W RP śródlądowe wody powierzchniowe zasiedlają ryby z 83 gatunków, w tym 59 stanowią gatunki uznawane za charakterystyczne dla naszej strefy geograficznej.
20 gatunków zaliczonych zostało jako celowo wprowadzonych do wód w wyniku działania człowieka.
|
ZAREJESTROWANI
Ostatni Tobiasz
Dzisiaj 0
Wczoraj 0
Wszyscy 4520
UŻYTKOWNICY
Goscie 576
Zalogowani 0
Wszyscy 576
Jeste anonimowym użytkownikiem. Możesz się zarejestrować za darmo klikajšc tutaj Jeste stałym użytkownikiem Pogawędek Wędkarskich - kliknij tutaj aby zalogować się!
|
|
|
|
krzysztofCz: [quote:f2a4672e65="jjj
an"]W tym wątku będę
podawał wpłacone kwoty ...(18254) Mar 27, @ 16:07:40
lecek: Wielkanoc w Ustroniu.
Zapowiedziałem
małżonce, że święto,
świętem ...(59108) Mar 26, @ 15:02:24
lecek: Pooszło. k ...(18254) Mar 26, @ 14:43:29
krzysztofCz: Za Lucka i Bedmara...
poszło k ...(18254) Mar 26, @ 14:00:16
artur: Poszło ...(18254) Mar 26, @ 10:30:05
krzysztofCz: Poszło k ...(18254) Mar 26, @ 07:09:09
jjjan: Nikt się nie kwapi
więc jeżeli ktoś chce
wpłacić,, to proszę
blik ...(18254) Mar 25, @ 20:19:56
mario_z: Dzisiaj spotkanie
jajeczkowe nad wodą,
oczywiście bez wędki
bym n ...(59108) Mar 24, @ 20:50:03
Krzysztof46: nic nie trzeba
,zbierajcie na
nastepny rok i tyle w
temacie ...(18254) Mar 24, @ 17:30:00
krzysztofCz: To komu mamy wpłacać
;question Ktoś
zapłacił, to trzeba Mu
się ...(18254) Mar 24, @ 17:27:29
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
| |
Skąd się biorą no kill-owcy?
Opublikował 15-11-2004 o godz. 07:30:00 Monk |
Farti napisał
Przepisy przepisami, a życie życiem. Wielu możemy spotkać tych, co to przepisy mają, ale własne. I RAPR dla nich jest niczym yeti - wiadomo że istnieje, ale widzieć okazji nie mieli. Całość regulaminu ogranicza się do: "nikt mu nie kazał brać'' i "na patelni się nie przypali''.
Ale nie o tym dzisiaj chciałem napisać. Wręcz o odwrotnej stronie medalu, a dokładniej o tych, co to poprzeczkę stawiają wyżej od przepisów RAPR-u.
Dało się zauważyć, że w gronie PW-wiczów jest takich sporo. I dobrze to zapewne, ale trochę mnie to i martwi. Coraz więcej jest takich, dla których wędkarstwo jest sposobem na życie, a nie pozyskiwanie mięsa. Ale niestety tym sposobem sprawiających radość również mięsiarzom i – co gorsza - kłusolom.
Moja przygoda z pstrągami zaczęła się - o ile dobrze pamiętam - przed czterema laty.
To była miłość od „pierwszego łowienia”! Odeszły na bok spławiki, koszyczki itd. Wszystkie wyjazdy zostały podporządkowane możliwości łowienia pstrągów.
Początki wiadomo - brak doświadczenia, wiele błędów, ale miłość nie wybiera.
Po wydłubaniu pierwszego „40-taka” wiedziałem, że mój stan jest nieuleczalny. Drugie spostrzeżenie przy okazji tego połowu, to różnica pomiędzy ledwie wymiarkiem, a choćby wspomnianym „40-takiem”. Poprzeczka podniosła się z poprzednich 32-33 do 35 cm, zwłaszcza na pewnych rzeczkach, które do niedawna były tajemnicą mazowieckich pstrągarzy. Tak mniej więcej zakończyłem pierwszy pełny sezon na kropkowańce.
