Kobieta na pokładzie
Data: 18-02-2005 o godz. 11:00:00
Temat: Bajania i gawędy


Płynę dzisiaj z Tobą - oświadczyła moja ślubna z samego rana, co spowodowało atak długotrwałego kaszlu z mojej strony. Kiedy mogłem już spokojnie oddychać pokiwałem tylko spolegliwie głową, bo mówić jeszcze nie mogłem.



Wezmę sobie książkę i będę się opalać chyba, że nie chcesz - ciągnęła dalej bacznie obserwując moje zachowanie. Przezornie dalej nie mogłem wydusić z siebie słowa, więc jedynie kiwałem i kręciłem głową na zmianę jednocześnie gwałtownie rewidując swoje plany.

Spławik odpadał. Przy trzcinach zawsze coś lata a moja kobieta chronicznie nienawidzi wszelkiego latającego tałatajstwa. Poza tym żeby nie wiem, co nie usiedzi kilka godzin spokojnie w łodzi i "na bank" przepłoszy wszystko w promieniu 100 m. Pozostał spinning, czyli same zalety w tej sytuacji. Ale wypłyniemy zaraz - zastrzegłem się.

I wypłynęliśmy... o 11. Kosmetyka (cholera, przecież nie idziemy do cioci), śniadanko, spakowanie różnych (podobno) niezbędnych gratów. Kiedy wreszcie siedzieliśmy w łódce stan mojego uzębienia był dużo gorszy niż wczoraj. Ale płyniemy. Po pierwszych rzutach przestałem zgrzytać zębami i nawet dostosowałem się do sytuacji, ale kiedy usłyszałem - Muszę zrobić siusiu - szczęka mi opadła.

- Przecież dopiero wypłynęliśmy a do upatrzonej górki jest jeszcze szmat wody.
- Nic nie poradzę! - usłyszałem w odpowiedzi.

Dobra, tylko spokojnie, pomyślałem kierując łódź do przecinki w trzcinach. Niestety, zatoczka była niedobra, jakieś 1000 m dalej siedział jakiś wędkarz i kobieta uznała, że w tych warunkach nie może. Trudno, płyniemy dalej. Wypadały mi już trzonowce, kiedy znaleźliśmy odpowiednie miejsce. Kiedy wróciła byłem nawet spokojny. Czego się nie robi dla tej jedynej?

Czas uciekał, więc przyłożyłem się do wioseł. Łódź spisywała się doskonale i szansa na dopłynięcie przed obiadem do łowiska wzrosła. Do czasu, bo żonka odłożyła książkę i powiedziała - daj mi powiosłować, tylko musisz mi mówić jak mam płynąć.

Zacząłem żałować, że nie wziąłem sprzętu do trollingu. Zygzaków i kółek, które kręciliśmy nie powstydziłby się najbardziej zawzięty kapitan trałowca w poszukiwaniu łodzi podwodnej. Mimo wszystko posuwaliśmy się do przodu.

Kolejne żądanie siusiu wyjaśniło mi, dlaczego wg przesądów marynarskich stworzenie, które nie potrafi wysikać się za burtę nie ma prawa postawić nogi na pokładzie. Spin wisiał smętnie oparty o burtę a ja równie smętnie zrezygnowałem z łowienia jednak kolejnej niespodzianki nie przewidziałem.

Co? Już nie łowisz? Mogę? - zapytała. Pokiwałem głową zapalając papierosa. Moja luba skwapliwie chwyciła kij i wykonała rzut prosto... we mnie. Kolejne minuty spędziłem w pozycji zbliżonej do startującego stumetrowca. Podkurczone nogi i sprężone do skoku ciało miało ocalić kij przed utopieniem. Trzymała kij w dwu palcach za sam koniec rękojeści wykonując jakieś osobliwe wymachy. Oczami wyobraźni widziałem już wędkę wpadającą do wody po kolejnym rzucie. Nawet nie chciałem myśleć, co by było gdyby jakaś zdesperowana ryba zdecydowała się na samobójstwo.

Jeeeest, jeeest! - radosny krzyk kobiety wyrwał mnie z czujności.

Błąd ten błyskawicznie wykorzystała umieszczając kępę moczarki na mojej głowie. Przepraszam Cię - zaszczebiotała, gdy usuwałem wodę i zielsko z oczu. Myślałam, że to ryba. Uhm - odpowiedziałem skwapliwie unikając jej wzroku. Zresztą nie musiałem nawet za bardzo się starać, bo znów zabrała się za wędkowanie. Rozleniwiony słońcem i browarkiem zacząłem nawet przysypiać, gdy nagle usłyszałem:

- Misiuuu!!! Odpadło.
- Co odpadło? - nawet nie otworzyłem oczu.
- No, to "do kręcenia"! W sekundę odzyskałem sprawność umysłu. Rzut oka na spinning potwierdził niestety najgorsze obawy. Znikła korbka od kołowrotka.
- Gdzie wpadła? - zapytałem bardzo spokojnie (kołowrotek był nówką, kupiłem go ledwie tydzień temu).
- No, jak to gdzie? Do wody!
- Trzeba wracać, bo zaraz obiad - byłem dalej bardzo grzeczny i spokojny
- No nie, jak się wreszcie dobrze bawię to chcesz wracać. Złościsz się?

Chyba nie uwierzyła, że mnie głowa boli. Zresztą jak mogła skoro zaraz po obiedzie zniknąłem z wędkami do północy.

Byba







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1048