Czy wiesz, że...
Od 01.01.2005 roku obwody rybackie na rzekach oddane są w użytkowanie osobom fizycznym i prawnym, wyłonionym w drodze konkursu.

Konto/logowanie
Members List ZAREJESTROWANI
 Ostatni Tobiasz
 Dzisiaj 0
 Wczoraj 0
 Wszyscy 4520

 UŻYTKOWNICY
 Goscie 457
 Zalogowani 0
 Wszyscy 457

Jesteœ anonimowym użytkownikiem. Możesz się zarejestrować za darmo klikajšc tutaj

Jesteœ stałym użytkownikiem Pogawędek Wędkarskich - kliknij tutaj
aby zalogować się!

Na forum napisali
krzysztofCz: Podoba mi się Twój plan w punkcie (3) :hihi ...(380622) Apr 04, @ 12:47:07

lecek: Na emeryturu mam czteropunktowy plan. 1. Podróże, 2. Wedkar ...(380622) Apr 03, @ 19:46:58

krzysztofCz: Tylko nie miej złudzeń, że na emeryturze będziesz miał więcej cza ...(380622) Apr 03, @ 15:57:03

lecek: Jeszcze (jak dla mnie) to trochę mało czasu Mój pracodawca wyz ...(380622) Apr 03, @ 10:34:12

krzysztofCz: Gratulacje Lecku. U mnie na morzu albo wieje... albo nie biorą : ...(59426) Apr 03, @ 09:01:48

krzysztofCz: To prawie wieczność... mam nadzieję, że dożyjemy do następnej zbi ...(380622) Apr 03, @ 08:58:12

lecek: Byliśmy w Ustroniu. Dwa dni wędkowania w Wiśle. Na miejscu okazał ...(59426) Apr 02, @ 19:02:39

jjjan: Wpłaciłem za następne dwa lata. Są dwie faktury, każda za rok. N ...(380622) Apr 02, @ 17:57:24

jjjan: Wszystkim wszystkiego dobrego ...(165) Mar 30, @ 08:46:37

krzysztofCz: Święta już za pasem więc... Wszystkim życzę zdrowych, wesołych, R ...(165) Mar 29, @ 17:25:48


Artykuły komentowali
Krzysztof46 w ''Znowu Ta Szwecja'': Szkoda panowie ze sié nie oglaszacie .Chétnie dokoptowalbym do fajnej ekipy ...
Karpiarz w ''Usuwanie usterek w wagglerach i sliderach Dino.'': Ot fachura jestes Jotes. Pozdrawiam i dzieki za cenne wskazowki.
grubyzwierz w ''Znowu Ta Szwecja'': hmhmh... Mówisz Jacek, że Szwecja.. ? Kto wie, kto wie... :)
krzysztofCz w ''Znowu Ta Szwecja'': Janku czekamy na nową relację :-)
old_rysiu w ''Znowu Ta Szwecja'': A my pozdrawiamy z Polen :-)
jjjan w ''Znowu Ta Szwecja'': Jeszcze nie do końca.
Ekipa pozdrawia że Sweden.🙂

Zenon w ''Znowu Ta Szwecja'': Dlaczego "znowu" czyżby się znudziła?

Miło widzieć znajome pyszcz...

jjjan w ''Znowu Ta Szwecja'': Gdyby popłynąć w czwartek w dzień, to do Karlskrony, bilet dla czterech plus...
dzas w ''Znowu Ta Szwecja'': koszta zależą od tego ile pijesz... :) bez tego w 2,5 tysia za dwa tygodnie ...
the_animal w ''Znowu Ta Szwecja'': Świetna wyprawa - ekipa wiadomo - chętnie dowiedział bym się jakie koszta są...

Rozmaitości
» Pomocnik
» Regulamin PW
» Przeszukiwanie zasobów
» Przeszukiwanie forum
» Łowca Okazów 2010
» Grand Prix Czatu
» Prognoza pogody
» Ośrodki i stanice wędkarskie
» Rejestracja łódki
» Interaktywne krzyżówki

Recenzje
· JAXON ZX MACHINE 400
· MacTronic NICHIA HLS-1NL2L
· TUBERTINI GORILLA UC4 FLUOROCARBON
· Daiwa Exceler Style F
· Namiot Fjord Nansen
· Mikado NSC Feeder
· Wędzisko Mikado NSC 360 Feeder Nanostructure
· Mistrall Bavaria 2,7
· żyłka DUAL BAND
· Mikado T-Rex Bolognese 600

