Karpiarz napisał
Od przyjazdu bratowej, praktycznie co noc jestem na wodzie. My¶lę, że ona nawet nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo jestem jej wdzięczny, że do nas doleciała.
Jej obecno¶ć pozwala mi na całonocne zasiadki, bo nie mógłbym przecież żony w domku na całe noce samej zostawiać. Dni mijaj± w szybkim tempie – dziewczyny spaceruj± po plaży, opalaj± się i k±pi± i już od rana chłodz± się lodowatymi drinkami...
Po ¶niadaniu wypuszczam się na kanał nawadniaj±cy pola ryżowe po żywczyki, zakupy, jaki¶ obiad, piwko, szykowanie prowiantu i sprzętu na kolejna sumow± noc. Mijaj± dwa tygodnie od naszego przyjazdu. Seba i jego ekipa musz± już wracać do Berlina. Wiem, że każdy z nich złowił po sumie, a sam Sebastian złowił ich chyba nawet cztery, a jeszcze więcej zerwał. Nie były to podobno duże ryby, ale przecież nie to jest najważniejsze. Bardzo się cieszę, że Oldi ma na swym koncie pięknego „w±sacza”.Teraz kolej na Mariusza, bo tego małego patelniaczka, który powiesił mu się na martw± wzdręgę nie liczymy.
W przeddzień wyjazdu Seby do domu decydujemy, że w tę noc zapolujemy na suma razem. W godzinach porannych korzystam z jego łodzi i zabieram dziewczyny na przejażdżkę. Maj±c tyle mocy (40 KM) jazda naprawdę sprawia przyjemno¶ć. Dziewczyny aż piszcz± z rado¶ci. Wieczorem natomiast ruszamy już z Seb± na wspólne łowy. Wła¶ciwie nie mamy żadnych konkretnych planów. Sebastian prosi mnie o wybranie miejsca, ja z kolei proszę jego, a przypominaj±c sobie słowa Mariusza ( wiesz ten Seba w czepku jest urodzony – zawsze ma branie), nalegam nawet, żeby to on wybrał miejsce. Sebastian jednak nie chce decydować i w końcu wspólnie ustalamy: tej nocy zaczaimy się na suma, przy małej wyspie w¶ród królestwa białej czapli. Seba prosi mnie żebym poprowadził motorówkę, a sam kombinuje co¶ i u¶miecha się dwuznacznie. Po chwili powód u¶miechu wyja¶nia się: Seba nie lubi „13”, dlatego numer łodzi zostaje z lekka „zmodyfikowany”.
Po dopłynięciu na miejsce, ustawiamy łódĽ na napływie na mał± wysp±, Seba prezentuje swoje przynęty obydwie z gruntu, ja natomiast jednego karasia posyłam na grunt, a drugiego na około 60-70 cm pod lustrem wody na spławiku, który przymocowuję do wystaj±cego konara z zatopionego drzewa. Godziny mijaj± na miłej konwersacji, cieszymy się z faktu, że możemy połowić ramię w ramię, Seba zaprasza mnie na karpia do Berlina, ja z kolei proponuję węgorza i sandacza z Renu. Gdzie¶ około czwartej Sebastian ma silne pobicie, ale niestety nie udaje mu się utrzymać odjazdu suma i ryba wchodzi w konary zatopionego drzewa i wyczepia się. O ¶wicie pakujemy sprzęt i mimo wszystko w dobrych nastrojach wracamy. Robimy ostatnie zdjęcia i niestety - czas na Sebastiana. Dzięki Kolego, że miałem możliwo¶ć Ciebie poznać. Jeste¶ super kompanem - takimi słowami żegnamy się. Seba podarowuje mi dwa gigantyczne haki sumowe, a odmawia zdecydowanie przyjęcia jako rewanżu mojego kwoka. Szerokiej drogi zatem i do zobaczenia - kwoka i tak dostaniesz.
Kolejnej nocy jestem na łowisku z Mariuszem. Montuję jednego karasia z gruntu na hak Seby, a drugiego jak zwykle przymocowuję na spławiku do wystaj±cego konara drzewa - bliżej miejscówki łowić naprawdę nie można. Niestety i tym razem ani mnie, ani Mariuszowi szczę¶cie nie dopisuje.
Następnego dnia rezygnuję z nocnego polowania, bo obiecałem dziewczynom, że zabiorę je do Andory.
Andora to malutkie państewko, leż±ce na samym szczycie Pirenejów, pomiędzy Francj± i Hiszpani±. Można tutaj zrobić bardzo tanio zakupy, bo to strefa bezcłowa. Po powrocie pozostaje mi praktycznie ostatnia noc na połów suma. Niestety i tej nocy nie mamy z Mariuszem żadnych brań.
Następnej nocy Mariusz wypływa z Oldim, a ja „mam wolne” przed czekaj±c± mnie w dniu następnym wypraw± na barcelońskie lotnisko. Już w czasie jazdy otrzymuję sms-a od Mariusza, że złapał suma. Krótko przed Barcelon± telefon:
– Cze¶ć Janusz, melduje się Roj. Chcesz tego suma? Nie jest duży – najwyżej 20 kg. Oldi ci go wyfiletuje i po powrocie sobie odbierzesz i zamrozisz.
