Okoń - pasiasty drapieżnik
Data: 23-01-2005 o godz. 09:35:00
Temat: Spinningowe łowy


Okoń pasjonował mnie od zawsze. Nie raz przekonałem się o jego sprycie, sile i wybredności. Okazowych garbusów w swoim życiu jeszcze nie złowiłem, ale wierzę głęboko, że kiedyś przyjdzie dzień, w którym zmierzę się z pięknym, ponad kilogramowym pasiastym drapieżnikiem. Postanowiłem napisać kilka słów o moich sposobach na przechytrzenie garbatego drapieżnika.



Okoń (Perca Fluviatilis) jest rybą dość licznie występującą na terenie naszego kraju. Spotkać go można w większości jezior, rzek (z wyjątkiem kilku rzek podgórskich), stawów, glinianek, zbiorników zaporowych i w wodach przybrzeżnych Morza Bałtyckiego. Jest to gatunek bardzo ceniony ze względu na smaczne mięso i wysoką „wartość sportową”. Niestety przez ogromną presję wędkarską, fatalną gospodarkę rabunkową i liczne odłowy sieciowe w wielu wodach jest gatunkiem zagrożonym. Powoli zanika hipoteza porównująca okonia do szkodnika „wyżerającego ikrę”, która mocno osłabiła jego wizerunek na terenie całej Polski i przyczyniła się w znacznym stopniu do ograniczenia ilości tej jakże pięknej ryby.

Grubych okoni w naszych wodach jest coraz mniej, co nie znaczy, że złowienie medalowej sztuki jest niemożliwe. Często odnotowywane są przypadki połowów okoni 40 centymetrowych i większych, jednak zgłoszeń tych prawdziwych, legendarnych 50 centymetrowych sztuk jest jak na lekarstwo. Moim zdaniem dzieje się tak z dwóch powodów. Pierwszym jest problem kłusownictwa, który nie pozwala okoniowi osiągnąć większych rozmiarów. Co prawda jest to ryba bardzo płodna i ekspansywna, ale trudno jest mi wyobrazić sobie czasy, w których chociaż połowa wędkarzy byłaby zadowolona z populacji tej ryby w naszych wodach. Nadzieję daje edukacja młodych wędkarzy i coraz większa grupa „no killowców”, (chociaż Ci zawsze są nad wodami mile widziani) oraz grupa rozsądnych i mądrych wędkarzy, zdających sobie sprawę z problemu, z jakim borykają się przez dobre kilka lat polskie wody i szanujących to, czym obdarzyła nas natura.

Wiadomym jest, że jeśli dalej chcemy cieszyć się emocjonującymi holami wspaniałych okoni, musimy im dać szansę na dorośnięcie. Nikt nikogo nie zmusza do absolutnego wypuszczania okoni. Wielu wędkarzy uwielbia jeść ryby i ma pełne prawo do zabierania ich z łowiska, o ile jest to zgodne z prawem obowiązującym na danym terenie, ale niech robi to w umiarkowanej ilości. Jestem przekonany, że gdyby każdy wędkarz zabierał tylko kilka, maksymalnie kilkanaście sztuk tego gatunku rocznie to za 10-15 lat Polska byłaby najlepszym okoniowym łowiskiem w Europie, a może i nawet na świecie.

Spławik i Grunt

Od samego początku mojej przygody z wędkarstwem rybą numer jeden był właśnie okoń. Fascynowało mnie jego ubarwienie, waleczność i różnorodność technik, na które da się go przechytrzyć. Początkowo pasiaki łowiłem metodą spławikową i bardzo sporadycznie gruntową. Najczęściej stosowaną przynętą były robaki kompostowe, a „gdy gra toczyła się o poważną stawkę”, na haku lądowała soczysta rosówka. Mam jeszcze niewielkie doświadczenie, dlatego trudno wytypować mi najlepsze miejsce na połów tej ryby wyżej wymienionymi metodami. Raz był to najzwyklejszy pomost pomiędzy trzcinowiskami, raz urozmaicony, nie porośnięty brzeg, a raz zwykły blat, gdzie okoń był częstym przyłowem podczas łowienia płoci i wzdręg.