Filmoteka
Sum 200cm

Dodał: avallone78
Dodany: 14th Feb 2011
Odsłon: 2243
Ocena: 0.00 Ocen: 0

X targi Na Ryby ZAJAWKA

Dodał: jarecki74
Dodany: 19th Mar 2010
Odsłon: 2007
Ocena: 1.00 Ocen: 1

Boleń Wojtka

Dodał: wojto-ryba
Dodany: 23rd Dec 2009
Odsłon: 2132
Ocena: 5.00 Ocen: 1

Żerowanie karpi 5/5

Dodał: Marek_b
Dodany: 23rd Mar 2009
Odsłon: 2270
Ocena: 5.00 Ocen: 4

Żerowanie karpi 4/5

Dodał: Marek_b
Dodany: 23rd Mar 2009
Odsłon: 2101
Ocena: 5.00 Ocen: 2

Żerowanie karpi 3/5

Dodał: Marek_b
Dodany: 23rd Mar 2009
Odsłon: 2155
Ocena: 4.00 Ocen: 1

Żerowanie karpi 2/5

Dodał: Marek_b
Dodany: 23rd Mar 2009
Odsłon: 2069
Ocena: 5.00 Ocen: 1

Żerowanie karpi 1/5

Dodał: Marek_b
Dodany: 23rd Mar 2009
Odsłon: 2110
Ocena: 2.00 Ocen: 1

Sum Odrzański

Dodał: jarokowal
Dodany: 23rd Mar 2009
Odsłon: 2473
Ocena: 5.00 Ocen: 3

Hol suma

Dodał: Marek_b
Dodany: 22nd Mar 2009
Odsłon: 2291
Ocena: 5.00 Ocen: 3


Wspomnienia - Jak dobrałem się do linów...
Opublikował 07-05-2005 o godz. 20:54:03 Esox
Bajania i gawędy

Zapaliłem się do łowienia linów. Zawsze fascynowała mnie ta ryba. Po trosze swoją niedostępnością dla zwykłego wędkarza trzcinowego, po trosze niezwykłym wyglądem, a w pewnej mierze także - nie waham się tego przyznać - znakomitym smakiem w śmietanowo-koperkowym sosie. Okazja do pierwszego połowu nadarzyła się w pewne wakacje, podczas których na dobrze znanym mi łowisku, lin żerował na potęgę. Sprzyjała temu piękna, słoneczna i niemal bezwietrzna pogoda.



Do nowego wyzwania przygotowywałem się bardzo solidnie. Zacząłem od wyszukania odpowiedniego miejsca do połowu. Wybrałem trochę na chybił trafił przesmyk pomiędzy nieodległą od przystani wyspą, a podmokłą łąką. Dno tworzyło tam łagodne koryto, o maksymalnej głębokości półtora metra. Cały obszar był zarośnięty różnorodnym wodnym zielem - na dnie dominowała osoka, rogatek, wywłócznik, pół wody sięgały jakieś podwodne, cienkie trawki, zaś brzegi porastała trzcina, któraś z powierzchniowych rdestnic i kilka placków nenufarów.

Ustawiłem się łódeczką w miejscu przyszłych połowów i sypnąwszy trochę zanęty zacząłem nie tyle łowienie, co macanie dna. Szybko zlokalizowałem obszar o kilkumetrowej średnicy, gdzie podwodna flora nie wieszała się na haczyku. Donęciłem jeszcze trochę to miejsce i uskuteczniając zabawę z drobnicą, poznawałem konfigurację dna. Efekt tego zwiadu przekroczył moje najśmielsze oczekiwania - w zanęcie pojawiła się i płoć, i krasnopióra, i drobny leszcz. Wszystkie te ryby padały moim łupem, aż w pewnym momencie spławik delikatnie zadrżał, przytopił się o centymetr i pozostał dłużej w tej pozycji. Kiedy miałem wydobyć zestaw z wody, podejrzewając go o zaczep, spławik jednostajnym, powolnym ruchem zaczął się pogrążać w wodzie, wędrując jednocześnie w bok.

- Lin - pomyślałem sobie błyskawicznie - na pewno to dorodny lin.
Poczułem gwałtowny przypływ adrenaliny, a rozpalona żądza schwytania złotego prosiaka spowodowała zamaszyste zacięcie. Zacięcie trafione, ale wędka wcale nie wygięła się w pałąk, a żyłka nie wymykała się na hamulcu kołowrotka tak, jak to sobie wymarzyłem. Zamiast zaciekle walczyć o kolejne centymetry linki, zwijałem ją bez większego problemu. Na haczyku istotnie był lin, ale czasy, kiedy spoczywał gdzieś w roślinności jako żółta kuleczka, były mu chyba jeszcze bardzo nieodległe.

Pierwszy to lin, więc wybrzydzać nie wypadało, tym bardziej, że stanowił przecież i potwierdzenie dobrego wyboru miejsca i zachętę na dalsze łowy. Nie zastanawiając się wiele oznakowałem miejsce bojką na lince z ciężarkiem, a dodatkowo - na wszelki wypadek - przyjąłem sobie azymut, żeby w razie zaginięcia bojki mniej więcej odnaleźć łowisko. Teraz nadszedł czas poważniejszych przygotowań.

Dość przypadkowo kupiłem linową zanętę firmy DAM. Mnóstwo zanęty - bo całą zgrzewkę (10 czy 12 kilogramowych paczek). Innej linowej po prostu nie było. Ale jak się potem okazało, była to najlepsza linowa zanęta, z jaką miałem do czynienia do tej pory. Oprócz tego nabyłem kukurydzę, robaki kompostowe i nazbierałem rosówek. Trochę czasu zajęło przygotowanie łódki do połowu. Moja łódka to laminat, z domieszką pianki wypornościowej i usztywniającej dno, a także oparów alkoholu, który musiałem wręczyć majstrom wykonującym łódkę za tę właśnie piankę. Cała ta konstrukcja, chociaż lekka, ma tę wadę, że doskonale przenosi wszelki hałas do wody. Każde tupnięcie, przesunięcie pudła lub puszki z kukurydzą po dnie, stuknięcie obręczy podbieraka w burtę - słowem wszystko, czego lin akurat nie lubi.