– Ok, fajnie. Jasne, że chcę – odpowiadam.
Co za serwis – co za Kumple!
Z ciężkim sercem odprawiamy Jankę i wracamy do Riomar. Po drodze odbieram dwie siaty pełne sumowego mięsa. Wielkie dzięki, Panowie.
Przy obiedzie Jadzik nagle patrzy na mnie i mówi:
– Wiesz co? JedĽ Ty sobie dzisiaj w nocy na tego suma. Mam jakie¶ takie przeczucie, że dzisiaj złowisz.
Nie dyskutuję wiele z żon± tylko od razu pakuję się i szykuję sprzęt oraz zawiadamiam Roja. Mariusz cieszy się i mówi, że miał poprzedniej nocy jeszcze jedno branie, ale nie utrzymał i sum poszedł w zatopione konary drzewa. „Mam przeczucie, że Ty go dzisiaj dostaniesz” – dodaje.
Ruszamy. Mariusz dokładnie tłumaczy mi, w któr± stronę mam płyn±ć. Ustawiamy łódĽ jak zwykle niedaleko brzegu obok zatopionego drzewa. Omawiamy taktykę i ewentualne zachowanie się na łodzi w razie holu ryby, umawiamy też, kto gdzie zastawia zestawy.
Moja taktyka jest niezmienna: jeden sazanik przywi±zany jest do konara zatopionego drzewa na spławiku tuż pod powierzchni± wody, natomiast drugi z gruntu, jakie¶ 1m od brzegu. Mariusz podaje obydwa żywce mniej więcej w tej samej odległo¶ci co ja, tyle, że obydwa z gruntu. Następnie załatwia swoj± sms-ow± pocztę, wypija dwa piwa, kładzie się na burcie i natychmiast zasypia. Pogoda jest wspaniała, jednak noce s± już naprawdę chłodne i trzeba się ciepło ubrać. Czas leci nieubłaganie. Mariusz budzi się natychmiast jak tylko słyszy jakikolwiek szelest lub grzechotkę wolnej szpuli. Tym razem jednak to nie szpula a mój kwok, którego próbuję użyć, ale przy tak wysokiej burcie jest to niemalże niewykonalne. Trzeba klęczeć na kolanach i głęboko się wychylać, żeby jakie takie dĽwięki wydobyć. Kiedy z kamizelki zaczynaj± mi wypadać pierwsze przedmioty daję za wygran±, a przebudzony Mariusz ze zrozumieniem potakuje głow± twierdz±c, że burta faktycznie zbyt wysoka.
Słońce powoli ginie gdzie¶ za horyzontem – na wodzie pojawia się pierwsza aktywno¶ć ryb, najwspanialszy to czas na wodzie i teraz, kiedy Ebro ożyło, wszystko może sie przydarzyć. Nagle grzechotka wolnej szpuli mojego penna, ot, tak jakby od niechcenia, zaczyna wolno terkotać. Wstaję - łapie za wędzisko i odruchowo doci±gam gwiazdę hamulca multiplikatora, najpierw do końca, a potem popuszczam minimalnie. Patrzę uważnie w wodę szukaj±c ziela, które mogłoby spowodować ten stan rzeczy. Przebudzony Mariusz stoi i też patrzy w wodę, grzechotka przyspiesza nieco, to co¶ małego mówię. Pozwalam rybie odpłyn±ć nieco, ale kciuk jest w pogotowiu żeby w ułamku sekundy zablokować woln± szpulę. Jestem pewien, że sum nie wie jeszcze, że wisi na haku. Mijaj± sekundy - nagle gigantyczny zryw. Wędzisko w sekundzie wygina się w pał±k, przerażony Mariusz natychmiast zwija swoje wędki. Sum rusza jak parowóz w stronę zatopionego drzewa. Wiem dok±d ty chcesz, my¶lę sobie i doci±gam hamulec prawie na maxa. Teraz dopiero słyszę jak Mariusz woła: - Janusz! Janusz! Nie jestem w stanie wyci±gn±ć drugiej wędki – wiszę w zielsku!
Sum ci±gnie z gigantyczn± sił± w kierunku drzewa, plecionka schodzi po centymetrze z osi Penna - doci±gam, rozw¶cieczony sum rusza gwałtownie w lewo, a robi to tak brutalnie, że niemal wywraca mnie, odruchowo puszczam wędzisko i asekuruję się lew± ręk± o burtę łodzi. Szczytówka natychmiast zatapia się głęboko w wodzie, a Penn nie oddaje ani milimetra. Co¶ musi pękn±ć my¶lę i popuszczam minimalnie hamulec. Sum robi kółeczko i nagle opływa przez linę kotwicy i wraca w kierunku łodzi. Nic gorszego nie mogłe¶ zrobić brachu - my¶lę. Nagle pojmuję, że sum robi jeszcze co¶ gorszego: chce przepłyn±ć pod łodzi±, a ja od dłuższej już chwili i tak trzymam wędzisko obur±cz już tylko za dolnik. Doci±gam kciukiem gwiazdę i staram się za wszelk± cenę nie przepu¶cić suma pod łodzi±. Ten jednak jak torpeda, prze pełn± par± pod łódĽ. Opieram lew± stopę o burtę i z całej siły trzymam wędzisko, które wygina się teraz już przy dolniku. Nie mogę dopu¶cić, żeby wędzisko oparło się o burtę łodzi, bo wtedy zmiażdżone zostan± włókna i kij musi szlag trafić.
