Jotes napisał
Przynajmniej jeden raz w życiu zdarza się dzień, który musi na długo pozostać w pamięci wędkarza. I taki dzionek przytrafił mi się dzisiaj.
Rozochocony niedzielnym połowem, ale też jutrzejszymi zawodami, zaplanowałem połowić z brzegu Zalewu Sulejowskiego, z kilkukilometrowej opaski betonowej. Pojechałem, przebrn±łem już przez dojazd, i¶cie z rajdu "Camel trophy", a tam?... Człek obok człeka, że komar mordy by nie włożył. I tak 100 m w lewo i 100 m w prawo - wszystkie najlepsze miejscówki z dojazdem pozajmowane. Leszcz żerował, a przy mnie jeden z wędkarzy na obydwie wędki miał brania. Nie zdecydowałem się jednak na targanie klamotów na tak znaczn± odległo¶ć. Zawin±łem się na pięcie i postanowiłem cofn±ć się o 2 km do portu, a stamt±d wypłyn±ć łodzi±./pr>
W porcie okazało się, że łajba jest już tak wypełniona wod± deszczow±, że aż koledzy się dziwowali, że toto jeszcze trzyma się na wodzie. Chciał, nie chciał, wybrałem calutk± wachę, Zacz±łem już pakować klamoty i szykować się do wyj¶cia z portu, a tu nagle trach!...
Na mokrej i ob¶limaczałej podłodze wpadłem w po¶lizg, lewe kolano najpierw przegięło się w tył, potem podwinęło się pode mnie i sru... dupskiem jeszcze go przygniotłem bole¶nie. Ale żeby było ¶mieszniej, jak wpadałem pod obrotowy fotel, to jeszcze rozwaliłem do krwi (niemal ostatniej) łydkę tuż pod prawym kolanem. To chyba był pełen szpagat, z przysiadem na klejnoty - przynajmniej tak mi się wydaje. Qurna! Ból tak okrutny, że nie mogłem się wygraćkać i stan±ć na kopytka. I trudno było okre¶lić w tej chwili, co bardziej boli.
Wreszcie po jakim¶ czasie na tyle doszedłem do siebie, że odbiłem od trapu i... dokonałem mroż±cego krew w żyłach odkrycia. No teraz, to już para ze mnie buchała wszelkimi otworami, a qwy sypały się tak gęsto, że aż echo niosło po wodzie!
Przez uszkodzenie laminatu na podłodze, które "zafundował" mi kiedy¶ kolega, gdy z ręki wy¶lizgn±ł mu się akumulator, wpłynęło tyle wody, ile znajdowało się w samej łajbie (naczynia poł±czone). Rzecz jasna, jako twardziela, nie zraziło mnie to zbytnio, choć moj± w¶ciekło¶ć rozpaliło do czerwono¶ci.
Wypłyn±łem. Na miejscu postawiłem obie kotwice i zacz±łem wyważać pierwszy zestaw, jednak wtedy okazało się, że problem jest o wiele większy, niż by się mogło wydawać.
Podczas każdego jednego ruchu na łodzi, gdy mój ciężar choćby odrobinę przesuwał się poza jej o¶, pod podłog± powstawało takie tsunami, że łajba pod ciężarem tej wszystkiej wody wewn±trz, łapała gwałtownie taki przechył, - to na prawo, to na lewo - że tylko koński włos brakowało, by przelało się przez burtę i zatopiło j± całkowicie. I choć jestem łysy, to czułem jak na mojej grzywce, szczecina staje mi dęba. A i skóra zaczęła mi się marszczyć na dupsku! Na domiar złego, ponieważ nie planowałem tego dnia wypływać, to nie miałem ze sob± kamizelki ratunkowej...
Delikatnie, na paluszkach i nie wychylaj±c się już poza o¶ symetrii łodzi, podniosłem kotwice, delikatnie i ostrożnie wywaliłem za burtę 12 litrów ¶wieżuteńkiej, smakowitej zanęty i równie delikatnie spłyn±łem do portu.
Klamoty wyłożyłem na trap, wysiadłem i sru!... Odezwało się moje lewe kolano. Ból był tak silny i paraliżuj±cy, że z jego powodu, omal nie przegryzłem stalowej barierki, na której zawisłem - chociaż żem szczerbaty jest.
Przycumowałem wreszcie łajbę, zebrałem swoje "zabawki" i ku¶tykaj±c, to na prawe, to na lewe - obolałe kolano – i z oczywistych względów w do¶ć szerokim rozkroku, dotarłem wreszcie do auta i po tak emocjonuj±cych przygodach, wróciłem do domu. Po drodze jednak, jeszcze nie było mi do ¶miechu
I jakiż z tego morał?
- To nie był mój dzień na ryby! Już ja go sobie zapamiętam...
Jotes