Z nowym sezonem nowe nadzieje i... nowe zasady. W większości miejsc, w które jeżdżę sezon zaczyna się pierwszego stycznia (wg RAPR). Znając różnicę w kondycji rybek pomiędzy styczniem i lutym, a np. majem i czerwcem z doświadczeń poprzedniego 1,5 sezonu wiadome było, że z tych dwu pierwszych rybki nie będą zabierane bez względu na wielkość. Perspektywa spotkania „40-staka” ze stycznia czy lutego w czerwcu była wystarczającym powodem do zwrócenia mu wolności. Kolejny sezon i stan naszych rzeczek przynosi mniej nadziei na dobre wyniki i... nowe zasady.
Dzisiaj łatwiej jest mi zlokalizować miejscówkę pstrągala. Łatwiej dopasować przynętę do rzeczki i okresu połowu. Już poza tym że nie zabieram rybek w styczniu i lutym (w marcu też niespecjalnie) bo chudzinki, w sierpniu wiadomo: przecież już są grube od ikry, to też serce boli, to jeszcze wymyśliłem sobie dodatkowo "dzień dobroci dla pstrąga''. Są dni, kiedy jadąc na rybki postanawiam ich nie zabierać „bez względu na cokolwiek”. Tak się jakoś składało, że w te dni trafiały się rybki, które spełniałyby wymagania by trafić na patelnię. Ale słowo się rzekło - obiecuję więc odwiedzić je przy najbliższej okazji. Niestety zazwyczaj nie ma już kogo odwiedzać.
Okazuje się, że mięsiarze na Mazowszu w tym czasie również podnieśli swoje kwalifikacje w łowieniu tych wspaniałych rybek. I w miejscach, gdzie nie dochodzili kłusole z prądem, gdzie robalami nie potrafili podrzucić, dosięga je przeznaczenie, któremu na imię „mięsiarze”.
I pomimo tego, że wielu, aby mieć możliwość spotkania z rybą, którą długo by pamiętali wysoko podnosi poprzeczkę, według moich obserwacji z roku na rok ma na to coraz mniejsze szanse.
Kilka metrów od jednego z miejsc, gdzie zostawiam samochód jest niepozorna miejscóweczka. Pierwszy wyjazd w to miejsce: pierwszy rzut i szaleńcza pogoń za woblerem. Zajadle atakuje pomimo swoich ok.15 cm i pomimo tego, że wobler jest tylko o połowę krótszy. Spotkaliśmy się jeszcze dobrych parę razy. Zazwyczaj zdążyłem uciec z woblerkiem. Bywało, że był szybszy. Ale starałem się nie zacinać i zazwyczaj kończyło się szarpnięciem za woblerek. Ostatni raz widziałem go przed około miesiącem - miał 29 - 31cm... Inny maluszek doprowadził mnie prawie do łez swoją zadziornością w atakowaniu gumki, której nie dało się już prowadzić, a jedynie opuszczać i podnosić pod szczytówką. Ma ok. 15cm.
W tym roku zabrałem do domu dwie rybki, których nawet nie zjadłem, choć nie należę do entuzjastów połowów no kill-owych. Jest mi przykro bo wiem, że niewiele ich zostało w "mojej'' rzeczce. Zwłaszcza tych, które do przyszłego roku mogłyby przyprawić o szybsze bicie serca. A jeszcze tarło i sezon dla kłusoli...
Czy można podnieść jeszcze wyżej "moją'' poprzeczkę? Pewnie tak, bo można nie zabierać nawet dwóch ryb. Jedna rzecz tylko nie daje mi spokoju: w takiej sytuacji mięsiarz będzie miał o dwie więcej do zabrania. Kwadratura koła? W każdym razie mięsiarstwa w moim wykonaniu nie przewiduję.
Czy to nie może być odpowiedzią na pytanie zawarte w tytule?