Obstalowałem więc sobie w drogerii w pobliskim miasteczku gumową wycieraczkę podłogową, a dokładnie dwie. Jedną na przód, drugą na tył. Trochę więcej kombinowania było z burtami, które podpierać miały wędki. Pierwotnie nawinąłem na nie kawałek dętki, jakiś czas potem zaś, udało mi się kupić za Wielką Wodą przykręcane do burty uchwyty na wędki z pianką, wyciszającą odgłosy manipulowania przy kijkach. Jeszcze tylko kotwice w postaci pustaków i wszystko było gotowe.

Przez kilka dni zanęcałem łowisko, ale nie płoszyłem ryb. Umykałem gdzieś ze spinningiem, od czasu do czasu tylko sprawdzając, czy w linowym łowisku jest życie. A życie było - i to jakie. Już nazajutrz po pierwszym, solidnym nęceniu, kiedy wstałem pospinningować o świcie, zauważyłem na przygotowywanym łowisku ślady intensywnego żerowania w postaci gęstych zbiorowisk drobnych bąbelków. Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na obecność linów, a że pogoda wciąż była jak drut, już po trzech dniach nęcenia zasiadłem o świcie, oczekując pierwszych sukcesów.

Te jednak nie nadeszły - co prawda złowiłem sporo płoci, krasnopióry i jednego linka, ale to nie były te ryby, na które czekałem. Na dodatek jakiś nerwowy jegomość jął wykrzykiwać coś z brzegu, a po chwili podpłynął łódką i nie powiedziawszy nawet dzień dobry jął mnie wyzywać od łapserdaków, złodziei i cwaniaków. Jak się potem okazało, dżentelmen przyjechał był dzień wcześniej na kwaterę i zwabiony zapewne bojką na sznurku, gdzieś w pobliżu mojego miejsca wsypał wiadro zanęty. Ponieważ człowiek był niegrzeczny, uparty, nie dawał sobie nic wytłumaczyć, a wręcz zaczął jak osoba niespełna rozumu skakać na łódce i chlupać wodą, by wypłoszyć ryby, musiałem użyć środków przymusu bezpośredniego w postaci wiosła, by spacyfikować niereformowalną jednostkę.

Sytuacja dziwna, bo jezioro jest dość spore (150 ha), a łódek na nim zazwyczaj nie więcej jak 10-15 w szczycie sezonu. Cóż - skoro propozycja wspólnego wędkowania, na obstawionym przeze mnie miejscu była dla intruza nie do przyjęcia, a moim zapewnieniom o solidnym nęceniu od paru dni nie chciał dać wiary, poprosiłem gospodarza wody, który widział moje przygotowania do linowego Big Game, o potwierdzenie tychże i zwrócenie jegomościowi uwagi na elementarne zasady wędkarskiej kultury. Poskutkowało aż nadto, bo nerwowy człek tego samego dnia pojechał sobie w siną dal.

Cała ta sytuacja pozwoliła mi jednak nie wyciągać przedwczesnych wniosków, o złym sposobie nęcenia. Już miałem uznać zanętę za nieskuteczną, mało selektywną i w ogóle do kitu, kiedy pomyślałem sobie, że być może intruz na moim łowisku spaprał je, sypiąc bez umiaru jakieś płociowe czy leszczowe specjały. Postanowiłem dać rybom odpocząć jeden dzień, po czym kontynuowałem nęcenie. A posłużyła do niego wspomniana DAM-owska zanęta na lina, o silnym, lecz nieznanym mi jeszcze wówczas, zapachu kozieradki. W ową zanętę wrzucałem puszkę kukurydzy wraz z odciekiem (wiem, wiem - spece od zanęt właśnie doznają palpitacji - taka niejednorodność struktury zanęty!) i garść kompościaków. Nie siekanych, bo nie miałem ochoty na przyrządzanie tatara. Zanęta sklejona była trochę PV-1, a to na skutek wniosków, płynących z mojego niezbyt skomplikowanego rozumku. Otóż wydumałem, że lin jako ryba kierująca się węchem, uparta i ryjąca - da radę rozbić kule zanęty i dłubać sobie z niej różne różności. Natomiast dla drobnicy dość zwarta kula, szybko opadająca na dno nie będzie zbyt łatwym kąskiem. Dodatkowo sklejenie zanęty miało zapobiegać rozpadaniu się kul, poprzez zawartość ziarenek kukurydzy.

