wykrzyknik napisał
Jad±c nad wodę nasza rozmowa kr±żyła jak zwykle wokół ryb. Przejeżdżaj±c przez most w Zegrzu nie mogli¶my uwierzyć własnym oczom. Kilkadziesi±t łódek stało jedna przy drugiej w jednym miejscu. Przy ogromnym dole kr±żyli łowcy sandaczowego mięsa.
- Rany, Wykrzyknik wygl±da na to, że sandacze zeszły już na głębok± wodę - skomentował ten widok Marek.
Zapatrzyłem się na ten tłok i o mało nie wyl±dowałem na barierce rozdzielaj±cej chodnik od jezdni.
- Możliwe, choć ci±gle jest jeszcze ciepło i wydaje mi się, że po prostu przypłynęło sporo niedzielniaków i szukaj± szczę¶cia.
Jechali¶my dalej ku narwiańskiej rynnie odkrytej jeszcze wiosn± podczas wyprawy na okonie. Miejsce jest bardzo ciekawe, do¶ć głęboka rynna z mnóstwem zaczepów. Powalone drzewa, kamienie, po prostu idealne miejsce na jesienne drapieżniki. Na miejscu byli¶my kilka minut po południu. Wiatr prawie ucichł a płyn±ca woda zdradzała nam co kryje się pod ni±. Każdy uskok dna, każdy dołek ze spowolnieniem było widać jak na dłoni.
Wzięli¶my tylko po jednym kiju, kilka rodzajów gumek i mnóstwo główek o różnej wadze. Moja rynna jak się spodziewałem okazała się być wolna. Liczni łowcy szczupaków, okoni i sandaczy, którzy wybrali wszystkie łódki z przystani pływali wszędzie tylko nie tam. Powód był bardzo prosty, ogromna liczba zerwanych przynęt. Podwodny g±szcz dawał idealne schronienie rybom jak i wędkarskim przynętom, które zostawały tam na zawsze.
Zatrzymali¶my się kilkana¶cie metrów powyżej rynny. Pierwsze rzuty i pierwsze gumy zostaj± w karczach. Patrzę na Marka i już wiem co chce mi powiedzieć. Ubiegam jego słowa i wyci±gamy kotwicę, przestawiamy się na nieco płytsze miejsce. Tam woda ci±gnie troszkę mocniej. W odległo¶ci jakich¶ dwudziestu metrów mamy garbik wzdłuż nurtu. Jego szczyt jest jakie¶ półtora metra pod powierzchni± a stok od strony nurtu opada na jakie¶ trzy i pół do czterech metrów. Dno jest twarde i pozbawione zaczepów. Jednak wystarczyło przestawić kij podczas spływu przynęty bardziej w stronę nurtu a gumy grzęzły w daleko wysuniętych gałęziach zatopionego drzewa. Trzymali¶my więc wędki wzdłuż pontonu tak aby nasze wabie nie wpływały w zaczepy.
Dochodziła czternasta gdy Marka wędka wygięła się imponuj±co. Ryba bardzo wolno płynęła pod pr±d. Kij zgi±ł się niemiłosiernie a kołowrotek z chrzęstem oddawał plecionkę. Zwin±łem swój zestaw i byłem gotów wyci±gn±ć kotwicę, gdy kij nagle wyprostował się. Spojrzałem na Marka. W jego oczach było co¶ dziwnego, ni to zło¶ć, ni rozczarowanie. Zwin±ł zestaw w milczeniu. Na główce i w boku przynęty podwodny zbój zostawił podpis - ¶lady zębów.
- No, Mareczku, miałe¶ króla tego dołka. Takie ¶lady zostawić mógł tylko ogromniasty sandor.
- Wykrzyknik, nawet mi nie mów! Ręce mi się trzęs±.
Po chwili po¶więconej na łyk kawy wrócili¶my do łowienia. Kilka rzutów i Marek ma kolejne branie, spóĽnia zacięcie, jednak ryba wzięła bardzo głęboko i zacięcie było tylko formalno¶ci±. Po chwili mieli¶my już pasiastego rozbójnika w podbieraku.
- No i jak mówiłem, Dzień Dziecka nie trwa wiecznie. Czekałem na to z obaw± i nadziej± żeby nie nadszedł. Co¶ czuję, że dzisiaj jest Twój dzień - po tych słowach wyci±gn±łem aparat i zacz±łem robić zdjęcia.
