Gdzie ta woda?
Data: 08-10-2002 o godz. 20:40:25
Temat: Wieści znad wody


Wszyscy wędkarze narzekają: a to ryby nie biorą, a to wcale ich nie ma... Ja też, nie wychylając się z szeregów wędkarskiej braci, ponarzekam sobie. Moje narzekania są ściśle związane z tym, co wydarzyło się podczas ostatniego już w tym roku wypadzie na Solinę. Przy okazji chciałbym zadać kilka pytań, które i tak pewnie pozostaną bez odpowiedzi.



Wyprawa zaczęła się jak zwykle: pobudka o czwartej rano, ostatnie przygotowania, wyjazd i po około czterdziestominutowej podróży dojeżdżamy na miejsce. Tata, ja i kolega taty, któremu co prawda podoba się wędkarstwo, lecz nie ma na razie zielonego pojęcia, z czym to się je, tworzymy całą ekipę. Na miejscu mają już na nas czekać kolejni znajomi, którzy poprzedniego dnia wybrali się na nockę. Niestety, jak się okazało po dotarciu na miejsce, nie zastaliśmy nikogo, oprócz góry śmieci i mdło błyskających świetlików. Prawdopodobnie wszystkich przegoniła nocna ulewa. Szkoda, bo jest bardzo ciepło jak na tę porę dnia, a i raźniej w większej grupie.

Pierwszy szok po dotarciu na miejsce wywołuje na mnie stan wody; pomimo okrywającego wszystko mroku, widać wielką zmianę poziomu w porównaniu do tego, który był ostatnio. Początkowo nie zrażamy się mówiąc, że skoro już jesteśmy, to przynajmniej zarzucimy wędki. Jak się okazało - najgorsze dopiero mieliśmy przed sobą.

Już lecą pierwsze zestawy do wody, gdy we mroku rysuje się jakaś postać, która zmierza w naszym kierunku. W końcu podchodzi witając się i pyta:
- Czy można zarzucić wędki?
Nie mamy nic przeciwko temu, pytając przy okazji wędkarza, czy nie widział naszych znajomych. Na to starszy pan odpowiada ze śmiechem:
- Tak! Byli tu jacyś, ale ulewa ich chyba przegoniła. Łowili trochę, chyba bez skutku.

Szybko okazuję się, że wyglądający na miłego staruszek nie umie liczyć. Rozkłada dwie wędki od naszej lewej strony i trzy od prawej! Na dodatek, jakby było tego mało, każda z nich to żywcówka! Po rozłożeniu wędek "starszy miły pan" oddala się w bliżej nie znanym mi miejscu i kierunku.

Nie jestem zbyt zadowolony z tego powodu; gdyby przypłynęła straż, moglibyśmy mieć poważne kłopoty. Oprócz nas nie ma nikogo łowiącego, w pobliżu leży pięć zarzuconych żywcówek, a ich właściciel gdzieś sobie spaceruje. Nikt by nam nie uwierzył, że to są nie nasze wędki. Tak mówi przecież każdy złapany na gorącym uczynku kłusownik.

Ale co ja mogę? Spokojnie oczekuję na sporadyczne brania, obserwując przejaśniające się powoli niebo. W ustępującym mroku rysuje dość niemiły widok. Postanawiam przejść się wzdłuż wody i rozprostować kości. Widoki nie są zachwycające a i sama przechadzka do takowych nie należy. Opadająca woda odsłoniła zamulony, błotnisty brzeg, który utrudnia chodzenie. Spadek poziomu jest większy, niż początkowo przypuszczałem. By mniej więcej przedstawić jak dużo wody ubyło, napiszę tylko, że wędki miałem rozbite w miejscu, w którym zwykle jest dwumetrowy grunt!

I w tym miejscu nasuwa mi się pytanie, które nurtuje już mnie od poprzedniego wyjazdu. Po co spuszczać tyle wody i to w tak krótkim czasie, gdy nie ma żadnego zagrożenia powodziowego?