Wreszcie któregoś pięknego, słonecznego i bezwietrznego wieczoru wybrałem się na kolejne poważne linowe łowy. Tym razem wszystko było dopięte na ostatni guzik. Po przypłynięciu na miejsce zakotwiczyłem solidnie łódź, zbadałem na wszelki wypadek grunt w łowisku i puściłem 6-7 dużych kul zanęty, tworząc pas o długości 3-4 metrów. Resztę zanęty pougniatałem w małe kulki, służące do donęcania. Zakryłem wiaderko wilgotną szmatką, żeby nie obsychały. Rozłożyłem podbierak, przypiąłem obciążoną kamieniem siatkę do szekli przy burcie, ustawiłem na wgłębieniu w ławeczce zestaw przynęt. Z przodu łódki rozłożyłem wędkarskie pudło z niezbędnymi akcesoriami, a obok, w misce, ułożyłem sobie kanapki i wodę, żeby nie turlały się po dnie łodzi. Kilka ruchów na łodzi pozwoliło sprawdzić, że nic nie brzdęka, nie stuka, nie turla się po dnie - czyli najważniejszy warunek przy łowieniu linów został spełniony.

Zestawy odległościówek poszły w ruch. Spławiczki 3-gramowe - choć teoretycznie przyduże na lina, pozwoliły swobodnie sięgać do obszaru wędkowania, mimo sporej jego odległości od łodzi. Na przyponach też nie oszczędzałem, poszły haczyki nr 6 na żyłce 0,16. Oba zestawy były lekko przegruntowane, co polegało na tym, że choć śruciny unosiły się w toni, to sama przynęta spoczywała na dnie. Tu problem sprawiały dwie sprawy - jedna to wiatr, układający pływającą po powierzchni żyłkę w efektowny, ale nie efektywny przy zacięciu łuk. Druga to lekki uciąg wody, który powodował powolne wleczenie się przynęty po dnie, prędzej czy później zaczepiając ją o jakiś fragment zieliwa. Jakoś jednak starałem się sobie radzić i zarzuciwszy na jednej wędce kukurydzę, a na drugiej pęczek kompościaków, oczekiwałem na rozwój sytuacji.

Przez pierwsze godziny łowienia nie działo się zupełnie nic, co do pewnego momentu cieszyło mnie, oznaczając, że zanęta nie ściągnęła drobnicy. Kiedy jednak przez trzy godziny nie odnotowałem nawet skubnięcia, zacząłem się niepokoić, czy coś w ogóle będzie się dziać. I kiedy już powątpiewałem w wędkarski sukces, a słońce pomału chowało się za linię otaczającego jezioro lasu, w zanęconym obszarze pojawiły się charakterystyczne ścieżki i zgrupowania bąbelków. Przyznam, że trochę zniecierpliwiony podciągnąłem zestawy tak, aby ryba ryjąc dno w wyznaczonym bąbelkową ścieżką kierunku, za chwilę się na nie natknęła. To posunięcie było bardzo skuteczne, bo już po chwili spławik z pęczkiem robaków drgnął i minimalnie się przynurzył.

Pełen napięcia oczekiwałem na rozwój sytuacji, a spławik spokojnymi ruchami raz się lekko przytapiał, raz minimalnie wynurzał. Wreszcie nie wytrzymałem i po kolejnym przytopieniu siarczyście zaciąłem. A że grunt był niewielki, zestaw ze świstem wystrzelił z wody. Wyglądało to na tyle efektownie, że obserwujący moje poczynania znajomy z widzenia wędkarz skwitował ironicznym tonem:
- Jak w Warszawie tak zacinają, to nie dziw, że muszą potem ryb aż na Mazurach szukać...

Na ogołocony z przynęty haczyk powędrował kolejny pęczek gnojaczków. Nie minęło 15 minut, kiedy spławik znów rozpoczął swój charakterystyczny taniec. Tym razem ruchy były jednak bardziej dynamiczne, a po chwili ryba zaczęła odchodzić w bok. Zaciąłem znowu jak na potencjalne zacięcie lina przystało. Z wody wystrzelił najpierw zestaw, a na jego końcu furkotała przerażona uklejka. Wędkarz kibic wymamrotał:
- A teraz sobie z powrotem te ryby chcą do Warszawy poprzerzucać...

Lekko poirytowany zarzuciłem kolejną porcję robaczków, tym razem obserwując bacznie, czy przynęta spokojnie dotarła do dna. Spławiczki stały sobie w najlepsze, kiedy pojawiła się kolejna ścieżka bąbelków. Ba - nie tylko bąbelków, ale wraz z nimi smugi mułu i kawałków podwodnych roślin. Bąbelki dotarły do samego spławika i w tym momencie nastąpiło przepiękne, książkowe branie lina. Po minucie minimalnych ruchów, spławik zdecydowanym, acz majestatycznym ruchem, odjechał w bok. Tym razem zacięcie, choć mocne, było mięsiste. Tylko takie określenie przychodzi mi do głowy. Od razu było wiadomo, że po drugiej stronie jest nie byle jaki przeciwnik.


Po kilku minutach walki w podbieraku skapitulował piękny, gruby lin. Wstępny pomiar wykazał, że ryba mierzyła 47 cm. Wrzuciłem prosiaczka do siatki i ponownie zarzuciłem wędkę. Po chwili raz po razie nastąpiły dwa brania na kukurydzę i oba przyniosły efekt w postaci ponad 30-centymetrowych krasnopiór. Te rybki, choć równie piękne co liny, od razu odzyskały wolność. Popatrzeć sobie na wzdręgi lubię, ale nie jestem masochistą lub głodomorem, żeby startować do nich z widelcem. Ledwo wypuściłem drugą krasnopiórkę, zauważyłem ponowne branie na wędce z kompościakami. Tym razem był to odjazd spławika bez żadnych ceregieli. Zaciąłem i wędka znowu wygięła się w pałąk. Tym razem w podbieraku zagościł lin o parę centymetrów mniejszy.