Farti
|
| |
|
| Komentarze sš własnociš ich twórców. Nie ponosimy odpowiedzialnoci za ich treć. |
|
|
Komentowanie niedozwolone dla anonimowego użytkownika, proszę się zarejestrować |
|
Re: Skąd się biorą no kill-owcy? (Wynik: 1) przez old_rysiu (old_rysiu@wedkarskie.pl) dnia 15-11-2004 o godz. 13:06:37 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | Skad się biorą no-killowcy? Nie wiem, czy odpowiedziałes na to pytanie. No kill - przyszło do nas z krajów, gdzie nikt nie będzie brudził rąk skrobaniem, sprawianiem ryb i przygotowaniu do konsumpcji. Z kraju, gdzie ryba z ośćmi jest nie jadalna. Gdzie wystarczy wejść do sklepu i kupić gotowy produkt do zjedzenia i każdego na to stać!!! Tamten '' no kill'' nie ma nic wspólnego z tym, aby w wodzie było więcej ryb. Skąd zatem u nas no killowcy? Według mnie - fałszywa propaganda o powiększaniu rybostanu w naszych wodach. Lepiej mówić, żeby nie zabierać niż zarybiać. Akcja się powiodła. No killowców coraz więcej. Pytanie tylko czy ryb też coraz więcej? Na to pytanie niech odpowiedzą sobie sami no killowcy. Kiedyś robiłem na czacie mały przeglad stanu faktycznego no kill. Niepozornie, pytaniami podchwytliwymi dowiedziałem się, ze no killowcy to lenie. Nie zabierają ryb, bo musieliby je oskrobać. Wolą kupić filet dorsza bo tam nie ma ości. Śmierdzace siatki po rybach w samochodzie. Żona zapracowana woli kupić gotowe danie ( czytaj prezerwa ) niż pipcić rybę na patelni. Sam wędkarz no killowiec, nie ma pojęcia o gotowaniu. Dla niego jajecznica - to już sztuka kulinarna. Co miałby taki wędkarz zrobic na rybach? Musi pokazywać swoja wyższość nad tymi, którzy rybę lubią i potrafia zrobić ( mylnie nazywanymi miesiarzami ). Szczycą się faktem, że są ''NO KILLOWCAMI ''. Może ktoś naprawdę madry znajdzie sposób na powiększenie rybostanu u nas w Polsce? |
|
|
Re: Skąd się biorą no kill-owcy? (Wynik: 1) przez torque (torque@wedkarskie.pl) dnia 15-11-2004 o godz. 14:59:07 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | Sam do no-killowców nie należę. Ryby złowione przeze mnie czasem dostają w łeb i lądują na patelni. Czy mam się tego wstydzić?. Uważam, że nie. Jeżeli mam ochotę rybę zabiorę, jeżeli nie mam potrzeby, rybę puszczam. Wszystko dzieje się zgodnie z regulaminem, wymiarami i okresami ochronnymi. Cóż z tego, kiedy już na forum PW zostałem okrzyknięty rzeźnikiem (po zabraniu 6 okoni w marcu czy kwietniu tego roku), a nad wodą wracając z ryb niosąc dwa sandacze usłyszałem rzucone w moim kierunku krótkie stwierdzenie: mięsiarz !. Nie obraziłem się jednak po tych zdarzeniach na osoby, które nie zabierają ryb z nad wody. Znam kilku wędkarzy – nokillowców. Czasem z którymś wędkuję. Wcale nie uważam ich za snobów. Dlaczego mam kogoś krytykować za to, że ryb nie zabiera, że stara się z nimi obchodzić jak najdelikatniej. Powiem więcej szanuję ich za to, że mają takie przekonania, realizują je, na co dzień i są niezłomni w swoich postanowieniach. Nie lubię skrajności, zarówno w poglądach jak i w działaniu. Szanujmy postępowanie innych, starajmy się je zrozumieć, krytykujmy postępowania bezprawne, ale nade wszystko musimy zrozumieć, że wędkarze to nie tylko mięsiarze i nokillowcy. Są jeszcze osoby znajdujące się gdzieś pomiędzy tymi dwoma skrajnościami i próba przypisania ich do którejkolwiek z wyżej wymienionych kategorii jest zawsze mocno krzywdząca. |
|
|
