Wigilijne rozliczenie II
Data: 09-12-2004 o godz. 08:00:00
Temat: Nasza publicystyka


Jesienny wieczór, komputer i ja, pośród tysiąca wspomnień i niespełnionych planów. Minął rok od czasu gdy po raz pierwszy rozliczałem się na PW.



Minął rok a w moim świecie wszystko się zmieniło. Nie łowię już okoni, nie pływam po pięknych wodach Narwi w Pogorzelcu. Mimo tysiąca maleńkich twisterków o setkach fantazyjnych kolorów, nie nosze ich już nad wodę i nie szukam najbardziej ostrożnych okoni. Wędkarski rok przyniósł mi więcej zmian i rewolucji niż ostatnie kilka lat łącznie. Był okres, że zarażony muszkarstwem przeszukiwałem przepiękne wody Wdy w poszukiwaniu lipieni. Były dni, że zostawiałem w domu żonę i gnałem jak oszalały z pudełkiem maleńkich woblerków nad Wisłę aby łowić jazie. Nawet zatraciłem się dla nich. Zapomniałem o bożym świecie i spędzałem samotne wieczory nad brzegami rzeki z moim spinem w ręku i aparatem przewieszonym na szyi. I zakochałem się w Wiśle, zatraciłem w jej wodzie i wirach.. Nawet smutny głos żony w słuchawce często nie potrafił mnie wygnać znad jej dzikich burt i ostróg.

Gdy to pierwsze , najmocniejsze zauroczenie jazingiem ustępowało wybrałem się z Markiem na sandacze. W pewien wrześniowy poranek zarzuciłem w nurt Bugu rippera i... zaczęło się. Pierwsze pstryknięcie, potem następne i w końcu udane zacięcie.

I jak to zwykle bywa zapomniałem o jaziach jak o byłej kochance. Postawiłem w kącie delikatne kije, cienkie żyłeczki i malutkie woblerki. Wyciągnąłem grube plecionki i szybkie, sztywne kije. Pierwsze duże ryby, naprawdę silne i waleczne sandacze i okonie. Już nie biegałem za drobnicą, nie uganiałem się za tym całym drobiazgiem okoniowym, zmieniłem się.

Przyszedł czas na wyprawy nad Narew, na spotkania z wielkimi sandaczami. Każdy wolny dzień to setki kilometrów przejechanych dla dwóch brań. W mrozie, deszczu i przeszywającym wietrze. Dla kilku minut potężnego oporu na końcu wędki. Dla głuchego trzasku pękającego, węglowego patyka. Ile ich złamałem? Już nawet nie liczę. Przerzedziłem swoje zasoby, połamałem najcenniejsze i najbardziej lubiane wędeczki. Nawet moje pływadło nie oparło się złej passie i na pontoniku pojawiły się łaty. Jedynie silnik przez cały sezon sprawował się jak nowy mimo wielu lat i setek przepływanych godzin.

Był nawet czas smutny gdy zatraciłem się w poszukiwaniu okazów i spływałem sfrustrowany po wyciągnięciu kilku sandaczy po dwa, trzy kilo bo nie po taki drobiazg przyjechałem. Smutne były to chwile, rozdarcia i frustracji bo przecież nie o to w tym wszystkim miało chodzić. Nie o ślepy bieg po sławę i chwałę a o przyjemności i wyciszenie. O kilka chwil wydartych z wiru pracy dla samego siebie i swojej własnej samotności.

I mimo hojności wody i ogromnego szczęścia przyszedł dzień, że spłynąłem o kiju i właśnie w tedy dotarło do mnie po co tak naprawdę znoszę zimno i wilgoć. Zrozumiałem czemu zostawiam w domu żonę i malutką córeczkę. Odnalazłem spokój i radość z łowienia. I tego właśnie życzę wszystkim Pogawędkowiczom w nadchodzącym roku. Spokoju i radości z bycia nad wodą.

Najserdeczniejsze życzenia świąteczne i noworoczne składają Wykrzykniki

Wykrzyknik







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1001