Teraz już oba zestawy zarzuciłem na pęczek kompościaków. Woda w łowisku dosłownie gotowała się od bąbelków. Na całej długości pasa zanęty odbywało się błotne jacuzzi. Ledwie odłożyłem wędki na burty, prawy spławik zasygnalizował delikatne branie. Chwyciłem wędkę w dłonie i w tym momencie, kątem oka zauważyłem branie na drugim spławiku.
- Na pewno ten drugi się spłoszy - pomyślałem sobie, nie mając nadziei na dublet.
Prawy spławik zaczął umykać w kierunku lewego, zaciąłem więc i już wiedziałem, że znowu mam rybę. Ku mojemu zdziwieniu jednak, mimo kotłowaniny zaciętej ryby w samym łowisku, drugie branie nie tylko nie ustało, ale wręcz weszło w fazę do zacięcia. Trzymając w prawej ręce jedną wędkę, lewą zaciąłem drugie branie. Również skutecznie. Co gorsza - albo może dzięki szczęściu tego dnia, obie ryby sprawiały wrażenie dużych. Otworzyłem więc kabłąk jednego kołowrotka, pozwalając rybie wyciągać żyłkę. Drugiego lina doholowałem do podbieraka i szybko wrzuciłem do łódki. Szybko uporałem się też z drugim linem, który po prostu zabunkrował się w kępie ziela i wraz z nią dał się pomału przyciągnąć. Obie ryby mierzyły po 46 cm. Ponieważ osiągnąłem już nie tylko dobowy limit łowiska, ale także limit zdroworozsądkowy, sprawców całego zamieszania wypuściłem do wody.

Ku mojemu zdziwieniu wielkie żarcie w zanęcie nie ustawało. W pewnym momencie prawdopodobnie w łowisko wszedł rzadki, ale jednak obecny w tej wodzie karp. Z dna bowiem wydobywały się nie tyle bąbelki, bo po prostu błotnisty gejzer wody i szczątków roślin. Zarzuciłem swoje zestawy i kiedy tylko największe bąblowanie ustało, a w łowisko znowu wszedł lin, zaciąłem kolejną rybę, tym razem 49-centymetrową.

- Tata - znowu ma - krzyknął do wędkarza obserwatora młody blondynek, jego syn zapewne.
- Pytał cię ktoś gówniarzu? - skwitował wcześniejszy dowcipniś.
Niecałe 10 minut później padł kolejny prosiaczek - tym razem mierzący standardowe 46 cm. Z żalem spostrzegłem, że skuteczna przynęta w postaci kompościaków jest już tylko w ilości rezerwowej. Założyłem ostatni pakiet robaków na hak, zarzuciłem i po kwadransie oczekiwania zaciąłem kolejną i ostatnią już tego dnia rybę. Był to znowu piękny, gruby, 49-centymetrowy lin. Mimo, że pora była jeszcze dość wczesna, mogłem już spokojnie zakończyć łowienie. Na kukurydzę nic nie brało, robaki się skończyły, a ja byłem ogromnie szczęśliwy i syty wędkarskich doznań.

W tamtym sezonie złowiłem w swoim miejscu w sumie około 30-40 linów. Były mniejsze, były większe, widziałem też w łowisku jednego kolosa na miarę krajowego rekordu. Ale już nigdy później - ani tego roku, ani w latach następnych, nie zdarzyło mi się tak intensywne żerowanie pięknych oliwkowozielonych ryb o pomarańczowych oczkach, pozwalające w ciągu kilku wieczornych godzin złowić aż siedem dorodnych okazów.

Esox


 
Pokrewne linki
· Więcej o Bajania i gawędy
· Napisane przez Esox


Najczęœciej czytany artykuł o Bajania i gawędy:
List wędkarza


Opcje

 Strona gotowa do druku Strona gotowa do druku

 Wyœlij ten artykuł do znajomych Wyœlij ten artykuł do znajomych


Komentarze sš własnoœciš ich twórców. Nie ponosimy odpowiedzialnoœci za ich treœć.

Komentowanie niedozwolone dla anonimowego użytkownika, proszę się zarejestrować

Re: Wspomnienia - Jak dobrałem się do linów... (Wynik: 1)
przez old_rysiu (old_rysiu@wedkarskie.pl) dnia 07-05-2005 o godz. 23:38:27
(Informacje o użytkowniku | Wyœlij wiadomoœć)
Czytałem to i jakbym tam był. Co za radość widzieć w podbieraku lina.
Moje liny miały zawsze czerwone oczy :-) , wargi pomarańczowe, brzuszek od ostrego złota, poprzez pomarańcze do jasnych zieleni i im bliżej grzbietu, tym kolor zieleni ciemniejszy. Czasami grzbiety linów przybierają kolory podobne do ciemnego brązu.
O linach można pisać i pisać. Aby jednak przeżyć tak wspaniały wieczór jak ten opisany, trzeba w czepku się urodzić :-) Taki dzień zapamięta się na całe życie. Ile razy go jeszcze będziesz opowiadał, tego Ci nie powiem. Jedno jest pewne, za każdym razem będziesz ten dzień przeżywał na nowo.



