Małe jest piękne
Data: 25-05-2005 o godz. 09:30:00
Temat: Wieści znad wody


Wszystkie znaki na ziemi wskazywały na to, że przed Bożym Ciałem nie będę miał okazji spędzić choćby kilku chwil nad ukochanym jeziorem. Na szczęście i tym razem los mi sprzyjał. Podniosła się temperatura, wyjrzało słońce – zapachniało latem. Teraz wystarczyło tylko zorganizować wyprawę wędkarską.



Już we czwartek mój kolega Bartek (na portalu znany jako młoda_wyga) wysunął propozycję wspólnego wypadu nad jedno ze stołecznych łowisk. Do wyboru mieliśmy nieznane nam dotychczas warszawskie jeziora i kanały, których w mieście nie brakuje. Po bardzo długiej i wnikliwej analizie wybraliśmy Jezioro Czerniakowskie. Akwen stosunkowo niewielki, z bogatą ichtiofauną i ogromnym wyborem stanowisk do wędkowania. Takie informacje musiały nas usatysfakcjonować. Byliśmy umówieni - sobota, ul. Czerniakowska róg Gołkowskiej, godzina 10.30. Teraz pozostało tylko czekać.

W sobotę wstałem bardzo wcześnie. W rodzinnym gronie skonsumowałem śniadanie, podczas którego dowiedziałem się, że w wyprawie będzie towarzyszył mi Tata. Taki obrót sprawy zwiastował rychłe spóźnienie się w ustalone miejsce – musiałem zaczekać na towarzysza wyprawy. Stało się tak jak przypuszczałem: do celu dotarliśmy 20 minut po czasie. Nie pomogło ani szaleńcze tempo jazdy, ani zapowiadana od kilku dni fantastyczna pogoda. Podjechaliśmy do wyczerpanego jazdą po mieście młodego wędkarza, przywitaliśmy się i pomaszerowaliśmy w stronę łowiska.

Zbiornik prezentował się znakomicie. Cisza, spokój, mnóstwo oznak żerowania ryb. Powodzeniu wyprawy dobrze wróżyły niezliczone stada białorybu, które z łatwością można było dostrzec po wschodniej stronie mostu. My jednak - jakby na przekór - udaliśmy się w przeciwnym kierunku. Po niespełna pięciu minutach zajęliśmy stanowisko, które charakteryzowało się (jak wszystkie w pobliżu) bardzo stromym zejściem i gałęziami, zwisającymi niespełna 5 metrów nad naszymi głowami. Postanowiliśmy wstępnie zbadać teren. Nadszedł czas na rozkładanie sprzętu.

Wędziskiem, które miało posłużyć nam obojgu (niestety nie byłem zaopatrzony w jakikolwiek sprzęt nadający się do łowienia) był Jaxon Telstar Pole 600. Do kija umocowaliśmy bardzo delikatny zestaw składający się z żyłki 0,10 mm i przyponu 0,08 mm. Dopełnieniem był niespełna gramowy spławik i haczyk nr 20. Po umocowaniu linki do szczytówki, przystąpiliśmy do gruntowania łowiska. Podczas wykonywania tej teoretycznie banalnej czynności spotkał nas niewyobrażalny pech. Gruntomierz zahaczył o niezidentyfikowany obiekt podwodny. Wszelkie próby uwolnienia zestawu zdały się na nic. Jakby tego mało – nie wytrzymał amortyzator. Nastał kryzys, a to czy w ogóle uda nam się połowić stanęło pod wielkim znakiem zapytania...

- To nie może się tak skończyć! - wykrzyczał Bartek. - Nie po to przejechałem ponad 20 kilometrów, aby wrócić z pustym kontem do domu.

Zmotywowani z wielkim zaangażowaniem zabraliśmy się za szukanie metody na pokonanie przeciwności losu. Próby skrócenia wędziska i przeciąganie mokrego amortyzatora przez szczytową sekcję bata zakończyły się fiaskiem. Ostatnią deską ratunku był najzwyklejszy supeł. Tylko tak - bezpośrednio do wędziska - można było przymocować przygotowany wcześniej zestaw. Udało się! - mogliśmy odetchnąć z ulgą. Kolejnym krokiem było zarzucenie zestawu i zanęcenie łowiska. Tym zajął się bardziej doświadczony i obeznany w temacie dobierania składników Bartek. Chwyciłem aparat i udałem się na krótki spacer po brzegu. Oto co udało mi się uchwycić w obiektywie.

Naszym celem była średnia płoć, toteż zanęta była typowo płociowa. Do tego garść jokersa wymieszana z gliną. W zanadrzu mieliśmy mnóstwo przynęt, począwszy od pinki, poprzez ochotkę, po kastery, które nie po raz pierwszy potwierdziły swoją przydatność na łowisku. Po kilku minutach haczyk przyozdobiony smakowitą „kanapką” po raz pierwszy powędrował do wody. Na branie nie musieliśmy długo czekać. Już po kilku sekundach spławik bardzo dynamicznie schował się pod powierzchnią. Krótki hol i jest – pierwsza płoć wyprawy.

Łowienie rozpoczęło się na dobre. Co chwilę do siatki trafiały niewielkie krąpie, płocie, ukleje i malutkie leszcze.

Lekko zdegustowani wielkością rybek, postanowiliśmy poeksperymentować z ustawieniem gruntu i przynętą. Zamiast w pół wody, zaczęliśmy łowić z dna. Porcję ochotki zastąpił biały robak lub kaster. Na efekty nie musieliśmy długo czekać. Brań było troszkę mniej, ale rybki zdecydowanie większe – kilka z nich udało się wydobyć na brzeg dopiero przy pomocy podbieraka. No cóż, taka uroda delikatnego zestawu...

Kolejne niewielkie leszcze, kolejne płocie, kolejne krąpie. Czas mijał, słońce przyjemnie przypiekało, a koniec wyprawy zbliżał się nieubłaganie. Nikomu nie chciało się opuszczać tego bardzo zasobnego łowiska. Niestety – kiedyś ten moment musiał nastąpić. Przed godziną 15.30 przystąpiliśmy do pakowania sprzętu. Zwinęliśmy wędki, posprzątaliśmy stanowisko, (które jak pozostała część łowiska, wyglądało bardzo schludnie) i zabraliśmy się za uwalnianie przechytrzonych rybek... A było ich bez liku. Trzeba przyznać, że wielkością nie powalają z nóg, ale ileż radości potrafią dostarczyć wędkarzowi, który dłuższy czas nie przebywał nad wodą, przekonał się niejeden z nas.

Po krótkiej sesji wszystkie rybki w świetnej kondycji wróciły do wody. My jeszcze raz spojrzeliśmy na jezioro, naładowaliśmy akumulatory wspaniałymi widokami i powędrowaliśmy w stronę przystanku autobusowego. Pożegnałem się z przyjacielem, wsiadłem na rower i wróciłem do domu... To był bardzo udany weekend. Miałem okazję pobrać naukę u bardzo utalentowanego wędkarza (Bartek regularnie startuje w zawodach spławikowych) i wspaniałego towarzysza wędkarskich wypraw.

Muszę przyznać, że metoda bardzo mi się spodobała i powoli przymierzam się do zakupu odpowiedniego wędziska. Takie właśnie jest wędkarstwo. Przecież jeszcze tydzień temu zarzekałem się, że za nic w świecie nie odłożę na bok spinningu...

Wedkarz_wawiak





Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1124