Nasze wody rodzime
Data: 21-02-2005 o godz. 10:45:00
Temat: Nasza publicystyka


Witam wszystkie koleżanki oraz kolegów „po kiju”. Po bardzo długiej przerwie wreszcie czas na wejście do PW. Wiem, że na to powinienem mieć zawsze czas, ale nie o tym chce dziś napisać.



Z racji swojej profesji zawodowej, chciałbym poruszyć ciekawy temat, a mianowicie stan naszych wód.

Pamiętam jeszcze lata, gdzie jako mały kajtek siedziałem nad Wisłą i woda hm... wyglądała jakoś inaczej, a i ryby brały jakoś chętniej. Nie było na niej takiego szaro-kremowo-brązowego kożucha i ten zapach był inny, no chyba, że było to zaraz po tym, jak się rzece znudziło płynąc utartym korytem i troszkę "wyszła sobie na spacer".

Ale przecież nie tylko Wisła wygląda dziś jak wygląda i o tym wszyscy wiemy. Wiele innych rzek, jezior przypomina raczej zlewnię pomyj a nie wodę, w którą (o ile wierzyć) wg najnowszych badań Polska obfituje.

No tak, ale o co tak dokładnie ci człowieku chodzi? - ktoś zapyta. Już odpowiadam: mam przed sobą jeden z raportów naszych „mądrych instytucji”, który stwierdza:
”(…) Wody, które według kryterium oceny fizykochemicznej można zaliczyć do I klasy czystości stanowią ok. 3% łącznej długości badanych rzek, wody II klasy czystości – ok. 20%, wody III klasy –ok. 34%; reszta zaś tj. ok. 49 % długości rzek, to wody pozaklasowe, nie odpowiadające normom (…)”.

Miło się jakość zrobiło nieprawdaż ? Jest wśród nas wielu kolegów, którzy na pewno pamiętają, że w naszych wodach można było złapać taaaką rybę bez pomocy urządzeń typu echosonda. Po prostu jechało się nad wodę obserwowało się brzeg, roślinność i można było siadać i zarzucać. A teraz?

Teraz mamy wodę zanieczyszczoną ołowiem, pochodnymi ołowiu, znajdziemy również coś takiego jak: kadm, arsen, pochodne azbestu jak i sam azbest, ale wg mnie najciekawszą pozycją są: wielopierścienowe węglowodory aromatyczne, które zyskały „uznanie” w oczach naszego senatu, a konkretnie jednej z komisji ds. ochrony środowiska i zostały zaliczone w poczet substancji rakotwórczych.

I wiecie co, moi drodzy? Zaczynam dochodzić do wniosku, że wspaniały uczony Mendelejew urodził się dużo za wcześnie, bo chyba dopiero teraz miałby pole do popisu.

Uwielbiam wręcz wziąć wędki pod pachę, wyjechać gdzieś tam nad wodę, posiedzieć w ciszy i spokoju, w przyjaznym towarzystwie ryb, ptactwa wodnego. Złapać jakąś ciekawą rybkę, ale wiedząc w czym pływała „moja” rybka zastanawiam się, czy ją wziąć i zrobić z niej coś dobrego dla podniebienia, czy też po prostu ją wypuścić.

Zaraz, zaraz chwileczkę - ale przecież nasze jeziora nie są tak zanieczyszczone! Nic bardziej błędnego - w naszych jeziorach znajdziemy szereg ciekawych związków chemicznych, które związane są z rozwojem rolnictwa, czyli środki ochrony roślin itp. Ale nie tylko to jest problemem – stanowi go również bardzo częste wpuszczanie gnojowicy do naszych jezior, rzek, czy też innych zbiorników wodnych.

Cytat: ” (…) Dużym problemem jest także zasolenie wód Wisły i Odry oraz ich dopływów wodami kopalnianymi z Górnego Śląska i zanieczyszczenie środowiska wodno-glebowego nie w pełni zagospodarowaną gnojowicą produkowaną przez fermy (…)”

Robimy wypad na ryby. Przygotowujemy się do niego i przychodzi dzień, w którym jedziemy nad wodę. Nad wodę, którą znamy, lubimy i co najważniejsze wiemy, że tu powinien być cel naszej wyprawy - ryba! I jakież jest zdziwienie, gdy po kilku godzinach siedzenia, zmian łowiska, w siatce mamy kilka ledwo wymiarowych „okazów”

Cóż się stało? Hm - może dzień nie sprzyja łowieniu? Może pogoda i warunki atmosferyczne nie takie, nęta niewłaściwie dobrana? Szukamy przyczyny słabych wyników… I nagle „olśnienie”: przecież jakiś czas temu, w niedalekiej odległości od naszego łowiska powstała lub jest jakaś fabryka czy innego rodzaju zakład przemysłowy, rolniczy, który odprowadza swoje ścieki do wody! No tak - teraz wiemy już wszystko.

Wielokrotnie zastanawiałem się, co z tym zrobić i dochodzę do wniosku, że ja jako przeciętny Kowalski (przepraszam wszystkich Kowalskich) nie mogę zrobić nic. Ale moim skromnym zdaniem jeśli środowiska takie jak nasze czyli wędkarskie zaczną głośno mówić o problemie, to nie będzie to głos ”wołającego na puszczy”, tylko znak dla włodarzy naszego kraju, że świadomość społeczeństwa jest coraz większa. Bo przecież nie chodzi tu tylko o nasze zdrowie, ale również o naszą ojczystą przyrodę.

Przez wiele lat jeździłem na urlop na Pomorze, a dokładnie nad duże jezioro Szczytno (nie mylić ze Szczytnem na Mazurach). Jezioro dość duże - bo jego powierzchnia to ok. 964 hektary - z przepływającą przez nie Brdą, obfitujące w rybę białą: płocie, leszcze, liny itd., jak również w drapieżniki: szczupak, okoń, sandacz . Ale oprócz ryb swoje miejsce miały tu: żurawie, czaple, nie wspominając już o kurkach wodnych, perkozach.

Przed świętami Bożego Narodzenia w ubiegłym roku odwiedził mnie mój znajomy, który mieszka w małym miasteczku niedaleko tego jeziora. Zapytałem go, czy dalej ma łódkę i czy pływa na ryby. W odpowiedzi usłyszałem, że to już nie to co kiedyś, że jezioro się jakieś brudne zrobiło. Po prostu ten człowiek najzwyczajniej w świecie posmutniał.

I tak zarówno ja i jak wielu z kolegów i koleżanek moglibyśmy wymieniać znane nam zbiorniki wodne, rzeki, jeziora, które jeszcze stosunkowo niedawno były domem dla fauny i flory, a teraz to po prostu ściek, w którym znajdzie się wszystko ale nie rybę (nie mówię tu o mutacjach). Może jeszcze w Polsce są miejsca, do których nie dotarła cywilizacja, gdzie siadając nad wodą będziemy mieli radość z wędkowania i obcowania z przyrodą.

Mam tylko tę cichą nadzieję, że może się to zmieni. Że wreszcie ktoś powie głośno DOŚĆ i coś się zacznie dziać w kierunku przywrócenia naturalnego porządku.

Życząc wszystkim taaakiej ryby,

Pozdrawiam.

Krzysiek Machaj







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1051