Weekend zapowiadał się nieciekawie - praca, praca i jeszcze raz praca, ale w piątek po południu zadzwoniła Gosia – Okonek, rzucając hasło: W sobotę po południu jesteśmy z Jackiem nad Narwią, przyjeżdżaj!
Jako że nie wiedziałem jak z czasem się wyrobię, nie czyniłem obietnic co do mojej obecności. Wręcz przeciwnie przedstawiłem pesymistyczny scenariusz co do mojego pobytu na rybkach.
W sobotę z rana wyjazd do Pruszkowa po pewien niezbędny drobiazg dla mojego terenowego wozu bojowego, czyli do cytryny. Po licznych perturbacjach związanych z powyższym, wykonaniu zaplanowanych zadań w tempie ekspresowym oraz uzyskaniu niezbędnej dyspensy -jadę.
Do ekipy, która bytowała nad wodą już od kilku godzin, dołączyłem około 17-ej.
Dramatis personae:
Leszcz
Okonek
Wedkoholik
Kot Bury
Wokół nas rozstawiony las wędek.
Ale jakoś nie przeszkadzało nam to zwłaszcza, że powoli zaczynały brać ładne leszcze…
Gosia holuje sztukę
...i co chwila należało uzupełniać karmę w koszykach.
Leszcz przy "robocie"
Jako że na moich wędkach było spokojniej, udałem się na mały fotograficzny rekonesans.
Spinningista
Po zmierzchu brania przybrały na intensywności. Trwało to do około 23-23:30. Znad wody wygnał nas deszcz, a raczej niezła ulewa, połączona z burzą. Po deszczu pozostałem już w pojeździe, ponieważ o 6-ej rano miałem się zameldować na przystani PSR, gdyż płynęliśmy na akcję razem z policją. Ale to już historia na inny artykuł.
P.S. Zdarzyła się też przykra sytuacja, a ściślej tradycyjne polskie złodziejstwo. Sąsiedzi podprowadzili siatkę z rybami – sąsiedzi, którzy mieli dużo więcej ryb niż my.
Sprawozdawał:
Artur Kiersnowski vel Artur vel Sołtys