Tymczasem, gdy wracam akurat z tego małego spaceru, widzę jakiegoś wędkarza rozmawiającego z moim tatą i z jego kolegą. Tato zaczyna wypytywać o przyczyny stanu takiej niskiej wody. Wędkarz co prawda sam dużo nie wiedział, lecz zadał jedno bardzo ciekawe pytanie:
- Skoro wodę dalej spuszczają, to jakim cudem chcą doprowadzić do wyrównania poziomu wody do czasu nadejścia zimy?

Niestety, muszę skończyć przysłuchiwać się rozmowie, gdyż kątem oka dostrzegam skaczącą na mojej wędce bombkę. Podbiegam, przycinam i widzę że na drugiej wędce dzieje się to samo. Wtedy spoglądam na wodę i widzę żywcowy spławik. Po ściągnięciu zestawu próbuję go odplątać, ale bez rezultatów. Żywiec sprytnie wszystko poplątał. Po uratowaniu jednego zestawu, dochodzę do wniosku że drugi muszę przeciąć. Tato radzi mi przeciąć moje żyłki, a żywca zarzucić. Robię tak, ale zestaw z żywcem zarzucam jak najdalej od naszych zestawów.

Czas biegnie powoli. Gdy przyglądam się pięknemu lasowi, który przybrał już wszystkie złote barwy, powraca właściciel żywcowych zestawów. Facet zaczyna długą i nudną historię o tym, jak w tym roku łowił tu karpie, a ja natomiast, znudzony obecnością gościa, zakładam słuchawki i wpatruję się w wędki.

W końcu dostrzegam, jak biały prostokątny przedmiot przesuwa się po tafli wody - to żywiec. Pierwszy odjazd, zatrzymanie, wędkarz stoi już u wędki czekając na dalszy ciąg brania. Nagle styropian zaczyna się znowu przesuwać, na co wędkarz odpowiada zacięciem. Krótki hol i już go ma. To mały szczupaczek, zaledwie 35 cm, ale dla "wędkarza" to już okaz. Od razu, bez żadnych oporów, wsadza swoją zdobycz do małej siatki, którą po końcu obchodu zabiera ze sobą. Pozostawiam to bez komentarza...

Jest godzina jedenasta. W końcu nadszedł czas powrotu do domu. W końcu, ponieważ mam już dość, to co zobaczyłem zupełnie mi wystarcza. Na odchodnym podchodzę jeszcze pożegnać się z pseudowędkarzem, który na mój widok mówi:
- Co już koniec? Tak szybko się poddajecie?
- Tak. - odpowiada mój ojciec, po czym dodaje: - Pora do domu, coś porobić, odpocząć.

Facet w tym momencie wyciąga żywca z takiej drucianej siatki, którą trzymał w wodzie i zaczyna go zakładać na zestaw, na co tato się pyta:
- A nie wie pan, czy ten zakaz o żywcu dalej obowiązuje?
Wędkarz odpowiada:
- Od pierwszego już nie obowiązuje, kolega mówił, że pisali.
Na co ja dodaję:
- W internecie czytałem, że zakaz miał być zniesiony, ale wszystko legło w gruzach.
Wtedy rozległ się głupi śmiech wędkarza, który skwitował to tak:
- Co tam Internet może wiedzieć, bzdury, mam kolegę w kole, on wie lepiej i on też łowi.
Po tym zdaniu nic już się nie odzywałem, widać Internet jest przestarzały i wszystko w nim jest z opóźnieniem. Zwyczajnie się pożegnałem i skierowałem się w kierunku auta. Gdy już odjeżdżaliśmy, a z góry widziałem piękny widok na Solinę, trochę żałowałem ze zapomniałem aparatu, przynajmniej były by fajne fotki. A co do wędkarza, kłusownika (bo nie wiem sam jak go nazwać), to mam go gdzieś, szkoda mi tylko tego szczupaka. To był mój już ostatni wypad w tym roku na Solinę. Dopóki woda się nie podniesie, niestety, nie ma po co tam jechać, a takie braki szybko się nie uzupełnią. Szkoda tylko że ten ostatni raz był taki udany w wydarzenia, ale nie w ryby. Może za rok będzie lepiej?

Arek2







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=11