Kupą mości Panowie! Kupą!
Data: 10-05-2005 o godz. 07:00:00
Temat: Wieści znad wody


1 maja zawsze kojarzy mi się z rozpoczęciem sezonu szczupakowego. Tego dnia wielu wędkarzy sięga po spinning po raz pierwszy w sezonie. Robię podobnie, gdyż wcześniej na spinning nie bardzo można coś złowić, a jak już można to dany gatunek zakończył właśnie tarło albo je aktualnie odbywał.



Planowaliśmy pojechać i popływać po Wiśle. Nie tyle łowić co obejrzeć odwiedzany wcześniej odcinek rzeki - jak wygląda po zimie. Interesował nas bieg koryta rzeki, łachy, przykosy, rynny, których lokalizacja pozwoliłaby w późniejszym czasie lepiej planować kolejne wyjazdy. Jednak wysoki stan rzeki odstraszył nas na dobre, a i chęci były jednak większe do łowienia ryb niż do pływania rekonesansowo.

Tak zapadła decyzja, że jedziemy na Piaseczno i Stoczek, jeziora wchodzące w skład Zalewu Koronowskiego. W zeszłym sezonie nie byliśmy tam ani razu, tak jakoś wyszło. Wcześniej było to jedno z naszych ulubionych łowisk, które niestety, zdradziliśmy na rzecz Wisły i z tego powodu nie musiałem namawiać Kunty aby wpaść tam, zobaczyć czy się nic nie zmieniło.

1 maja sobie darowaliśmy. Na wymienionych wcześniej jeziorach rozgrywano zawody spinningowe. Na 58 startujących złowiono 7 ryb. Nie napawało to zbytnim optymizmem, ale nigdy nie traktowałem tego typu danych jako wyznacznik rybności wody. Do jezior Piaseczna i Stoczka mieliśmy jednak sentyment.

Inną rzeczą jaką chcieliśmy przy okazji załatwić miał być test silnika jaki nabyliśmy. Dzięki decyzji jednego z naszych wspólnych kolegów z PW nasza łódź załapała się nie na nową, lecz jak to mówią, mało używaną i w doskonałym stanie maszynę. Trzeba było przed wypłynięciem na Wisłę przetestować zarówno sam silnik jak i w połączeniu go z łódką, którą używaliśmy. Dodatkowo na wyprawę wybierał się Zenek z zięciem Piotrem, więc we czterech mieliśmy nadzieję na wielką zabawę.

Drugiego maja w garażu byłem przed szóstą. Kunta przyjechał po chwili. Pomógł podpiąć łódź do mojego auta, zapakowaliśmy graty i udaliśmy się w kierunku Bydgoszczy dwoma autami, każdy z nas osobno. Planowaliśmy łowić dwa dni, a spać mieliśmy w samochodach, więc każdy z nas we własnym miał zagwarantowaną wygodę i komfort.

Przed skrętem do Koronowa czekali Zenek z Piotrem. Ich auto z dołączoną przyczepką z łódką widoczne było z daleka. Dołączyli do nas i po godzinnej jeździe zniszczoną, dziurawą jak ser szwajcarski drogą, dotarliśmy na miejsce. Przez koncentrację uwagi, by jak najmniej zużyć podwozie, nie było czasu zachwycać się lasem, a jakość dojazdu, jaki po roku zastaliśmy, jedynie odstraszał od ponownych wizyt w tym miejscu. Nie stać przynajmniej mnie na częste wymiany zawieszenia w aucie z powodu ryb, wolę jeździć gdzie indziej.


Kunta za robotę się bierz, szczupaków nie wypatruj, łódki zwodować trzeba!

Wodowanie łódek zajęło nam minut kilkanaście. Około 8.00 wypłynęliśmy na wodę. Test silnika zajął nam chwilkę. Maksymalnie do przodu, nawrót, zatrzymanie i ocena. Wszystko w jak najlepszym porządku. Silnik zamocowaliśmy prawidłowo a jego moc była wystarczająca. Mocniejszy, unosząc za bardzo dziób łódki do góry zrobiłby z niej spycharkę. Jednak był za słaby aby łódka mogła płynąc w ślizgu. Pośrednio więc przy małej korekcie ustawiliśmy go tak aby woda stawiała łódce jak najmniejszy opór.


W robocie, w miejscu nie wysiedzę 10 minut, w czymś takim mogę ponad 10 godzin

Pierwsze miejscówki to tak zwana przez nas skarpa, czyli dno mocno opadające na znaczną głębokość. Z doświadczeń lat ubiegłych mieliśmy nadzieję, że ryby z racji opóźnionej wiosny przebywały głęboko. W telegraficznym skrócie napiszę, że pierwszego dnia na czterech łowiących nie widzieliśmy szczupaka. Ani wymiarowego, ani krótkiego i śmiem twierdzić, że nawet brania szczupakowego nie stwierdziliśmy.