Re: Wspomnienia - Jak dobrałem się do linów... (Wynik: 1)
przez Esox dnia 08-05-2005 o godz. 08:41:06
(Informacje o użytkowniku | Wyœlij wiadomoœć)
Tak - to prawda. To wspomnienie jest tak silne jak zapach kozieradki. Ale nie tylko o liny będę wspominał. Mam zamiar sięgnąć pamięcią do kilku innych wędkarskich przygód. O ile - oczywiście - ktokolwiek będzie miał ochotę poczytać. Choćby do połowy... ;)))


]


Re: Wspomnienia - Jak dobrałem się do linów... (Wynik: 1)
przez pietruch dnia 08-05-2005 o godz. 08:56:04
(Informacje o użytkowniku | Wyœlij wiadomoœć)
Wreszcie pokazałeś że potrafisz pisać :) Ba, nawet bardzo ładnie, tyle dlaczego tak rzadko ? :) Piękne liny... ja najwięcej w życiu złowiłem 8 tyle że od 20-25 czyli malutkie...


]


Re: Wspomnienia - Jak dobrałem się do linów... (Wynik: 1)
przez Exage dnia 14-07-2005 o godz. 21:32:01
(Informacje o użytkowniku | Wyœlij wiadomoœć)
Pietruch nie kazdy ma tyle czasu żeby pisac artykuły w duzej ilosci , artykuł bardzo fajny , mysle że czasem nawet można napisac cos rzadzej a ładniej


]


Re: Wspomnienia - Jak dobrałem się do linów... (Wynik: 1)
przez Bodzio dnia 15-07-2005 o godz. 10:34:31
(Informacje o użytkowniku | Wyœlij wiadomoœć) http://www.talesofmagic.wp.pl/?c=1&u=341086570
Niestety nie każdy ma dużo czasu żeby pisać tak piękne i doskonałe artykuły, artykuł ten jest mimo wszystko doskonały, choć Esox rzadko pisze. Czyli on pisze rzadziej i lepiej, niż który piszą częściej. Pietruch, każdy pisze jak może w miarę możliwości czasu.


]


Re: Wspomnienia - Jak dobrałem się do linów... (Wynik: 1)
przez zioaml dnia 08-05-2005 o godz. 07:29:19
(Informacje o użytkowniku | Wyœlij wiadomoœć)
Ile najwięcej linów w ciągu dnia złapałeś?



Re: Wspomnienia - Jak dobrałem się do linów... (Wynik: 1)
przez Esox dnia 08-05-2005 o godz. 08:33:46
(Informacje o użytkowniku | Wyœlij wiadomoœć)
Fakt - tekst jest długi. Zacznij czytać od ostatniego akapitu - tam szybko znajdziesz odpowiedź. ;)))


]


Re: Wspomnienia - Jak dobrałem się do linów... (Wynik: 1)
przez Wojtass dnia 08-05-2005 o godz. 12:27:36
(Informacje o użytkowniku | Wyœlij wiadomoœć)
Na żyłeczke 0,16 wojowałeś z takimi linami?? I to jeszcze jednego z zarśli wyholowałeś, musisz mieć stalowe nerwy i sporo umiejętności. POZDRO i życze więcej takich niezapomnianych chwil....



Re: Wspomnienia - Jak dobrałem się do linów... (Wynik: 1)
przez Esox dnia 08-05-2005 o godz. 16:33:25
(Informacje o użytkowniku | Wyœlij wiadomoœć)
Szesnastka Strofta. Nie zdarzyo mi się jej zerwać nawet na większych linach. Natomiast pod przypadkowym karpiem - i owszem. Niestety grubsza i sztywniejsza żyłka przekłada się znacząco i negatywnie na ilość brań. Natomiast co do zerwania - bardzo dużo daje odpowiednio dobrana wędka i wyregulowany hamulec - ale o tym pewnie każdy wie.


]


Re: Wspomnienia - Jak dobrałem się do linów... (Wynik: 1)
przez Salmo_Salar dnia 08-05-2005 o godz. 14:58:07
(Informacje o użytkowniku | Wyœlij wiadomoœć)
Na taki tekst długo czekałem. Wreszcie coś żywcem wyjęte z przeszłości. Jak Old_Rysiu napisał, jakbym siedział i widział to wszystko. Gratulacje. I kiedy te wakacje...



Re: Wspomnienia - Jak dobrałem się do linów... (Wynik: 1)
przez SpinerK dnia 08-05-2005 o godz. 15:10:43
(Informacje o użytkowniku | Wyœlij wiadomoœć)
Fajne opowiadanie... słyszałeś może kiedyś o łowieniu linów ze stalowym przyponem? Podobno mają pełnić rolę kosiark do roślini podczas holu lina.