Re: Skąd się biorą no kill-owcy? (Wynik: 1) przez sacha dnia 15-11-2004 o godz. 15:22:06 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | Przyznaje szczerze ze odpowiedz jest dla mnie olbrzymia zagadka,nie rozumiem jak mozna nie lubic smazonego okonia,szczupaka,sandacza czy lina w smietanie albo karasi w sosie koperkowym. W/w gatunki sa preferowane przeze mnie ale niestety ostatnio notuje duze braki w szczesciu. W tym roku udalo mi sie raptem skonsumowac fragmenty szczupaka zlowionego przez Ffightera, jakies okonie zlowione przez mnie i to o zgrozo wszystko!!! A tak to tylko jakies niewymiarowe szczupaki i okonie.No z tymi drugimi bywa tez tak ze wylazi ze mnie lenistwo i nie chce mi sie ich skrobac albo sa zlowione na torfowisku i wtedy smakowo okonia wcale nie przypominaja. |
|
|
Re: Skąd się biorą no kill-owcy? (Wynik: 1) przez wykrzyknik dnia 15-11-2004 o godz. 22:18:37 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) http://www.wykrzykni.iportfolio.pl | Nokilowcy biorą się nie z mody, nie z zagranicznych przyzwyczajeń i zwyczajów. Nokilowcy robią się z serca. W duszach takich ludzi rośnie rana gdy widzą, że za każdym razem nad woda jest mniej ryb. Prawdziwy nokilowiec wypuszcza ryby nie z niechęci do skrobania, nie z lenistwa czy z wydumanej teorii, że tak wypada. Taki człowiek puści rybkę bo w jej oczach widz chęć do życia. Wypuści ją bo ma nadzieję jeszcze się z nią spotkać. Oldi jest w Borach Tucholskich pewne jezioro. Kilka lat temu buło w nim mnóstwo szczupaków. Łowiłem je i zabierałem zgodnie z regulaminem. Tak jak niektórzy zapychałem sobie tymi szczupakami zamrażarkę. Pewnego dnia stanąłem nad wodą zarzuciłem zestaw, po chwili zrobiłem to po raz kolejny i kolejny. Po dwóch dniach łowienia złowiłem jednego kruciaka. Szczupaków w tym jeziorze już nie ma. Nie wybrałem wszystkich, nie ja sam. Jest mi wstyd za to, wstyd i czuję w sercu wielki żal do siebie. Owszem, czasem zabieram ryby, lubię sandaczyka czy okonia. Smażę je a moja żona twierdzi że nikt nie robi ich tak dobrze. Jednak gdy łowię jesienią sandacza i widzę, że to samica puszczę go choć bym miał na niego ogromną ochotę. Martwię się gdy przejeżdżając przez most na Zegrzu widzę pięćdziesiąt łódek stojących nad jednym dołkiem . Czy to są wędkarze? Czy to, że zabiorą trzy sandacze zaczepione za bok czy też te, które wezmą w pysk jest słuszne i mądre? Ile tam może być ryb, ile ta woda to jeszcze wytrzyma? Jak łatwo jest napisać ,,Trzeba zarybiać, trzeba pilnować” , niech ktoś mi powie, ile razy w zeszłym roku widząc kłusola podszedł i pogonił. Ile razy zadzwonił po PSR czy Policję? Wiele razy byłem na rybach w zeszłym sezonie, z wieloma znamienitymi wędkarzami tyle tylko, że tylko z kilkoma udało mi się zainterweniować. Z reguły słyszałem ,, Wykrzyknik, daj spokój i tak nic nie zwojujesz”. Jest mi przykro gdy czytam na PW docinki kierowane do poszczególnych z nas, wyciągane słowa z kontekstu czy też udawane lub co gorsza nie, nie rozumienie komentarzy i pisani
Przeczytaj dalszy cišg komentarza... |
|
|
Re: Skąd się biorą no kill-owcy? (Wynik: 1) przez jjjan (jjjank@wp.pl) dnia 16-11-2004 o godz. 21:53:46 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | Zkąd się biorą no kill-owcy ? po prostu z różnorodności ludzi .I tak powinno być . każdy "fanatyzm "(bez obrazy) prowadzi do zastoju .Różnorodność prowadzi do tego , że ludzie się zmieniają i ojciec wędkarz będzie miał syna no kill-owca .i dobrze mu tak . Zasada no kill nie narodziła się w Anglii 200 lat temu , lecz nie tak całkiem dawno . bardziej martwi mnie to , czy umawiając się na ryby , powiemy -tego nie zapraszamy bo to no kill-owiec , albo tamtego nie bo nałowi ryb i zasmrodzi auto .Może będą zloty dla no kill-owców , lub dla tych którym smakują ryby (to chyba głupi żart -prawda? )pozdrawiam wszystkich |
|
|
Re: Skąd się biorą no kill-owcy? (Wynik: 1) przez Sazan (sazan@sazan.com.pl) dnia 17-11-2004 o godz. 00:18:12 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) http://www.sazan.com.pl | Mężczyźni to duże dzieci... O byle co się kłócą...