Marek tylko się u¶miechn±ł i wzi±ł się za odhaczanie ryby. Po kilku chwilach łowili¶my dalej. Nie minęła godzina i Torque wyci±gn±ł kolejnego sandacza.
Ja miałem tylko okonia i żadnego kontaktu z sandaczem, czułem, że wrócę bez ryby. Mój wędkarski nos nigdy mnie nie zawodził i tym razem czułem, że spłynę na zero. Skoncentrowałem się więc jak tygrys przed atakiem. Wlepiłem wzrok w szczytówkę swojej wędki i łowiłem w milczeniu i napięciu. Niestety swoim skupieniem i koncentracj± przywiodłem do Marka przynęty okonia trzydzie¶ci osiem centymetrów.
Powolutku zaczynało dopadać mnie zniechęcenie i zmęczenie. Ciężkie główki i jednoręczny kij znów zrobiły swoje. Byłem jaki¶ taki nieswój. Cóż, wzi±łem podbierak. Ten atrybut pechowca po raz kolejny miał utwierdzić mnie w tym, że bez niego łowię więcej.
- Słuchaj, Wykrzyknik, czas zacz±ć łamać stereotypy, jeszcze co¶ złowisz, mamy godzinkę z minutami do zmierzchu, więc bez obaw. Zobacz ci¶nienie niskie a sandacze bior±, więc i podbierak trzeba obalić.
- Komu bior± temu bior± - u¶miechn±łem się - jako¶ nie mam dzisiaj przekonania do sandaczy. Może popływamy za szczupalami?
Marek spojrzał na mnie, zrozumiałem, że nie można się poddawać, łowili¶my dalej.
Dochodziła siedemnasta a Marek miał już trzy miarowe sandacze, ba! najmniejszy miał pięćdziesi±t osiem centymetrów. Założyłem seledynka, rzut na szczyt garbu i w końcu poczułem pstryknięcie. Szybkie zacięcie i siedzi. Ryba jednak idzie jako¶ tak łatwo, pod pontonem widzę krótkiego sandaczyka. Nawet nie wzi±łem aparatu, szybkie odhaczenie i z nieco większym zapałem łowię dalej. Dwa rzuty i następny króciak wraca do wody. Po nim dwa ładne okonie. Nie widz±c przyszło¶ci dla seledynowej gumy wróciłem do swojego killera. Rzut znów na płytk± wodę i w pierwszym opadzie branie. Zacinam i już wiem, że mam rybę dnia. Ta walczy pięknie, kij pracuje fantastycznie jednak cały zestaw jest na tyle solidny, że ryba po chwili kapituluje. Siedemdziesi±t dwa centymetry ma piękny i gruby sandacz! Rado¶ć wróciła do mnie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Łowiłem z nowym zapałem i z jeszcze większym skupieniem.
Dochodziła osiemnasta i było już prawie ciemno. Założyłem białego rippera i posłałem go w głębok± rynnę. Były dwa wyj¶cia, albo urwę, albo wyci±gnę rybę. Dwa poderwania i siedzi. Tym razem ryba walczy jako¶ dziwnie, ni to okoń, ni to szczupak. Jednak po chwili uspokaja się i zaczyna napierać stabilnym i coraz większym ciężarem. Już wiedzieli¶my, że to sandacz, ba i to jaki. Siedemdziesi±t pięć centymetrów.
U¶cisnęli¶my sobie dłonie, pstryknęli¶my fotki i... zarz±dzili¶my szybki odwrót. Niebo rozbłysło piorunem, zaraz po nim następnym i następnym. Wiatr wzmagał się coraz bardziej i bardziej. Wracali¶my już w zupełnych ciemno¶ciach obawiaj±c się, że nie zd±żymy spakować pontonu przed deszczem. Na nasze szczę¶cie udało nam się, gdy tylko wyjechali¶my na drogę zaczęło padać. Byli¶my wyłowieni i szczę¶liwi. Po raz kolejny przekonałem się, że wierzyć w sukces trzeba do końca i nie poddawać się przy pierwszym niepowodzeniu. Tylko konsekwencja i ciężka praca daje wymierne efekty. Mareczku, jak zwykle, ogromne dzięki za wspólne łowienie. Gdzie teraz na jazie?
wykrzyknik