Re: Wspomnienia - Jak dobrałem się do linów... (Wynik: 1)
przez Esox dnia 08-05-2005 o godz. 16:40:46
(Informacje o użytkowniku | Wyœlij wiadomoœć)
To to jeszcze nic - liny na uwięzi używane są do zaorania dna przy okazji wiosennych porządków. :)


]


Re: Wspomnienia - Jak dobrałem się do linów... (Wynik: 1)
przez Pawel_K dnia 09-05-2005 o godz. 13:14:57
(Informacje o użytkowniku | Wyœlij wiadomoœć)
Lubię takie opowieści. Jest klimat podchodów, czatowania, przygotowania do łowienia. Są trudności, a potem wielkie łowy. Ja jestem na tym etapie, co Esox w pierwszych fragmentach tego opowiadania: jeszcze nie złowiłem lina, a bardzo bym chciał. Lin jest dla mnie rybą niemal magiczną: silny, ostrożny, wymagający przygotowań, cierpliwości, wczesnego wstawania i ciszy. Trudno będzie mi zapewnić choćby połowę tych warunków. Ale kto wie, może w tym roku złowię swojego pierwszego lina?



Re: Wspomnienia - Jak dobrałem się do linów... (Wynik: 1)
przez Esox dnia 09-05-2005 o godz. 14:49:59
(Informacje o użytkowniku | Wyœlij wiadomoœć)
Wczesne wstawanie? Niekoniecznie. Największe liny złowiłem w nocy (23-2) i o poranku (między 8 a 10), kiedy w łowisku operowało słoneczko. Widziałem też piękne liny (>50 cm) złowione w przysłowiowe "samo południe" - i to nie przypadkowe, bo aż trzy. Determinantem sukcesu jest raczej splot dwóch czynników - prawidłowego i regularnego zanęcania w dobrze wybranym miejscu, oraz stabilnej i przyjaznej linom aury (dużo słonka, mało wiatru).

Dzięki za ciepłe słowo o tekście. Jak znajdę chwilę na kolejne wspomnienia - to napiszę szerzej, jak się dobrałem do linów w nocy. To dopiero była przygoda... :)


]


Re: Wspomnienia - Jak dobrałem się do linów... (Wynik: 1)
przez Pawel_K dnia 09-05-2005 o godz. 15:02:50
(Informacje o użytkowniku | Wyœlij wiadomoœć)
Napisałeś: "Jak znajdę chwilę na kolejne wspomnienia - to napiszę szerzej, jak się dobrałem do linów w nocy".
I to jest właśnie to fachowe nęcenie: nie ma tekstu, nie ma nawet tematu, a ja już sobie zęby ostrzę na czytanie.


]


Re: Wspomnienia - Jak dobrałem się do linów... (Wynik: 1)
przez marcin_p (marcin_p@interia.pl) dnia 09-05-2005 o godz. 16:10:18
(Informacje o użytkowniku | Wyœlij wiadomoœć) http://www.fotopamiatka.blogspot.com
Niestety, nie na każdym jeziorze dozwolone jest wędkarstwo nocne. Ze mnie żaden specjalista od linów, nie znam się na nich wogóle, ale łowiłem te ryby na płaskich blatach, w sukcesywnie nęconym łowisku i tak jak napisałeś nawet w samo południe.


]


Re: Wspomnienia - Jak dobrałem się do linów... (Wynik: 1)
przez Mepsik dnia 10-05-2005 o godz. 14:04:31
(Informacje o użytkowniku | Wyœlij wiadomoœć)
Ale miałeś Eldorado! Bardzo przyjemnie się czyta takie opowiadania. Szkoda, że z polskiego rynku zniknęły DAM-owskie zanęty sporządzane przez Kremkusa. Doświadczenia mam podobne jak Twoje. Ciężko znaleźć inną równie skuteczną linową mieszankę i atraktor.



Re: Wspomnienia - Jak dobrałem się do linów... (Wynik: 1)
przez Esox dnia 10-05-2005 o godz. 16:00:39
(Informacje o użytkowniku | Wyœlij wiadomoœć)
O widzisz... Właśnie... Ostatnie kupiłem w niedobitkach budek na wędkarskiej giełdzie na Twardej. Potem słuch zaginął. Ale dojrzewa pomału nowy patent - tańszy, a nie mniej skuteczny. W tym roku będę go wypróbowywał po raz drugi. W zeszłym roku przyniósł liny 52, 54, 58 cm - tyle, że rybom pomyliły wędki i brały kolegom, nie mnie. :)))


]


Re: Wspomnienia - Jak dobrałem się do linów... (Wynik: 1)
przez Mepsik dnia 11-05-2005 o godz. 10:26:08
(Informacje o użytkowniku | Wyœlij wiadomoœć)
Mam nadzieję, że jak już go dokładnie przetestujesz, to zdradzisz również przepis.


