Drugie kuszenie
Data: 14-03-2005 o godz. 07:00:00
Temat: Wieści znad wody


Mocno spóźniona relacja z wypadu nad Narew w okolicy Starej Łomży. W obecnym okresie wędkarskiej wstrzemięźliwości pozwoli odświeżyć wspomnienia minionego lata.



Była środa, mijał kolejny dzień lata, musiałem szybko podjąć decyzję, ryby czy ogólne lenistwo. Rozsądek bierze górę - ryby - tylko jaka metoda? Nowiutki tylko jeden raz używany feeder znów zaprzątał moją głowę, kusił.

Najwyższy czasy by znów spróbować sił, minęły już dwa miesiące od wcześniejszej wizyty z tą wędką nad wodą. Schemat postępowania już znałem. Zapakowałem feeder, do wiadra wrzuciłem zanętę, robaki i sito, jeszcze tylko podbierak i siatkę tym razem. Zabieram jeszcze lekkiego spinna i pudełka z drobnymi przynętami. Gumki, woblerki i wirówki, bowiem przed zachodem słońca zapoluję na okonie.

Nad rzeką jestem po 15 minutach, miejsce wybieram to samo co za pierwszym razem. Grążele są już na wierzchu, wyrastają na wodzie ponad 6 metrów od brzegu. Znajduję jednak niewielkie okienko, gdzie przy pomocy długiego podbieraka będę mógł bezpiecznie podebrać rybę.

Szybko przyszykowałem zanętę oraz łowisko. Teraz już wiedziałem, że kij wytrzyma ciężar koszyka naładowanego do pełna zanętą. Bardziej pewnie wykonywałem rzuty. Koszyk 60 gramów, przypon 0,12, hak "14" i trzy pinki do jego ozdoby.

Szybko następują pierwsze brania, wymiarowe płocie i krąpie wielkości mojej dłoni umilają pobyt nad rzeką. Wreszcie szczytówka feedera zamiast drgać, lekko pulsuje. Wiem, że to leszcz, szybko zacinam i bingo! :-) Teraz powoli by nie wszedł w grążele, doprowadzam go do podbieraka i łagodnie ląduję. Wymiar 45 cm ładny, znów się uśmiecham. Kij spisuje się bardzo dobrze. To pierwsza ryba grubo powyżej kilograma, co prawda nie może to być pełny test ale i tak jestem zadowolony.

Dalej nie ma co się zastanawiać, kolejny rzut staram się wykonać celnie, by nie rozpraszać zanęty po całej rzece. Znów czepia się drobnica. Ale na następne leszczowe branie nie czekam długo. Tym razem nie trafiam dokładnie, ryba spina się po dwóch sekundach. Zwijam zestaw, ładuję koszyk na nowo. Posyłam dokładnie w poprzednie miejsce i dorzucam trzy małe kule wielkości kurzego jaja. Nie chcę by spłoszona ryba odciągnęła mi resztę z łowiska.

Wstaję by rozprostować kości, w tym momencie szczytówka znów pląsa, teraz nie pudłuję, drugi podobny leszcz ląduje na brzegu - 47 cm.

Znów zarzucam zestaw, przez dłuższy czas nic nie zakłóca spokoju szczytówce, wiem, że w pobliżu koszyczka musi pływać coś większego co odstrasza drobnicę. Spokój przerywa bardzo energiczne przygięcie szpica. Reaguję bardzo szybko, zacinam i od razu orientuję się, że to nie jest leszcz. Po chwili widzę pod powierzchnią ładnego jazia. Gęba cieszy mi się okrutnie bo to pierwszy w tym roku. Odpinam go delikatnie - 43 cm, muszę to uwiecznić. Krótka sesja i wypuszczam wszystkie ryby do wody.

Kończę łowienie z koszyczkiem, mam wielką ochotę jeszcze popływać łódką by za pasem grążeli zapolować na okonie. Drewniana wysłużona pychówka czeka na mnie przykuta łańcuchem do metalowego słupka. Chowam klamoty do auta i zabieram tylko spinning i pudełka z przynętami.

Do zachodu słońca mam jeszcze godzinę. Łowię kilka niewielkich okoni na twisterki i niebieską wirówkę, nic większego nie udaje mi się złowić.

W dobrym humorze wracam do samochodu. Dzień był bardzo udany, test feederka wypadł pomyślnie, kolejny wyjazd do jednak będzie czas na coś większego. :-)

Siudak







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1072