Gmina dla gminu?
Data: 14-12-2004 o godz. 07:00:00
Temat: Nasza publicystyka


Od jakiegoś czasu na internetowych stronach wędkarskich aż wrze od informacji o przetargach na wody. Jedni wolą prywatnych właścicieli, inni skłaniają się do sytuacji constans, a jeszcze inni sami nie wiedzą czego chcą, poza tym, że chcą łowić rekordowe ryby.



Z pewnym niepokojem obserwuję nieśmiałe lub wręcz agresywne próby naprawy regulacji prawnych. Jak na sieć globalną przystało, interlokutorzy reprezentujący przegląd polskich wód przedstawiają poglądy charakterystyczne do sytuacji panującej na ich terenie, przy czym zapierają się w żywe oczy, że to opinie obiektywne. No cóż, ścieżka dochodzenia do sedna jest kręta i niebezpieczna, że o samej prawdzie już nie wspomnę.

Mimo paradności wspomnianych dywagacji sama intencja jest chwalebna i stawia brać wędkarską daleko przed wszelkimi ustawodawcami. Przecież jedno plenum „KC” PZW mogłoby zatwierdzić wprowadzenie ortodoksyjnej zasady "no kill", a wtedy wszelkie wydatki na zarybienia byłyby czystym zbytkiem. Zaoszczędzone w ten sposób pieniądze można by było przeznaczyć na wykup dzierżaw lub na ponowne studia dla głównego ichtiologa, co miałoby większy sens, gdy spojrzy się na dotychczasowe decyzje.

Abstrahując od własnych opinii grupa wędkarzy, wyznawców "no kill", powinna zostać objęta ochroną prawną. Nie potrzeba wielkiej wyobraźni aby dostrzec, że ich eliminacja znacznie podniesie procent kłusowników w ogólnej liczbie wędkarzy, niekoniecznie członków, co by to nie znaczyło. Poza tym każdy z nich powinien dostać słuszne odznaczenie, gdyż ta idea pozwoli na kontynuację wypisywania raportów z zarybiania, podczas gdy podstawowe stado samo będzie się odradzać. Mógłbym jeszcze długo wymieniać same zalety i nakreślić iście idylliczny obraz zasobów naszych rzek, gdyby nie te koszmarne przetargi.

Po co zarybiać tonami ryb kilka kilometów rzeki, gdy po obu stronach tego odcinka będzie wydzierżawione kilkadziesiąt kilometrów dla osób, których wędkarstwo nie interesuje, a jedynie umowa na sprzedaż rybiego białka z jakimś hipermarketem. Taka wizja potrafi zabić każdą szczytną ideę i trudno oprzeć się słuszności wypowiedzi jednego z internautów, iż dotychczas gospodarujący wodami w imieniu członków to "twardogłowi z miękkiej". Trzeba naprawdę się starać, aby zatracić taki majątek, taki przywilej i takie dobrodziejstwo oraz możliwość kształtowania środowiska naturalnego, co na chwilę obecną może być częściowo dotowane przez Unię Europejską. Jednak nie jest to najczarniejsza wizja. Jest jeszcze gorsza, która jak dotąd skutecznie umyka internautom.

Trudno jest pogodzić się z myślą co to będzie, gdy na wystawiony do przetargu odcinek rzeki nie znajdzie się żaden chętny. Nie wykupi jej lokalny potentat wietrzący w tym biznes, nie wykupi PZW, bo mimo sążnistych raportów dobrze wie, że na tym odcinku pływają jedynie cierniki, nie wykupi ich nikt i dostaną się pod prawowitą administrację państwa. Czy może być czarniejsza wizja? Nie. Czy ktoś słyszał o licencjach sprzedawanych w gminach? Czy ktoś słyszał o gminnych ichtiologach? Kiedy gminy, które będą zmuszone na danych wodach gospodarować, opracują operaty? Kiedy na takich wodach będzie można łowić? O cenie za licencję nie wspominam, ponieważ każdy zdaje sobie sprawę, ile przy takiej okazji powstanie stanowisk. Stanowisk, które trzeba opłacić z pieniędzy podatników, bo urząd gminy to nie stowarzyszenie i nikt społecznie nie pracuje.

Obserwator







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1003