]


Re: Wspomnienia - Jak dobrałem się do linów... (Wynik: 1)
przez robert67 (szczupak67@msn.com) dnia 15-05-2005 o godz. 17:07:35
(Informacje o użytkowniku | Wyœlij wiadomoœć)
Przeswietny tekst!!!Dopiero dzisiaj go przeczytalem i troche mi wstyd.Moze dlatego ze lin nie jest od dluzszego czasu obiektem moich poszukiwan a moze dlatego ze wczesniej mialem sporo szczescia i niejednokrotnie okazje cholowania tej dzielnej ryby.Mimo tego ozyly nie tak znowu odlegle wspomnienia,dzieki :-)).Inna sprawa jest ze takiej ilosci jaka zlowiles w tym czasie nie zlowilem w calym swoim zyciu :-)).Lin stawal sie najczesciej mile widzianym przylowem przy okazji lowienia karpia.Pewnie kiedys jeszcze skusze sie poszukac go w obecnych lowiskach,ale to zupelnie innego charakteru lowiska(rzeka).Zeby go jeszcze mozna bylo na spin lowic:-)).



Re: Wspomnienia - Jak dobrałem się do linów... (Wynik: 1)
przez Esox dnia 21-05-2005 o godz. 13:06:31
(Informacje o użytkowniku | Wyœlij wiadomoœć)
Dzięki za miłe słowo. :) Co do linów na spinning - historia pewnie zna takie przypadki, chociaż sporadyczne. Miałem dwa przypadkowe brania linów na paprocha, kiedy próbowałem wywabić okonka spod liści grążeli. Jednego złowiłem, ale mały był, a drugiego nie zaciąłem. Ba - nawet widziałem wyjścia węgorza do twistera! Nie mówiąc o regularnie i z premedytacją poławianych na paprocha krasnopiórach i leszczach. :)


]


Re: Wspomnienia - Jak dobrałem się do linów... (Wynik: 1)
przez Mundi dnia 21-05-2005 o godz. 08:09:22
(Informacje o użytkowniku | Wyœlij wiadomoœć)
Piękne liny.Pisałeś kiedyś,że wędkowałeś na jez.Białym w Augustowie.Jakie tam miałeś efekty?Bo ja marne.



Re: Wspomnienia - Jak dobrałem się do linów... (Wynik: 1)
przez Esox dnia 21-05-2005 o godz. 13:01:45
(Informacje o użytkowniku | Wyœlij wiadomoœć)
Te liny ze zdjęcia złowił na naszym wspólnym miejscu kolega, a ja cykałem fotkę. Z kolei moje liny ozdobiły artykuły Old_Rysia. Teraz Oldi musi sfotografować swoje i ozdobić artykuł kolegi... :)

Jezioro Białe kiedyś było bardzo rybne i sporo ryb tam łowiłem. Potem zostało spustoszone. Na upartego dawało się jednak dorwać jakąś płoć, leszcza i okonia. Teraz podobno sytuacja się poprawia, ale zniechęciłem się na tyle, że nie łowię tam już w ogóle.


]


Re: Wspomnienia - Jak dobrałem się do linów... (Wynik: 1)
przez Mundi (mundek2@vp.pl) dnia 23-05-2005 o godz. 13:35:31
(Informacje o użytkowniku | Wyœlij wiadomoœć)
Dzięki. Teraz ze spokojnym sumieniem mogę zmienić "moje ulubione miejsce urlopowe".Tak myślałem, bo w tamtym roku to nawet sieci wstawili w miejsce gdzie nęciłem od kilku dni na lina. No i udało im się podebrać takiego ok. 2kg.Nie pomoło napomina nie, że przecież widzieli że tu nęcę.Ale to już inna historia.


]


Re: Wspomnienia - Jak dobrałem się do linów... (Wynik: 1)
przez Czarny_p dnia 02-08-2005 o godz. 11:35:47
(Informacje o użytkowniku | Wyœlij wiadomoœć)
He ,opisałeś to jak poeta . Ja też lubie liny.Jak to czytałem to czułem się jakbym z tobą w łódce siedział . No i to zdjęcie .....



Re: Wspomnienia - Jak dobrałem się do linów... (Wynik: 1)
przez muszyniak dnia 19-05-2006 o godz. 22:22:38
(Informacje o użytkowniku | Wyœlij wiadomoœć)
Fajnie się czyta, extra zdjęcie, gratukuję, duży plus



Re: Wspomnienia - Jak dobrałem się do linów... (Wynik: 1)
przez macionek dnia 14-10-2008 o godz. 20:41:31
(Informacje o użytkowniku | Wyœlij wiadomoœć)
Bardzo piękne liny,po takim wypadzie też byłbym szczęśliwy


Pogawędki Wędkarskie - portal dla wszystkich wędkarzy!
Redakcyjna poczta: redakcja@pogawedki-wedkarskie.pl

Redakcja serwisu w składzie: Jarbas, Marek_b, -, -, -, -

Wszystkie teksty i zdjęcia opublikowane w portalu są utworami w rozumieniu prawa autorskiego i podlegają ochronie prawnej. Kopiowanie, powielanie, "crosslinking" i jakiekolwiek inne formy wykorzystywania cudzej własności intelektualnej i twórczej bez zgody właścicieli praw autorskich są zabronione prawem.

Wszelkie znaki towarowe są własnością ich prawowitych właścicieli, zaś ich użycie dozwolone jest wyłącznie po uzyskaniu zgody.

PHP-Nuke Copyright © 2004 by Francisco Burzi. license.
Tworzenie strony: 0.19 sekund :: Zapytania do SQL: 168