Kilka chwil z Wind Carp Team
Data: 13-03-2005 o godz. 13:45:00
Temat: Karpiomania


Jest sierpień. Weekend nie zapowiada się najciekawiej. Telewizyjny Wicherek pod krawatem zapowiada deszcze, wiatry i inne wędkarskie kataklizmy. No cóż, nie w takich opałach się bywało…



Troszkę przybity wizją ponurej pogody, pakuję mimo wszystko majdan do swojego bolida z polskiej stajni FSO i ruszam po krętych i dziurawych bezdrożach, nazywanych przez niektórych drogami w kierunku Zabrza.

W Zabrzu czeka już Sigi, który wita mnie z radosnym uśmiechem i po wstępnych uściskach oraz kilku zdaniach pakuje swoje rzeczy do samochodu. Z pewnym niesmakiem stwierdzam, że w „poldziu” jakby zaczynało brakować miejsca. Dość powiedzieć, że starczyło go na tyle, by Sigi ledwie wcisnął się do środka. Niby auto duże, ale dwie osoby (czyt. karpiarze) ledwie się mieszczą. Jakby tego było mało, Zygmuś swój wędkarski ekwipunek miał już nad wodą od jakichś dwóch miesięcy, a dzisiaj zabierał ze sobą tylko prowiant i trochę cieplejszych ciuchów. Poza tym sam należy do tych z gatunku krótszych, którzy nie zajmują zbyt wiele przestrzeni. Hmmm, czyżbym więc to ja nabrał tyle klamotów? Dumając nad zawiłościami gabarytów, wrzucam jedynkę i startujemy.

Rozmowa w aucie toczy się tylko i wyłącznie o rybach, jakby wszystkie inne przyziemne sprawy nie istniały. Całą szarą rzeczywistość zostawiliśmy w naszych mieszkaniach - teraz tylko liczą się ryby. Zajęty rozmową i omijaniem pułapek, których nie żałują nam drogowcy, gubię gdzieś po drodze klocki hamulcowe z jednego koła. Mimo wszystko docieramy na miejsce. Teraz pozostaje nam tylko oblec się tym całym wędkarskim sprzętem i na ugiętych kolanach dotrzeć na miejscówkę, a do przejścia mamy naprawdę spory kawałek. W końcu z podeptanym językiem, przylepionymi do spoconego czoła pajęczynami i liśćmi za kołnierzem doczłapaliśmy na miejsce.

Dzień płynie szybko, więc bez zbędnych ceregieli zabieramy się za rozłożenie sprzętu i rozbicie namiotów, aby tylko zdążyć przed zachodem słońca. W końcu mając ten przykry obowiązek za sobą, spokojnie zasiadamy z chłopakami przy piwku i butelce czegoś mocniejszego, gdyż sierpniowe noce potrafią ukłuć chłodem.

Noc raczej nie przebiega spokojnie i to nie dlatego, że ktoś chrapie w namiocie obok, ale z „tych pozytywnych” powodów. Kilka razy przychodzi mi wciskać się do namiotu, przewracać wszystko do góry nogami i grzebać w plecaku w celu znalezienia... wagi.

Sygnalizatory popiskują dość często, więc do późnych godzin nocnych, a właściwie wczesnych rannych przychodzi nam wznosić toasty za łowców i ich złowione ryby. A gdy nadchodzi chwila, w której szczęśliwych łowców akurat nie ma, wznosimy toasty za ryby, które (do czasu!) pływają sobie w wodzie. Upojeni tą magiczną nocą i nie tylko stwierdzamy, że jakoś przyjaźniej spożywa się trunki przy takich toastach, aniżeli za przysłowiowe „zdrowie pięknych pań”.

W końcu nadchodzi świt, a wraz z nim czas na sesje zdjęciową oraz znakowanie złowionych karpi.

Jak widać na zdjęciu, Sigi wcisnąwszy się jakoś w swoje sexi-gatki, rusza w głąb wody, poszukując złowionych nocą ryb.

Członkowie Wind Carp Team znakują swoje zdobycze, ale nie (jak to się często zdarza) poprzez obcięcie części płetwy grzbietowej, czy też przez przypięcie jakiegoś tylko sobie znanego badziewia do płetwy ryby, wywołującego różnorakie choróbska oraz stany zapalne, ale poprzez przypięcie znaczka identyfikacyjnego z Akademii Rolniczej w Poznaniu.

I kolejna rybka niesiona na matę przez guru zabrzańskich karpiarzy w gumowych pantalonach.

Włosy uczesane, śpiochy z oka wytarte, bluzeczka przeprasowana, a więc śmiało można przystąpić do pozowania.


Piotrek ze swoją „szesnastką” – „szesnastka” ze swoim Piotrusiem


Jacek z miśkiem o wadze 11,800 kg

Pewnie nikt, kto zna Sigiego w to nie uwierzy, ale i jemu poza schłodzonym piwkiem coś tam się z wody udało wyciągnąć.


Sigi i jego „myszka”

Niestety - reszta dnia upływa spokojnie. Jedyny problem, z jakim się borykamy, to brak cienia na terenie obozowiska. W dzień jest tak gorąco, że z ledwością daje się wytrzymać w krótkich spodenkach i podkoszulku - o gumowych pantalonach nie wspominam.

Korzystając z okazji pozdrawiam serdecznie i dziękuję Panu Wicherkowi za trafną prognozę pogody, za deszcze, wiatry i inne takie klimatyczne kataklizmy. I w takim oto upale dobiegł końca ostatni dzień mojego wspólnego wędkowania z Team’em. Na pożegnanie pozostało tylko spakować graty i ze skwaszoną miną opuścić łowisko.

Jacek_dsw







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1071