstwo - jest, mam żyłkę ! Owinąłem ją sobie wokół dłoni i tyłem (znowu tyłem !!)
wycofuję się na brzeg, szczęśliwy jakbym Pana Boga za nogi złapał, zwłaszcza że czuję jak
na końcu zestawu coś mocno się trzepocze !
Mam, mam wędkę i na dodatek rybę, pierwszą moją, całą moją !
Tak musi się czuć ktoś kto trafi szóstkę w totolotka !! Uczucie euforii tak mnie ogłuszyło,
otępiło zmysły że nie zauważyłem jak od dłuższego czasu na prostopadłym do mojego brzegu
stoją trzy starsze o kilka lat dziewczyny i bacznie mi się przyglądają !
I co teraz ? Ja goły tak jak mnie Pan Bóg stworzył, stoję na brzegu, w ręku trzymam żyłkę
z moją pierwszą rybą, dziewczyny zaczynają chichotać a moje ubranie leży dobre kilka metrów
dalej !!
Co robić ? Żeby się ubrać musiałbym wypuścić żyłkę czyli pozbyć się ryby, zestawu i kija !
Nie !! Nic z tego, nie po to się tak męczyłem żeby teraz przegrać i pozbyć się i wędki
i ryby, tym razem może bezpowrotnie !!
Głuchy na dziewczęce chichoty i docinki typu - łowisz na tą glistę między nogami?
- odwróciłem się do nich tyłem i przydepnąwszy nogą żyłkę przeciągnąłem ją przez górną i
przywiązałem jej koniec do dolnej przelotki przy dolniku. Dolnik wbiłem w trawnik i powoli,
ignorując dalsze docinki ubrałem majtki i spodnie.
Dziewczyny widząc że je całkowicie ignoruję, a w rzeczywistości wydawało mi się że jestem
czerwony ze wstydu jak burak, zrobiły w tył zwrot i odeszły skąd przyszły.
Dopiero teraz powróciły wcześniejsze emocje i drżącymi rękami zaczynam wybierać żyłkę z
wody czując jak na jej końcu trzepocze się okazała ryba !
Ryba też chyba już była bardzo zmęczona bo bez jakichkolwiek protestów dała się podebrać
ręką i wyrzucić na brzeg !! Aż się dziwię że przeżyła ten upadek z kilkunastu metrów na
jakie ją wyrzuciłem do góry. Myślę że uratowała ją gęsta trawa porastająca zbiornik dookoła.
Teraz dopiero miałem okazję dokładniej się jej przyjrzeć i wnioskując z opowiadań rozpoznać
gatunek ! Według mnie był to na 100% karp i to nie byle jaki !! Ważył całe 1,1 kg !
Ważyłem ją oczywiście później, w domu, na niezbyt dokładnej wadze jednoszalkowej ze
wskazówką, która to była obowiązkowym wyposażeniem każdej dobrej gospodyni domowej !
No ale wróćmy na łowisko, w momencie kiedy już miałem rybę w rękach !
Naszło mnie wtedy takie chwilowe zaćmienie umysłu, jakaś taka chwilowa amnezja spowodowana
tą pierwszą złowioną rybą, że zostawiając wszystko: wędkę, przynęty, sandały, skarpety
i koszulkę i przyciskając złowioną rybę do piersi pobiegłem z nią do domu, aby się nią
pochwalić rodzicom a zwłaszcza moim dwóm sąsiadom, pokazać im, udowodnić, że ja też umiem
łowić ryby !!
Na szczęście a może i nie ? - pobiegłem na bosaka, rozwijając szybkość ponaddźwiękową
z początkowym przyspieszeniem 100/godz w 3 sekundy i po przebiegnięciu 150 metrów
nadepnąłem na kawałek wystającego na polnej ścieżce gwoździa. Ból jaki poczułem w tym
momencie całkowicie i natychmiast mnie otrzeźwił.
Zorientowałem się że biegnę na bosaka ! A gdzie moje sandały, skarpety i o zgrozo wędka ?!
Powrót nad wodę był, pomimo bólu i krwawiącej nogi, jeszcze szybszy i na szczęście
w odpowiedniej chwili ponieważ kilka minut później nad wodę przypętało się nie bardzo
trzeźwe towarzystwo w postaci trzech podpitych wyrostków z odpowiednim zapasem ówczesnej
alpagi czyli J-23 (jabol za 23 zł).
Ja już w tym czasie, na szczęście, zdążyłem się ubrać, zwinąć wędkę i co najważniejsze
zawinąć złowioną rybę w kolorowe czasopismo, najprawdopodobniej "Kraj Rad" czy coś
podobnego i zawinąć w koszulkę.
Po powrocie do domu i odwiedzeniu wszystkich sąsiadów, pokazałem wreszcie złowioną rybę moim dwóm nauczycielom stwierdzając na wstępie że pomimo tego że kiedyś twierdzili że w zbiorniku przy straży nie ma karpi ja takowego złowiłem właśnie tam !
To co zobaczyłem później wprawiło mnie w osłupienie !
Sąsiedzi po krótkiej lecz wymownej wymianie spojrzeń, parsknęli śmiechem, i zadali mi tylko
jedno pytanie !
- A gdzie ten twój karp ma wąsy ? - chyba pod ogonem? !!
Taki to właśnie był ten pierwszy złowiony przeze mnie karp, który w przedziwny sposób zamienił się w dorodnego karasia!
Pozdrawiam wszystkich łowców dorodnych karasi.
Wolff
Tekst konkursowy - opublikowany w formie nadesłanej przez Autora, bez korekty redakcyjnej - Redakcja PW.