Old_rysiu napisał
W latach 60-tych nasz± Syrenkę ogl±dała cała Polska. Podczas wakacji jednak, Syrenka najczę¶ciej pędziła na północ, na Mazury. Do dzisiaj pamiętam jej rejestracyjny identyfikator: SR 1399. Kiedy nadchodziła letnia kanikuła, ojciec miał już dokładnie opracowany cały urlop. Tak daleka droga opłacała się pod warunkiem spędzenia tam całego miesi±ca. Wyjazdy były planowane pod k±tem jednego gatunku ryby - WĘGORZA. Planowane, gdyż dzień wyjazdu i powrotu były dokładnie ustalone. Ojciec robił to z kalendarzem, dostosowuj±c wyprawę do faz księżyca. Nów zawsze musiał wypa¶ć w połowie naszego pobytu. Ojciec z do¶wiadczenia już wiedział, że czarna nocka to węgorz.
Zdarzenie, o którym dzisiaj Wam napiszę, miało miejsce w połowie drogi z Pozazdrza do Kut.
Tam rozbili¶my namiot nad przepięknym jeziorem we wsi Piecyk. Trudno było tam szukać wsi,
to po prostu była jedna chałupa i stodoła. Przemili gospodarze wyznaczyli nam miejsce biwaku
nad jeziorem. Brzeg był bardzo ładny. Polanka z przycięt± traw± kończyła się piętnastocentymetrowym
uskokiem, poniżej którego l¶niło lustro wody. Brzeg jeziora w tym miejscu nie był głęboki.
Woda przy burcie sięgała nam do kolan. Potem piaszczyste dno bardzo łagodnie schodziło coraz
głębiej. Warunki do k±pieli przednie.
Za polank± rozlegał się ugór - ni to pastwiska, ni podmokły teren. Boki polanki porastały
wysokie sosny. Wła¶nie na skraju tego lasu mieszkali gospodarze. Nasz namiot ustawili¶my w
cieniu drzew z brzegu polanki. Zapach sosnowego lasu i ¶wieże, wilgotne powietrze płyn±ce
od jeziorowej czystej wody, to był ten skarb, balsam dla płuc ¶l±skiego górnika i pełnia szczę¶cia
dla trzech urwisów - braciszka, siostry i mnie. Na wakacje nigdy jednak nie jeĽdzili¶my sami.
Ojciec mój miał jeszcze dwóch braci: starszego - Karola i młodszego - Aleksandra, zwanego
przez nas wujkiem Olkiem. Oni też jeĽdzili z nami na ryby. Wujek Karol był zawodowym kierowc±
ciężarówek w PKS i miał też samochód. Był to niemiecki kr±żownik dróg P 70. Kto dzisiaj pamięta
takie auto?
Tego pamiętnego lata byli¶my wszyscy razem. Z Karolem, prócz Olka, jechał jeszcze dziadek.
Wędkarska ekipa liczyła zatem czterech wytrawnych wędkarzy i jednego smarkacza, potrzebnego
do łowienia żywczyków.
Nie będę opisywał Wam o połowach węgorzy - to już znacie z innych moich opowiadań. Napiszę
Wam jednak o czym¶ zupełnie innym.
W¶ród licznych historii dotycz±cych obyczajów węgorzy, jedna zwraca szczególn± uwagę. Ta,
w której węgorze wychodz± w nocy na brzeg i po mokrej, zroszonej deszczem lub ros± trawie,
udaj± się niczym żmije na poletka rolników wyjadać im GROCH. Podobno było to ich ulubione
danie. Historyjki takie mocno zapadały w pamięć młodziutkim wędkarzom.
Przed ¶witem, kiedy węgorze obżarte grochem wracały do wody, miejscowa ludno¶ć obsypywała
brzegi suchym piaskiem. Węgorz, pełzn±c do jeziora, wpadał w taki piach i oblepiał się nim
całkowicie. Nie mógł wtedy uciec do jeziora. Był to najskuteczniejszy sposób połowu. Podobno
w Hameryce mieli taki groch, że węgorz objadał się tak długo, aż zapominał wrócić do wody.
Rolnicy rano zbierali je jak grzyby. U nas takiego grochu jeszcze nie było. No, ale wiadomo,
tam to co innego - Hameryka.
Znaj±c te wie¶ci, postanowiłem je sprawdzić. Za stodoł± u gospodarzy był ogródek z warzywami.
Zaskoczony, zauważam tam też str±żki zielonego grochu. Czyżby nasz gospodarz polował na węgorze?
Jest już noc. Wędkarze rozbili się około 50 m od naszego brzegu, w miejscu gdzie zaczynały
się trzcinowiska. To ich ulubiony rewir na węgorza. Ja po cichutku idę wzdłuż brzegu. Jest
rosa na trawie i ku mojemu zdziwieni płoszę niechc±cy co¶, czego nie mogę zauważyć. Co parę
metrów z pluskiem wpada to co¶ do wody... Węgorz? Na pewno nie był to odgłos żaby, jaki znam
dokładnie. Podej¶ć tego czego¶ nie było można. Zawsze uciekało około 5m od mojego miejsca,
a w nocnych warunkach było to nie do zaobserwowania.
Tej nocy starszyzna zbytnio nie połowiła węgorzy. Każdy miał po jednej sztuce, może dwie
- to był na tamte czasy słaby wynik.
Ten fakt przekonał mnie o tym, że w tę noc węgorz wybrał groch. Moje obserwacje o wychodzeniu
węgorzy przekazałem starszyĽnie. Trochę się ¶miali, ale następnej nocy zauważyłem jak kto¶
z nich z lamp± ¶ledził brzegi. Nic mi jednak o tym nie powiedzieli.
Kolejnej nocy nast±pił przełam w wędkarstwie węgorzowym. Ojciec, wujek Olek i dziadek złowili
po dwa węgorze - ale jakie. Każdy z nich miał prawie metr długo¶ci, a grube były jak ich ręka.
Takich węgorzy jeszcze nie widziałem. Jak się okazało, w dzień ojciec nałapał na podmokłym
ugorze małych zielonych żabek, których było tam zatrzęsienie. Na te wła¶nie żabki węgorze
brały jak opętane.
Czyżby zamiast na groch, wychodziły polować na żabki?
Old_rysiu