Do połowu „garbusków” używam dwóch zestawów. Pierwszy składa się z teleskopowego wędziska długości 3,60 m i kołowrotka o stałej szpuli ze 100-125 metrowym nawojem żyłki o średnicy 0,16 – 0,18 mm. Na lince mocowałem spławik o wyporności od 2 do 4,5 grama o smukłym kształcie (ostatnio przy połowie okoni metodą odległościową najczęściej zakładałem 3-4 gramowe wagglery). Haczyk powinien być dostosowany do wielkości przynęty, na jaką chcemy łowić. W tym przypadku rozmiar 6 -10, a w przypadku rosówki 1-2 byłby najlepszy.

Drugi zestaw do połowu metodą gruntową składa się z wędziska typu feeder długości 330 centymetrów i ciężarze wyrzutowym od 20 do 70 gram. Do wędziska mocuję kołowrotek z dobrym hamulcem, na który nawijam około 150 metrów linki o średnicy identycznej jak w zestawie poprzednim (minimalna różnica zależna jest od charakterystyki łowiska i gatunków występujących w łowisku). Jeśli przyłowem może być piękny leszcz albo karp można użyć żyłki o średnicy nawet do 0,24 mm. To jednak zmniejsza liczbę brań i osłabia czułość zestawu...Zatem – coś, kosztem czegoś.
Do pełnego sukcesu potrzeba jeszcze troszkę szczęścia, a to jak wiadomo sprzyja lepszym i bardziej doświadczonym.

Spinning

To o wiele skuteczniejsza i ciekawsza metoda połowu okoni. Bakcyla połknąłem niespełna dwa lata temu. Kilkakrotnie przez przypadek spinningowe wędzisko trafiało do moich rąk od kolegów i znajomych „moczykijów”. Nie widziałem w tym nic nadzwyczajnego aż do chwili, gdy wyholowałem swojego pierwszego okonia...
Natychmiast poprosiłem o pierwsze wędzisko przeznaczone do tej metody. Otrzymałem je kilka dni później. Stałem się szczęśliwym posiadaczem „prymitywnego” Jaxona Sonaty Spinning o długości 210 centymetrów i ciężarze wyrzutowym od 10 do 30 gram. Kij był bardzo lekki i wyróżniał się szybką, szczytową akcją. Mankamentem była fatalna jakość materiału, z którego została wykonana rękojeść – niby to gąbka, niby to inne sztuczne tworzywo. Do wędziska przymocowałem kołowrotek Dragon z serii Tiger, na który nawinąłem 100 metrów żyłki o średnicy 0,16 mm.

Początki były piekielnie trudne. Próbowałem łowić w wielu miejscach... Można nawet powiedzieć, że w zbyt wielu. Stosowałem polecane przez czołowych polskich spinningistów przynęty i dostosowywałem do nich sposób prowadzenia. Niestety – pierwsze wakacje ze spinningiem w poszukiwaniu okoni zakończyły się fiaskiem.

W okresie zimowym przestudiowałem mnóstwo czasopism wędkarskich, w których było cokolwiek o poławianiu okoni metodą spinningową. Dopiero wiosną ubiegłego roku dowiedziałem się, że okonia łatwiej przechytrzyć nie 7 centymetrowym (na takie przynęty gumowe początkowo łowiłem), a 5 lub 3 centymetrowym wabikiem. Poza tym bardzo spodobało mi się zachwalana przez liczną grupę wędkarzy metoda „bocznego troka”.
Jak się okazało to właśnie dzięki niej podczas wakacji przechytrzyłem kilkaset garbusków o najróżniejszych rozmiarach.

Najczęstszym miejscem połowu była przystań w Mikołajkach. Początkowo byłem tym miejscem po prostu zauroczony. Nie zwracałem uwagi na zgiełk, jaki dookoła panował. Liczył się okoń, a konkretnie jego ogromna ilość w tym miejscu. Co prawda zdecydowana większość trafiała z powrotem do Jeziora Mikołajskiego, ale coraz częściej dochodzę do wniosku, że w tym okresie chodziłem „po”, a nie „na” ryby.
Pasiastego drapieżnika łowiłem na dosłownie wszystko. Dominującą rolę odgrywała wielkość przynęty, zaś kolorystyka schodziła na dalszy plan. Otóż zdecydowanie najwięcej okoni atakowało mniejszą przynętę prowadzoną, dość agresywnie w dolnej i środkowej partii wody. Niestety były to okonie niewielkich gabarytów. Ponad połowa nie przekraczała 18 centymetrów długości, a tylko 5 w przeciągu ponad 55 dni, które spędziłem nad wodą, przekroczyło magiczną dla mnie granicę 30 centymetrów.

