Koziołek
Data: 24-06-2005 o godz. 10:50:00
Temat: Nasza publicystyka


Wracając w niedzielne popołudnie z Łomży postanowiłem wstąpić do znajomego w Miastkowie. Jest on właścicielem hotelu i restauracji, więc była równocześnie okazja na wczesny obiad.



Marek na szczęście był na miejscu i w towarzystwie dwóch innych osób przeprowadziliśmy rozmowę na temat nowych dzierżawców Narwi. Na tyłach całej posesji jest ok. 0,5 ha ogrodzony teren, który prawie cały wypełnia staw. Reszta to trawka, drzewa, krzaki, mały domek nad samą wodą i niski stół przy grillu. Jest też mały, ogrodzony wybieg z czterema nastawionymi bardzo przyjaźnie warchlakami, trzema królikami i kucem szetlandzkim. Jest też Leon - samiec sarny, wychowany od małego przez Marka.

Marek zaproponował, bym sobie złowił szczupaka z jego stawu, a że zwykle tam łowić nie pozwala, więc się chętnie na to zgodziłem. Co prawda jeden leżał w lodówce turystycznej ale pomyślałem, że co on tam może mieć za szczupaki? Pewnie takie po 30-40 cm, więc się wypuści. Wytarmosiłem warchlaki, kuca pogłaskałem i poszedłem z gratami na wychodzący w staw cypelek. Montuję spinna i widzę kątem oka, jak z krzaków wychodzi Leon, idzie dziwnie - na sztywnych nogach, kręci koła, zawraca, podchodzi i znowu się cofa.

Zaczynam mieć wątpliwości, czy da się pogłaskać. Jak zaczął grzebać przednią nogą w trawie byłem pewien, że z głaskania nic nie wyjdzie. Ledwo zdążyłem rzucić wędką w trzciny, Leon zaatakował. Dobrze, że miałem na nogach kalosze, bo atakował na nogi, ale i tak jak zdążał trafić, to bolało. Na szczęście dostałem 2 czy 3 razy - a tak łapałem go za rogi i trzymałem to bydlę przy ziemi.

Trzeba przyznać, że siłę zwierzę posiada. Waży pewnie ze 2 razy mniej ode mnie (ja ponad 100 kg), a jak się dobrze nie zapierałem, to mnie cofało. Gdy lewą ręką trzymałem go za rogi, prawą przyciskałem jego szyję do ziemi, pod skórą czuć było same mięśnie. Próbowałem mu wyjaśnić, że ja tylko na ryby. Prosiłem, groziłem, w końcu kazałem mu wyp... - nie pomogło. Po mniej więcej kwadransie byłem zmęczony, mokry od potu, ale Leon też ledwo zipał. Nie ustępował jednak. Cofnął się na chwilę, którą wykorzystałem, żeby złapać podbierak. Przy kolejnych atakach starałem się trafić sztycą między rogi i tak go przytrzymywałem, choć obydwaj jednak traciliśmy siły. Udało mi się dotrzeć do stołu przy grillu, tyle że wysokość tego mebla to było może 30 – 40 cm, co Leonowi wcale nie przeszkadzało.

Po kilku kolejnych minutach walki na stole moja cierpliwość się wyczerpała. W sumie to było pewnie dobrze ponad 20 minut i naprawdę obaj byliśmy zmęczeni. A jak się cierpliwość skończyła, to nastąpiło radykalne rozwiązanie. Leon zaliczył woleja na szczękę i 2 razy sztycą na grzbiet i zrezygnował z dalszych ataków. Kilka minut później nadszedł Marek ze spininngiem. Gdy mu o tym opowiedziałem przeprosił, że mnie nie uprzedził. Leonowi podczas pierwszego ataku "sypie" się 2-3 razy po grzbiecie i rezygnuje. Dawno się tak nie zmęczyłem (zresztą za biurkiem trudno się zmęczyć) i wyszedłem z tego z ranami na piszczelach powyżej miejsca, gdzie kalosze się kończyły, ale jakoś to przeżyję. Leona zęby chyba nie bolą bo widziałem, jak skubał trawę po drugiej stronie stawu. Może trochę cierpieć na ból grzbietu ale mu się należało.

Mnie chęć na łowienie trochę przeszła, ale Marek postanowił pokazać mi jakie ma szczupaki. Za pierwszym rzutem wyjął takiego ok. 30 – 35 cm, ale za drugim miał piękne branie i szczupak zrobił świecę. Prawda jest taka, że Marek nie specjalnie umie łowić i bardzo rzadko to robi, więc popełnił wszystkie możliwe błędy i szczupak - chyba dobrze ponad 60 cm - spadł. Jeśli o mnie chodzi już nie łowiłem. Skorzystałem z uprzejmości Marka i oblałem sobie piszczele wodą utlenioną.

Sacha







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1142