*
Kiedy byłem, kiedy byłem małym chłopcem, hej! Wziął mnie ojciec, wziął mnie ojciec i tak do mnie rzekł... :)
- Masz tu złotówkę na landrynki!
Ileż miałem wtedy szczęścia w oczach! Jakiż świat był przecudowny!
To była radość brania, to była radość dostawania czegoś od swojej najdroższej istoty.
* Kiedy byłem, kiedy byłem dużym chłopcem, hej!
...i w dodatku żonatym, dzieciatym, częstokroć dawałem swoim dzieciom „parę groszy” na cukierki, na lody, do kina lub też prezent pod choinkę czy na imieniny. Ileż widziałem w ich oczach szczęścia! Jakiż świat był dla nich cudowny! Dla mnie też...
To była radość dawania, to była radość podarowania czegoś swoim najdroższym istotom.
*
Miałem zatem w życiu to szczęście, że mogłem doświadczyć obydwu rodzajów radości. Tego drugiego rodzaju doświadczam nadal... :-) Z tego zatem powodu mogę zapewnić wszystkich, że radość dawania jest czymś znacznie bardziej, głębiej odczuwalnym, czymś znacznie bogatszym, barwniejszym, wznioślejszym, niż radość brania. Radość dawania jest najszlachetniejszym miernikiem naszego człowieczeństwa.
Podobne przeżycia związane miałem z wędkarstwem. Wszak pierwszy okoń i kiełb złowiony w dzieciństwie był radością! Radością brania wodzie ryby. Każde następne większe trofeum było moim jeszcze większym szczęściem. Woda była wielkim darczyńcą ryb i tym samym mojej radości brania.
Ale przecież nigdy nie zabierałem wszystkich złowionych ryb! Wiele z nich wypuszczałem z uwagi na ich nikłe rozmiary tudzież posiadany już limit w danym gatunku czy też tylko dlatego, że była tą jedną jedyną w siatce i... nie opłacało się paprać dla jednej! Powoli przyszedł czas, kiedy wypuszczając złowione ryby, zacząłem odczuwać rodzaj satysfakcji, dumy, ze zwrócenia im wolności. Dawania wolności istotom, które tak czy inaczej - kocham. To była ta sama, znana mi skądinąd, radość dawania!
Właściwie stąd mógł być ju
Przeczytaj dalszy cišg komentarza... |
|
|
Re: Skąd się biorą no kill-owcy? (Wynik: 1) przez Docio (staniszz@o2.pl) dnia 16-11-2004 o godz. 23:54:35 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | Kill czy nie kill, a może kij w plecy, czyli kolejne przytruwanie Docia.
Grupa wędkarzy, która podjęła deklarację o nie zabieraniu ryb z łowiska ma swoje miejsce w wielkiej rodzinie wędkarskiej. No i fajnie bo w sumie co mi oni przeszkadzają. Nie chcą zabierać ryb z łowiska to niech nie zabierają. Mnie to nie przeszkadza dopóki...no właśnie, dopóki nie nadepnie mi jeden z drugim na odcisk. Gdy słyszę o wyższości etycznej takiego wędkarstwa to mam dziwne uczucie, że ktoś zaczyna mną sterować. Gdy słyszę o dobrodziejstwie jaki ma wpływ nokill na rybostan to czuję, że jestem manipulowany. W końcu gdy słyszę, że nokill jest cacy a reszta to mięsiaże, to mówiąc krótko zaczynam się wkurzać i zadawać pytania.
