Tydzień nad Sanem
Data: 22-07-2005 o godz. 13:00:00
Temat: Wieści znad wody


Nadszedł czas wczasowania i odpoczynku. Miał to być pierwszy rodzinny wyjazd bez wędki. Jednak udało mi się ubłagać Alę, żebym mógł wziąć muchówki i na jeden dzień wyskoczyć sobie na "speca".



Jak zwykle coś przed wyjazdem musiało się popsuć i tak popsuł się czujnik temperatury silnika w moim Miśku, więc musieliśmy jechać Seicento. Dwie dorosłe osoby i maleństwo w foteliku, kupa bambetli, przenośne łóżeczko, wózek, nosidełko, które na szczęście zapakował do swojego samochodu Asknet. Wszystko to - plus: śpiochy, muchówki, aparaty i milion niepotrzebnych rzeczy zapakowałem w ten mały samochodzik i ruszyliśmy nad San.

Kwaterkę mieliśmy w miejscowości Średnia Wieś i tu kolejna niespodzianka. Dojeżdżamy na miejsce i jak się okazuje ani ja, ani Radek nie zapytaliśmy właścicielki, jak … do niej trafić. Dzwonimy, niestety tak jak każda kobieta wieczorem wisi na telefonie. Siedzimy więc przed sklepem i staramy się do niej dodzwonić. W końcu się udaje. Kwatera okazuje się być bardzo porządna: cisza, spokój i komfort.

Piątkowy wieczór spędziliśmy na rozpakowywaniu się i oczywiście planach wędkarskich. Plan był prosty: w dzień ruszamy na zwiedzanie, wieczorem zaś na ryby. I tak prawie codziennie trzy godzinki poświęcaliśmy na łowienie. Nic jednak nie było takie kolorowe jakby się mogło wydawać. Gdy szykowałem sprzęt na pierwsze sobotnie łowienie okazało się, że nie zabrałem kołowrotków. Byłem wściekły. Jak mogłem zapomnieć kręciołków?! Na szczęście czekałem na nie tylko do środy, a do tego czasu korzystałem z życzliwości Askneta.

Pierwsze dni to ciągła walka ze sznurem. Cóż - łowienie na muchę wcale nie jest takie łatwe. Do wyjazdu nie udało mi się opanować tego na tyle, żebym był zadowolony. Nie pozostaje nic innego jak ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć.

W niedzielę wracając z Radkiem z ryb zaproponowałem kupno kurczaczka z rożna. Ten kurczaczek wyłączył mnie z poniedziałkowego zwiedzania, nie tylko zresztą mnie. Wszyscy zostaliśmy w domu, a ja z temperaturą nie opuszczałem łóżka, oczywiście oprócz częstych wizyt w ubikacji. Na szczęście zatrucie trwało tylko jeden dzień.

We wtorek moja ukochana chciała popluskać się w Solinie. Piękne słońce zapowiadało piękny dzień, lecz gdy tylko dojechaliśmy nad wodę, niestety lunął deszcz. Niebo rozświetliły pioruny, a temperatura spadła o kilka stopni. Nie zostało nam nic innego jak najeść się do syta i wracać na kwaterkę.

W połowie drogi powrotnej znów wyszło słońce. Dzięki czemu wieczorem mogłem znów pojechać ćwiczyć łowienie na muchę.

Obfite opady zmąciły Hoczewkę - dopływ Sanu, poniżej którego łowiłem. Połową Sanu płynęło błoto. Według wskazówek Radka postanowiłem sięgnąć po streamer. Już w ciągu kilku minut złowiłem pstrążka. Potem jeszcze jednego i jeszcze jednego. Gdy zaczęło się ściemniać lipienie zaczęły oczkować. Nie mogłem pozostać na to obojętny. Zawiązałem sucharka i... nic. Zmieniam muchę i znów nic. Ryby oczkują, a moja mucha nie interesuja żadnego z lipieni. Założyłem w końcu najmniejszą muszkę, jaką miałem i udało mi się przechytrzyć kilka ryb.

W środę rano wybraliśmy się do miejscowości Majdan na przejażdżkę kolejką wąskotorową. Tym razem pogoda nam nie popsuła szyków i wycieczka udała się w stu procentach.

Wieczór znów przyniósł pstrągi i lipienie. Kładąc się spać nie mogłem się doczekać poranka, pobudki o czwartej i jazdy na Bachlawę na odcinek specjalny. Czwartkowy poranek przywitał nas wilgocią i chłodem. San szemrał na kamieniach, a stada czapli odlatywały na nasz widok, gdy szliśmy wzdłuż brzegu na wcześniej upatrzona rynnę. Jak na złość nie wziąłem aparatu. Mój uszczuplony zapas much i ciągle kiepska technika rzutów nie pozwoliły mi odnieść większych sukcesów. Radek w tym czasie łowił piękne ryby.

Z wody zjechaliśmy koło dziewiątej. Pojechaliśmy na śniadanko i najedzeni znów ruszyliśmy nad wodę. Tym razem na początkowy odcinek "speca". Próbowałem skusić śliczne lipienie na szerokiej płani, jednak poza dwoma maluchami i jednym spiętym nie udało mi się dobrać do tych większych. Postanowiłem poszukać ryb na głębszej wodzie. W tym czasie zaczęła się roić jętka majowa. Piękna, tłusta i żółta. Niestety nie miałem jętki w pudełku. Wyszperałem więc największa mucha jaką miałem i machnąłem nią w miejsce, gdzie pstrąg co jakiś czas zbierał spływające owady. W trzecim czy czwartym rzucie zassał moją przynętę, szybki odjazd i zrywka. Zaplątany sznur podczas rzutu o kołowrotek nie dał szans cienkiej żyłce na końcu zestawu. Wróciłem do samochodu. Gdy tylko zobaczyłem Askneta dopadłem go jak pies gończy i wyżebrałem jedną majóweczkę. Jako największy pechowiec wybrałem taką muchę, która najbardziej skręcała żyłkę. Trzy, cztery rzuty i przypon z dwu i pół metrowego robił się dwudziestopięciocentymetrowy. Miałem dość. Nie chciałem nękać Radka o następną muchę, więc zagryzłem się w sobie i wróciłem do samochodu.

Chwilę później wrócił Radek. Burza wygnała go z nad wody. Wróciliśmy więc na kwaterkę zjeść obiadek. Wieczorkiem, tym razem sam, z całym pudełkiem radkowych much ruszyłem znów na Bachlawę. Tego mi było trzeba. Ryby brały jedna za drugą, byłem w siódmym niebie.

W piątek postanowiliśmy troszkę pospacerować i z Ustrzyk Górnych poszliśmy do Wołosatych. W pełnym słońcu, smażyliśmy się człapiąc do góry.

Wieczór to znów San poniżej Hoczewki. Ze względu na drastyczne wyczyszczenie mojego muchowego pudełeczka łowiłem na streamerki.


Czas było wracać, pakować manatki i ruszać w drogę. San zauroczył mnie nieuleczalnie. Zatraciłem się w jego pięknie, zakochałem w rybach i cudownym bieszczadzkim krajobrazie. W drodze powrotnej liczyłem już dni do następnej wizyty nad ta piękną rzeką. Oby jak najszybciej...

Wykrzyknik
Foto: Asknet & Wykrzyknik







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1160