Tak zwana skarpa - ciągnie nas zawsze w to miejsce

Bawiłem się trochę bocznym trokiem, to jest łowiłem na calowego twisterka. Okonków przerzuciłem sporo, lecz największy egzemplarz nie przekroczył dwudziestu centymetrów. Zaskoczyło nas, że odhaczane okonki tryskały mleczem, więc należało dać biedakom spokój. Brały dość głęboko i siedziały przeważnie na skarpach w okolicach płycizn.

Na cypel gdzie zaparkowane były samochody spłynęliśmy około 20.00. Dzień się kończył i należało przed zmrokiem pochować graty, coś zjeść a także przygotować się do noclegu. Z aut wyjęliśmy stolik i krzesełka, a na butli z gazem gotowała się różnej maści kiełbasa. Nic tak nie smakuje jak kolacja na cyplu pomiędzy dwoma jeziorami.


Od lewej Kunta, Zenek i Piotr. Pieska nie ma... kolejne miny stawiał. ;)

Późnym wieczorem, jak załogi do czołgów, udaliśmy się do aut złapać parę godzin snu. Chwilę po północy obudził mnie jednak błysk fleszy. Usiadłem w aucie i obserwując jednym okiem co się dzieje na zewnątrz miałem wrażenie, że ktoś robi mi zdjęcia. Po chwili usłyszałem rytmiczny stukot w dach i grzmot w oddali - przechodziła burza.

Wstaliśmy o czwartej rano. Panował jeszcze mrok, mimo to oczekując aż zagotuje się woda na kawę szykowaliśmy łódki do wypłynięcia. Nie wspomniałem wcześniej, że Zenek z Piotrem zabrali ze sobą na wyprawę pieska. Mały, fajny, spokojny kundelek. Biedna psina miała to do siebie, że każdą wizytę na lądzie znaczyła, nazwijmy to, miną. Zenek owe miny jak stary saper znaczył wbitym obok patykiem aby któryś z nas w ową niespodziankę nie wdepnął.


Silnik zdał egzamin, dzięki Asknetowi ;)

Oczywiście pierwsze miejscówki dnia to nasze miejsca na skarpie. Zenek z Piotrem płynęli z nami więc silnik miał kolejny test z łódką na holu. Oni używali silnika elektrycznego, więc załapali się na oszczędność energii. Obławianie skarpy opłaciło się. Piotr, Kuntą zwany, punkt szósta rano ma branie. Po krótkim holu, nim szczupak się obudził, nastąpiło mierzenie. Miara wskazała 80 cm.

Dalsze obławianie skarpy nie przyniosło efektów. Przepłynęliśmy jezioro na drugą stronę. Dobiliśmy do brzegu, co dało Kuncie możliwość załatwienia poważniejszej potrzeby fizjologicznej, a mnie, sprawdzenie silnika. Kunta powrócił, zaczęliśmy odbijać od brzegu gdy...

Poczułem swąd...

- Kunta, usiadłeś w to co narobiłeś? - zapytałem. Ten odwrócił się, spojrzał na mnie samym białym w oczach i zaciągnął powietrze w nozdrza.
- Ty, rzeczywiście coś pachnie, na pewno nie lasem...

Zaczął od tego momentu kontrolę poszczególnych części garderoby. Począwszy od spodni, poprzez szelki, kurtkę, ba! nawet czapkę a skończywszy na butach.

- Nie ma nic, no kurde, więc co jest?

Kunta buszował na dziobie łódki ja nachyliłem się nad rufą. Przyczynę znalazłem. To waliło spod moich butów. Od razu wiedziałem, że wlazłem w minę, pewnie nie oznaczoną przez Zenka.

- Kunta! To ja miałem mieć szczęście, następnym razem Ty włazisz na minę.


Czas do domu!

Łowiliśmy do popołudnia. Kunta nic więcej nie złowił, ja sam złowiłem dwa szczupaki, ale znając wymiar ryby kolegi, swoje przemilczę. Może sumując je uzyskałbym to samo. Zenek i Piotr byli też bez szczupaka. Pakujemy łódki na przyczepy i wracamy do domu. Wcześnie, ale jak na rozpoczęcie spinningowego sezonu wystarczyło, a słoneczna pogoda nigdy nam w tym miejscu nie dawała sukcesu. Wyjeżdżając z cypla mijaliśmy idących grupą wędkarzy. Kierowali się w stronę cypla, w dłoniach dzierżyli spinningi. Prowadzący, słyszałem jak odwracając się, krzyknął do idących za nim kolegów: - Kupą mości Panowie! Kupą!.

Jarbas







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1115