Z czasem zacząłem odkrywać prawdziwe piękno łowienia okoni. Zmieniło się to, gdy nabyłem kij, przeznaczony do wędkowania mini przynętami. Zdecydowanie lepiej sygnalizuje brania, a i hol jest o wiele przyjemniejszy i ciekawszy. Do tego przydatny jest „pewny” kołowrotek z dobrze wyregulowanym hamulcem, ponieważ zawsze podczas ściągania może trafić się „zaczep”, zarówno ten w postaci drutu lub kołka, jak i ogromnego garbusa lub szczupaka.

Kolejną zmianą w zestawie była średnica żyłki. Dziś mam w przygotowaniu dwie 150 metrowe szpule o średnicy 0,14 i 0,16 mm. Pierwsza stosowana jest tylko w łowiskach o „pewnym” dnie i tam, gdzie możliwość uderzenia szczupaka lub bardzo grubego okonia jest bliska zeru.

Jak już wcześniej pisałem początkowo kolor przynęt wydawał mi się obojętny. Było tak do czasu, gdy okoń zrobił się chimeryczny i ignorował każdą podawaną przeze mnie przynętę. Odkryłem wtedy kolor przypominający olej napędowy. Wędkarze nazywają go potocznie „motoroil”.
Był to strzał w przysłowiową dziesiątkę. Notowałem o wiele więcej brań i wyjść okoni do przynęty. Teraz nad każdy wypad na okonie zabieram ze sobą cały arsenał przynęt o najróżniejszych kolorach i rozmiarach. Poza tym w pudełeczku zawsze znajdzie się kilka obrotówek, woblerów i innych mniej popularnych przynęt.
Na dzień dzisiejszy wyciągnąłem następujące wnioski:

- W pochmurne dni najlepiej stosować przynęty w kolorach naturalnych i matowych np.: biały, motoroil, czarny, perłowy. Należy ograniczyć ilość brokatu i pieprzu.

- W słoneczne dni najskuteczniejsze są przynęty jaskrawe np.: seledyn, żółty, niebieski, zielony, czerwony, fluo i inne. W tym wypadku duża dawka brokatu lub pieprzu będzie zaletą.

- W zimne dni przynętę należy prowadzić powoli, bez agresywnych zrywów. Czasem warto obrzucić kilka razy to samo miejsce, ponieważ okoń jest o tej porze mniej aktywny i nie zawsze jest skory za pierwszym razem wyjść do przynęty.

- W ciepłe dni można prowadzić wabik agresywnie i urozmaicać głębokość, na jakiej się on znajduje.

- Późną wiosną, latem i wczesną jesienią śmiało można poszukiwać okonia w płytszych partiach wody. Czasami brania następują dosłownie 3-4 metry od brzegu, dlatego do samego końca nie należy zwijać zestawu.

- Zimą należy stosować cięższe zestawy, które umożliwią posłanie przynęty na dalszą odległość. Atak następuje przeważnie podczas kilku pierwszych obrotów korbką, dlatego do tego momentu ściągania zestawu należy przyłożyć największą wagę. Nie zmienia to faktu, że okoń potrafi nawet zimą zaatakować przynętę kilka metrów od brzegu.

Eksperymentowanie, wytrwałość i troszkę szczęścia – tyle potrzeba do odniesieniu sukcesu. Ciągle uczę się na błędach i stawiam kolejne kroki ku coraz lepszemu poznaniu cech i sposobów na garbatego drapieżnika.
Jestem przekonany, że z upływem czasu będę łowił coraz lepiej i rzecz jasna skuteczniej, a jeziorowy okoń nie będzie miał już dla mnie tajemnic.

Wedkarz_wawiak







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1028