Szczupakowe eldorado
Data: 06-06-2005 o godz. 08:00:00
Temat: Wieści znad wody


Po półrocznym oczekiwaniu, w końcu przyszedł czas na sandacze. To jakby drugie rozpoczęcie sezonu. Pierwsze szczupakowe a teraz drugie mętnookie. Na ten dzień czekałem z ogromną niecierpliwością. Czekam bardziej niż na pierwszy maja, bardziej niż na gwiazdkę i urodziny.

Urlop zaplanowany na dwa miesiące wcześniej; opiekunka do dziecka też, wszystkie telefony wyłączone, budziki nastawione na drugą w nocy, ale po co - i tak nie będę mógł spać. Mimo wszystko położyłem się o północy, gdyż zlotowe wyczerpanie ciągle jeszcze dawało o sobie znać. Budzik jak jakiś wariat wydarł się o nastawionej godzinie. Wkręcił się swoim buczeniem głęboko w uszy i otworzył prawie nieprzytomne oczy. Podniosłem się, rozejrzałem po pokoju i opadłem na poduszkę.

O rany, przecież dzisiaj to właśnie DZISIAJ. Błyskawicznie zerwałem się na równe nogi, zakręciło mi się w głowie. Oporządziłem się błyskawicznie, napełniłem termos aromatyczną kawką i popędziłem do samochodu. Wszystko było już spakowane wcześniej: silnik, ponton i cały ten wędkarski ekwipunek prawdziwego łowcy sandaczy.

O czwartej z Markiem rozpakowaliśmy to wszystko co poprzedniego dnia tak skrzętnie upychałem plus jeszcze to, co wziął ze sobą Marek czyli drugie tyle przynęt, wędek i kołowrotków. Pełni nadziei i zapału montujemy nasze pływadło. Dzięki nowej pompce wszystko idzie dużo szybciej niż rok temu. Spakowani i poukładani wypływamy na nasze sandaczowe rynienki i blaciki.

Narew jest ciągle wysoka i wartka - nasze zeszłoroczne miejsca mogą okazać się puste. Płyniemy jednak pełni nadziei na pierwsze w tym roku sandaczowe pstryknięcia. Te fantastyczne, elektryczne, te delikatne i potężne jak walnięcie pioruna brania. W chwilkę po dopłynięciu na miejsce kopyta lecą do wody. Niestety dwudziestogramowe główki okazują się dużo za lekkie. Zmieniamy główki na dwudziestoośmiogramowe. Te przytrzymują wabiki nieco bliżej dna, ale i tak spływają zbyt szybko. Mija godzinka, po niej druga, a my nie mamy nawet kontaktu z rybą. Postanawiamy zmienić miejsce. Płyniemy na płytką zatoczkę przylegającą do głębokiej rynny.

Odkładam sandaczową wklejankę i biorę do ręki szczupakowy kij. Zaczyna się czesanie sliderem przybrzeżnego zielska. Po chwili potężne uderzenie o mało nie otwiera mi kabłąka w kołowrotku. Kij przygina się niemiłosiernie, a ponton przesuwa w kierunku brzegu. Po sekundzie luz. Nie wierze własnym oczom: grubaśna, ponad dwudziestokilowa plecionka przecięta. Przecież miałem długi wolfram. Po chwili dociera do nas, że szczupak musiał być wspaniały. Cóż oby tylko wobler nie tkwił zbyt długo w jego paszczy. Przeszukuje pudło i wyciągam drugiego slidera. W tym samym momencie Marek ma branie, zacina i wędka wygina się w miły dla oka pałąk.

- Sandacz? - pytam.
- Może, choć jakoś zbyt dynamicznie walczy.

Po tych słowach przy pontonie przewija się gruby szczupak i znika. Marek wyciąga przynętę:

- Patrz przegryzł plecionkę, na której była dowiązana mała kotwiczka tkwiąca w ogonku.

Tego było za wiele. Wyglądało na to, że natrafiliśmy na zgrupowanie sporych zębatych. W kilka chwil po zajściu z obcinką mam kolejną rybkę - niestety, ta okazuje się być niewymiarowa.

Mija godzina, a ryby jakby się wyniosły. Podnosimy kotwicę i przepływamy w następne zastoisko. W szybkim trollu siudakową ukleją mam branie i wyciągam ładnego klenia. Niestety okazuje się, że Marek nie naładował baterii w aparacie, a ja swój mam w samochodzie. Cóż - rybka wraca do wody bez zdjęcia. Ruszamy dalej, kilka chwil i kolejne branie, lecz niestety po dwóch odjazdach ryba spada. Ściągam uklejkę, cała zmasakrowana. Pogięte uszka od kotwiczek, w bokach woblera brakuje pianki. Cóż, szczupakowym zębom niewiele przynęt potrafi się oprzeć.

Gdy dopływamy do następnej zatoczki znów zakładam slidera. Marek moim przykładem robi to samo. Już po kilku rzutach widzę jak łady szczupak odprowadza przynętę pod sam ponton, lecz niestety, nie atakuje. Kilka chwil i Marek ma branie i tym razem ryba spada. Rzuca w to samo miejsce i szczupak powtarza atak. Walczy pięknie, buszuje między grążelami i za nic nie daje się z nich wyciągnąć. Jednak nie daje rady mocarnemu sprzętowi i po kilku chwilach podbieram go ręką, bo oczywiście zapomnieliśmy o podbieraku.

Sześćdziesiąt centymetrów przepięknie wybarwionego szczupakowego temperamentu, ze złoto-brązowymi bokami leżały na dnie pontonu i łypały na nas złymi oczyma. Po krótkiej dyskusji padło na siatkę. Bierzemy na kolację. Coś w końcu trzeba do domu przywieźć, nie samymi zdjęciami żyją nasze panie.

Przez następne dwie godziny złowiliśmy jeszcze po kilka miarowych szczupaczków. Koło godziny piętnastej postanowiliśmy znów poszukać sandaczy. Mimo fantastycznych brań szczupaków wypłynęliśmy z zatoczki obfitości i ruszyliśmy w górę rzeki na poszukiwanie mętnookich. Co by to było, gdybyśmy nie postanowili troszkę potrollować. I to był kolejny strzał „w dziesiątkę”. Nie przepłynęliśmy nawet dwustu metrów, gdy Marek krzyknął JEST!!!

Zwolniłem obroty silnika na tyle, aby nurt nie spychał nas w dół. Ryba w szybkim nurcie Narwi walczyła imponująco. Byliśmy przekonani, że na drugim końcu zestawu przeciąga linkę metrowiec. Lecz ten szybko pozbawił nas złudzeń, wykonując fantastyczną świecę kilkadziesiąt centymetrów na wodę. Gdy był już w pontonie nie mogliśmy zrobić nic innego, jak w tempie błyskawicy wrócić do samochodu, żeby wykonać szybką sesję zdjęciową. Wracając z powrotem na nasze łowisko uczepiły się jeszcze dwa maluchy i jeden ładny okoń. Gdy minęła siedemnasta postanowiliśmy zakończyć łowienie. Zimny wiatr i deszcz ostudziły nasz myśliwski zapał.

Jak na złość, gdy dopłynęliśmy do samochodu wyszło słońce. Mieliśmy już jednak dość. Zmęczeni i szczęśliwi rozpakowywaliśmy pływadło.

Marku - ogromne dzięki za wspaniałą wyprawę. Już niedługo pierwszy lipca i kolejne rozpoczęcie sezonu - tym razem brzanowego.

Wykrzyknik





Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1129