Sum jest już po drugiej stronie łodzi ale czuję, że nie jest już w stanie mocniej ci±gn±ć. Nagle jakby sie zatrzymał, przymurował, stoję oparty stop± o burtę, sum nie popuszcza. Mijaj± długie sekundy – wieczno¶ć cała – sum nie odpływa ani centymetra. Nagle wędzisko zaczyna rosn±ć, jest coraz bardziej wygięte, wynurza sie z pod wody także szczytówka!!! Łapię lewa ręka za ¶rodek kija i odzyskuję nareszcie kontrolę nad nim. Ok, jeste¶ mój. Zapalam czołówkę, sum w dalszym ci±gu niechętnie pozwala się oderwać od gruntu, ale podnoszę go centymetr po centymetrze. Robi jedno kółeczko, drugie, a przy trzecim wywala się na powierzchnię brzuchem do góry. Mariusz ¶wieci latark± po rybie i nieco przerażony wyszeptuje „słowa zachwytu w wydaniu bardzo męskim”. Teraz wszystko przebiega już szybko. Mariusz! - wołam - dawaj klapsa rybie! Kiedy doholuję j± do burty klaps trafia suma w głowę.Ten odpływa natychmiast – penn jednak nie pozwala na zbyt duży odjazd, drugi klaps, sum nie reaguje już prawie w ogóle.
- Ok, trzymaj wędkę, wci±gnę go! – mówię.
- Nie, Janusz, ja to zrobię! - odpowiada Mariusz.
¦wiecę w olbrzymi pysk suma i podpowiadam trzęs±cemu się Mariuszowi, co ma robić. Łapie suma praw± ręk± za pysk, próbuje ci±gn±ć i patrzy na mnie bezradnie. Dwoma rękami wołam, dwoma!!! Mariusz szuka drugiej rękawicy i przy pomocy zębów udaje mu się j± założyć - sekundy płyn±. Nareszcie łapie dwoma rękami rybę za pysk, ale nie jest w stanie jej wci±gn±ć do łodzi. Nie da rady!Na dnie łodzi leż± moje krótkie spodnie. Owijam nimi rękę i pakuje w pysk suma, następnie na komendę: trzy! cztery! - wci±gamy w±chala do łodzi. Uff! Co za ciężar! – gratulujemy sobie nawzajem. Odpoczywamy przy piwku, a następnie mierzymy rybę - ma dokładnie dwa metry. Mierzymy jeszcze raz i jeszcze – zostaje przy dwóch metrach.
Postanawiamy, że łowimy do godziny 2:00, więc przeci±gam linkę przez pysk suma, drug± czę¶ć wi±żę do łodzi i ostatkami sił pakuję go do wody. Zwykle, kiedy mam tak dużego suma to wracam i wi±żę go do pomostu, żeby rano zdjęcia porobić i rybę w dobrej kondycji wypu¶cić. Dokładnie wiem, że jak sum odzyska siły będzie nie lada problem z dotaszczeniem go do portu. Po wpuszczeniu suma do wody zarzucamy wędki i przy piwku wspominamy ciężki, acz bardzo krótki hol ryby.
- To nawet 10 minut nie było! - woła Roj.
- To prawda - odpowiadam - ale on poszedł na cało¶ć!
- Jestem pełen podziwu do tych Pennów - mówi Mariusz - moje Daiwy (te same, których używa Seba) nie wytrzymałyby takiego naporu ryby, bo to przecież młynki na karpia. Ok! Teraz wszystko jest jasne dlaczego Seba tyle ryb nie utrzymał! Mnie interesowałoby raczej dlaczego on miał tyle brań? – che, che, che! O godz. 2:00 kończymy wędkowanie i zgodnie z umow± wracamy do domu. Po złożeniu sprzętu Mariusz podci±ga suma przytroczonego do łodzi i stwierdza, że linka jest pusta!!!
Sprytny sum przeszlifował swoimi maleńkimi i ostrymi jak brzytwa z±bkami stosunkowo gruby sznur i wybrał wolno¶ć jeszcze przed sesj± zdjęciow±.
skradziony przed dwoma laty sum
Jest mi przykro, nieco wstyd mi nawet, że nie zastosowałem grubszej linki, ale przecież na tej wisiało już tyle sumów... Trudno. Zreszt± jestem już do tego niejako przyzwyczajony. Przypomnę, że poprzedniego dwumetrowca skradli mi w porcie Holendrzy też przed sesj± zdjęciow±.
Muszę złowić zatem nowego.
Karpiarz