Jeśli to nokill jest takie wspaniałe to czemu stosuje się haki z zadziorami o wymiarach dozwolonych przez RAPR a nie bezzadziorowe i możliwie jak najmniejsze? Dlaczego szuka się cudownych przynęt skoro to i tak jest sposób życia, swoista więź z przyrodą? Po co stosowane są cienkie plecionki skoro i tak ma się za główny cel wypuszczenie ryb? Czy nie uczciwiej by było łowić na nieuzbrojone przynęty i liczyć pobicia? Czy nie uczciwiej by było stosować możliwe jak najgrubsze żyłki by jak najszybciej doholować rybę i w dobrej kondycji ją wypuścić? Dodatkowo grubą żyłkę ryba ma niewielkie szanse zerwać. No to jak w końcu jest z tym nokill w praktyce bo w teorii to już poczytaliśmy o samych superlatywach?
Wiem, że są ludzie, którzy wiedzą po co powstało nokill, no bo jakiś powód musiał być. Zdaję też sobie sprawę, że każdy ma prawo do swoich poglądów, lecz moim celem w tym tekście nie jest urażenie kogokolwiek, więc nie napiszę co ja o tym sądzę. Jakby nie rozpatrywać tematu to wniosek nasuwa się zawsze jeden.
Każdy ma prawo wyboru, z którego korzysta lub nie, jednak ma je. Nie powodujmy swoimi wypowiedziami aby ktokolwiek został pozbawiony takiego prawa, aby na wskutek jakichkolwiek wypowiedzi poczuł się jednostką mniej wartościową lub wręcz aspołeczną.
Nie oceniaj bo możesz zost
Przeczytaj dalszy cišg komentarza... |
|
|
Re: Skąd się biorą no kill-owcy? (Wynik: 1) przez legolas (legolas@poczta.onet.pl) dnia 17-11-2004 o godz. 00:19:00 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | ...dziwna jakaś ta dyskusja. Tak czytam i czytam.... i niewiele z tego pojmuję. Dziwi mnie dlaczego niektórzy tak potępiają "nokillowców"? Dlaczego jest czymś złym zwrócenie rybie wolności? Dlaczego jedynym motywem łowienia ryb musi być koniecznie patelnia, rondel, brytwanka, piekarnik lub grill? Dlaczego zapis RAPR, że wędkarz z łowiska MOŻE zabrać pewną określoną górną granicą ilość ryb interpretuje się, że musi je zabrać? Dlaczego ktoś, kto lubi popatrzeć na dużą rybę, która okazała się godnym przeciwnikiem, jak majestatycznie odpływa zaraz musi być leniem, nieudacznikiem kucharskim i nie wiadomo kim jeszcze? Dlaczego wypuszczenie ryby po złowieniu nie może być potrzebą serca, szacunkiem dla przyrody i życia? Dlaczego ten kto ryby (większość) wypuszcza musi być zaraz podejrzanym typem, który tylko na portalach i w opowieściach wędkarskich "ściemnia", a tak naprawdę to sam jest mięsiarzem? Dlaczego ten, kto zabiera ryby widząc tego kto je wypuszcza, czuje się winnym i musi zaraz atakować lub ośmieszać wyznawcę zasady "no-kill" i wkładać mu w usta pogardę dla zabierających rybę do domu? ........gorzko, mdło.....zbyt mało w nas szacunku do siebie nawzajem. |
|
|
Re: Skąd się biorą no kill-owcy? (Wynik: 1) przez Esox dnia 17-11-2004 o godz. 02:25:47 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | Na forum i w komentarzach jak na dłoni widać nasze przywary. Skłonność do rozwiązań radykalnych (jesteś albo mięsiarz albo no-killowiec), brak tolerancji (kto nie jest ze mną jest przeciw mnie) i nieumiejętność dyskutowania (jak masz zamiar krytykować to zamilcz). Niepokojące jest to, że dyskusje często odbiegają od wymiany argumentów w danej sprawie, a przeistaczają się w wymianę ciosów pomiędzy osobami. Długo by można na ten temat, ale po co. Walka