Pierwsze koty za płoty - ja mówię pierwsze siaty do łodzi
Data: 10-04-2005 o godz. 17:45:00
Temat: Wieści znad wody


W sobotę 09.04.2005 miała miejsce pierwsza akcja SSR wraz z PSR w tym roku.



Rozpoczęcie akcji nieco się opóźniło. Najpierw brygada czekała na mnie, bo do końca nie wiedziałem, czy będę mógł popłynąć, czy też nie. Jak dotarłem na miejsce zbiórki okazało się, że silnik próbuje odmówić posłuszeństwa, jako że Johnson produkcji made in Mexico lubi wysokie temperatury, a było dość chłodno. Po krótkiej rozmowie z nim, przestał stwarzać problemy i jak zagadał, tak ani razu nie zamilkł.

Płynęliśmy w górę rzeki. Głównym celem były rozlewiska w Brańszczyku. Obsadę łodzi stanowiło trzech ludzi: Prezes naszego Koła, ja oraz strażnik PSR. Lądem asekurowała nas druga ekipa w samochodzie, którą stanowił komendant PSR w Wyszkowie oraz Strażnik Miejski delegowany do wyszkowskiej PSR. Wspomnieć również należy o członkach naszego koła, bez których przedsięwzięcie nie byłoby możliwe. Ludzie ci zwodowali i przygotowali łódź do płynięcia. Stanowili nasze zaplecze logistyczne: po zakończeniu akcji zeslipowali łódź, zrobili klar. Bez nich byłoby nam bardzo ciężko.

Brygada lądowa miała na celu asekurować nas oraz kontrolować łowiących wędkarzy, ewentualnie zbierać informacje o wszelkich nietypowych ruchach na wodzie. Następnie te informacje przekazywano nam, którzy sprawdzaliśmy je na bieżąco.
Po dopłynięciu na wspomniane rozlewiska, zaczęliśmy szczegółowe ich sprawdzanie pod kątem postawionych siat i żaków. Niestety żadnych nie znaleźliśmy. Powodem mógł być fakt, że dwa dni wcześniej te same rozlewiska szczegółowo przetrzepała PSR Siedlce i jak nam na łodzi mówił strażnik mieli bardzo obfity połów. Rozlewiskami próbowaliśmy jeszcze dostać się na Budy, ponieważ była nie potwierdzona informacja, jakoby była tam postawiona siata. Niestety życie zweryfikowało zamiary, a konkretnie ponadnormatywne zużycie paliwa; ilość jaką silnik wypalił w czasie płynięcia pod prąd rzeki oraz po szczegółowym sprawdzeniu rozlewisk w Brańszczyku, gdzie też praktycznie cały czas płynęliśmy pod prąd, wyniosła prawie 20 l benzyny. Pozostała 10 litrowa rezerwa w zapasowym kanistrze - zaistniało więc realne zagrożenie braku napędu, w związku z czym po konsultacji z obsadą lądową zapadła decyzja, że wracamy.

Wracając szczegółowo sprawdzaliśmy wszystkie możliwe i znane rozlewiska, niestety bez rezultatów. Żadnej siaty, żaka nic nie mogliśmy zanotować. Sprawdzani wędkarze też mieli wszystkie opłaty w porządku, nawet osławiona Struga Turzyńska nie przyniosła rezultatów, choć dane nam było zobaczyć z bliska klasyczny widok pasących się 3-ech żurawi. Przepiękne dostojne ptaki, nawet nie tak płochliwe, pozwoliły nam podpłynąć na kilkanaście metrów zanim odleciały. Przez pewien czas towarzyszył nam również pewien ciekawski bóbr. Płynął równolegle do łodzi i z ciekawością się przyglądał, co to za dziwolągi na czymś dziwnym, a warkoczącym płyną?

Ostatnią deską, a może siatką ratunku były tzw. Stawy Kostrzewy, na które jest wejście tylko przy wysokim stanie wody. Rzeczony, a domniemany sprawca przywrócił nam wiarę w ludzi. Na stawach zdjęliśmy dwie siaty po około 40 m każda. Widać było, że niedawno zastawione - w każdej było po kilka dorodnych, pełnych ikry płoci. Domyślaliśmy się, że zastawione były po tym, jak minęliśmy stawy, płynąc na Brańszczyk. Dodam, że wpłynąć na stawy to nie jest prosta sprawa. Pół biedy dla pychówki, ale dla naszej Romany to poważne zadanie. Przedarcia się przez chaszcze godne dżungli amazońskiej, zwały napiłowanych przez bobry gałęzi oraz przez podtopione i wywrócone drzewa. Wpłynięcie jest możliwe tylko na wiosłach na zasadzie odpychania się od drzew, gałęzi i ewentualnie dna, gdy jest dostępne i to cały czas pod prąd.
Jak już się jest na stawach to silnik można opuścić i pyzdrą przetrałować je wszerz, wzdłuż i po skosie. Stawy są trzy i na każde jest oddzielne wejście na tej samej zasadzie przedzierania się przez gąszcz. Na wyjściu jednego ze stawów na rzekę stał zakamuflowany wielki żak, około 1m średnicy. Ocenialiśmy, że 20 kg suma mógł bez problemu pomieścić.
Żak stał na patencie profesjonalnym wielokrotnego użytku, cegła na sznurku do drzewa, a od cegły krótki trok z kutym hakiem, do którego wiązany był żak. Wystarczała zdjąć linkę z haka, a cegłę do wody na ponowne zastawienie.

Podsumowując: w ciągu całego dnia zdjęliśmy dwie siaty i jeden duży żak. Wypuściliśmy łącznie kilkanaście dużych płoci, spośród których największe miały ponad 40 cm, a poniżej 30 nie było żadnej. Skontrolowaliśmy ponadto kilkunastu wędkarzy.
Płynący z nami strażnik PSR stwierdził, że jest to ostatnio jeden z lepszych wyników. Widać efekty ciągłej kontroli, dokonywanych przez PSR, policję i nas.
Do bazy spłynęliśmy około 18.00. Niestety musiałem już do domu, w którym czekały mnie inne obowiązki, ale po krótkim odpoczynku, PSR oraz druga załoga SSR wyruszyła na nocną akcję. Na niedzielę na dzień też gotowa była już kolejna zmiana.

Szczególne słowa UZNANIA DLA STRAŻNIKÓW PSR Z POSTERUNKU W WYSZKOWIE.
Jedną załogą liczącą trzech ludzi byli na służbie przez półtorej doby! Nie licząc krótkiej przerwy na posiłek działali od sobotniego poranka. Doceńmy ich ciężką pracę.

Uczestniczył oraz zrelacjonował

Artur zwany również Sołtysem







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1093