z wiatrakami. W ten sposób sami się dręczymy. Od pewnego czasu zaczynam na nowo doceniać wędkarstwo kameralne. Zarówno wirtualnie jak i w rzeczywistości. A co do ryb - jedne wypuszczam, drugie biorę. Raz daruję życie, innym razem kończą na patelni. Nie biorę krótkich i okazów, nie łowię w czasie tarła, jak już biorę to zawsze nie więcej niż jestem w stanie zjeść. Nie mrożę, nie rozdaję, nie importuję ze Szwecji i nie karmię kotów. I jest mi z tym dobrze. I nie oczekuję dobrych rad. Szczególnie od etycznych no-killowców, którzy rozgrywają zawody na krótkich rybach i smakoszy boleni... :) |
|
|
Re: Skąd się biorą no kill-owcy? (Wynik: 1) przez Dzasowa dnia 18-11-2004 o godz. 09:55:43 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | Dyskusja rzecz święta, a tak łatwo ją tutaj wywołać poruszając np. tematy no kill, czy wyższości muszkarzy nad spławikowcami, ale to z pewnością ożywia portal. Co do no kill-owców, to równie dobrze można zapytać pytać skąd się biorą kłusole, a skąd dobrzy czy źli ludzie? Odpowiedź wydaje się prosta Oldi, tacy ludzie się rodzą i wychowują w różnych środowiskach, jedni zakodowane mają miłość do przyrody, inni niechęć do zabijania, inni chęć spożywania świeżej złowionej własnoręcznie rybki itp., ale jedno nie wyklucza drugiego, bo można dbać o przyrodę i korzystać z jej uroków. Zamiast prowadzić spory o no killu, lepiej wpajać najmłodszym szacunek do naszych wód, może oni jako dorośli będą mieli okazję połowić piękne okazy. Wielu z Was jest wzorem dla młodych wędkarzy, więc wpajajcie swoim dzieciom i wnukom zasadę "mądrego łowienia". |
|
|
Re: Skąd się biorą no kill-owcy? (Wynik: 1) przez Zenon dnia 24-11-2004 o godz. 10:47:44 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | Cieszy fakt że tak wielu wędkarstwo traktuje nie tylko jako sposób zapakowania lodówki, coraz więcej jest wypowiedzi które napawają optymizmem na przyszłość i rodzą nadzieję że za kilka ,kilkanaście i kilkadziesiąt lat można będzię z nadzieją połowić a wody nasze nie całkiem opustoszeją. Ale jak sami zauważacie ,jakże często można spotkać się z reakcją zgoła odmienną, wypuszczenie ryby (a szczególnie nadwymiarowej) budzi wśród “ODMIĘŃCÓW”nieco dziwne uczucia ,jak to ładnie opisał LEGOLAS I choćbyśmy na głowie stawali trudno będzie przekonać tą część wędkarzy do podobnego nam stanowiska, ba przekonać choćby do regulaminowych limitów ,o wymiarach i okresach ochronnych nie wspomnę . Każdy z nas ma znajomego wędkarza który łowi ponad limit dla sąsiadki i znajomych ot choćby po to żeby się pochwalić jaki to z niego super gość potrafiący w pół dnia wiaderko płoteczek naciąć !! A przy okazji na piwko zarobić , najczęściej nie są to ludzie anonimowi znamy ich przecież A czy mamy odwagę z nimi podyskutować napiętnować ich podejście do wędkarstwa Sam pamiętam jak wkurzył mnie gośćiu łowiący okonki na żywca ,na haczyk zakładał dwu centymetrowe linki ,krew się we mnie zagotowała na ten widok ,a gościu na to spokojnie Za młody jesteś żebyś mnie wędkarstwa uczył !! Dym się zrobił taki że gość do dzisiaj unika mnie mad wodą . Może w tym jest metoda Głośno napiętnować KŁUSOLI nad wodą ,a jeszcze głośniej jak się ma za sobą poparcie choćby jednego “moralnego” myślę że takie postawy szybko nauczyły by moresu przynajmniej co niektórych
|
|
|
|