Czy wiesz, że...
PSTRĄG POTOKOWY
Rekord Polski - 5,525 kg
Złoty medal - od 3,00 kg
Srebrny medal - od 2,00 kg
Brązowy medal - od 1,50 kg

Konto/logowanie
Members List ZAREJESTROWANI
 Ostatni Tobiasz
 Dzisiaj 0
 Wczoraj 0
 Wszyscy 4520

 UŻYTKOWNICY
 Goscie 348
 Zalogowani 0
 Wszyscy 348

Jesteœ anonimowym użytkownikiem. Możesz się zarejestrować za darmo klikajšc tutaj

Jesteœ stałym użytkownikiem Pogawędek Wędkarskich - kliknij tutaj
aby zalogować się!

Na forum napisali
krzysztofCz: [quote:f2a4672e65="jjj an"]W tym wątku będę podawał wpłacone kwoty ...(18231) Mar 27, @ 16:07:40

lecek: Wielkanoc w Ustroniu. Zapowiedziałem małżonce, że święto, świętem ...(59104) Mar 26, @ 15:02:24

lecek: Pooszło. k ...(18231) Mar 26, @ 14:43:29

krzysztofCz: Za Lucka i Bedmara... poszło k ...(18231) Mar 26, @ 14:00:16

artur: Poszło ...(18231) Mar 26, @ 10:30:05

krzysztofCz: Poszło k ...(18231) Mar 26, @ 07:09:09

jjjan: Nikt się nie kwapi więc jeżeli ktoś chce wpłacić,, to proszę blik ...(18231) Mar 25, @ 20:19:56

mario_z: Dzisiaj spotkanie jajeczkowe nad wodą, oczywiście bez wędki bym n ...(59104) Mar 24, @ 20:50:03

Krzysztof46: nic nie trzeba ,zbierajcie na nastepny rok i tyle w temacie ...(18231) Mar 24, @ 17:30:00

krzysztofCz: To komu mamy wpłacać ;question Ktoś zapłacił, to trzeba Mu się ...(18231) Mar 24, @ 17:27:29


Artykuły komentowali
Krzysztof46 w ''Znowu Ta Szwecja'': Szkoda panowie ze sié nie oglaszacie .Chétnie dokoptowalbym do fajnej ekipy ...
Karpiarz w ''Usuwanie usterek w wagglerach i sliderach Dino.'': Ot fachura jestes Jotes. Pozdrawiam i dzieki za cenne wskazowki.
grubyzwierz w ''Znowu Ta Szwecja'': hmhmh... Mówisz Jacek, że Szwecja.. ? Kto wie, kto wie... :)
krzysztofCz w ''Znowu Ta Szwecja'': Janku czekamy na nową relację :-)
old_rysiu w ''Znowu Ta Szwecja'': A my pozdrawiamy z Polen :-)
jjjan w ''Znowu Ta Szwecja'': Jeszcze nie do końca.
Ekipa pozdrawia że Sweden.🙂

Zenon w ''Znowu Ta Szwecja'': Dlaczego "znowu" czyżby się znudziła?

Miło widzieć znajome pyszcz...

jjjan w ''Znowu Ta Szwecja'': Gdyby popłynąć w czwartek w dzień, to do Karlskrony, bilet dla czterech plus...
dzas w ''Znowu Ta Szwecja'': koszta zależą od tego ile pijesz... :) bez tego w 2,5 tysia za dwa tygodnie ...
the_animal w ''Znowu Ta Szwecja'': Świetna wyprawa - ekipa wiadomo - chętnie dowiedział bym się jakie koszta są...

Rozmaitości
» Pomocnik
» Regulamin PW
» Przeszukiwanie zasobów
» Przeszukiwanie forum
» Łowca Okazów 2010
» Grand Prix Czatu
» Prognoza pogody
» Ośrodki i stanice wędkarskie
» Rejestracja łódki
» Interaktywne krzyżówki

Recenzje
· JAXON ZX MACHINE 400
· MacTronic NICHIA HLS-1NL2L
· TUBERTINI GORILLA UC4 FLUOROCARBON
· Daiwa Exceler Style F
· Namiot Fjord Nansen
· Mikado NSC Feeder
· Wędzisko Mikado NSC 360 Feeder Nanostructure
· Mistrall Bavaria 2,7
· żyłka DUAL BAND
· Mikado T-Rex Bolognese 600

Filmoteka
Sum 200cm

Dodał: avallone78
Dodany: 14th Feb 2011
Odsłon: 2100
Ocena: 0.00 Ocen: 0

X targi Na Ryby ZAJAWKA

Dodał: jarecki74
Dodany: 19th Mar 2010
Odsłon: 1963
Ocena: 1.00 Ocen: 1

Boleń Wojtka

Dodał: wojto-ryba
Dodany: 23rd Dec 2009
Odsłon: 1984
Ocena: 5.00 Ocen: 1

Żerowanie karpi 5/5

Dodał: Marek_b
Dodany: 23rd Mar 2009
Odsłon: 2223
Ocena: 5.00 Ocen: 4

Żerowanie karpi 4/5

Dodał: Marek_b
Dodany: 23rd Mar 2009
Odsłon: 2054
Ocena: 5.00 Ocen: 2

Żerowanie karpi 3/5

Dodał: Marek_b
Dodany: 23rd Mar 2009
Odsłon: 2111
Ocena: 4.00 Ocen: 1

Żerowanie karpi 2/5

Dodał: Marek_b
Dodany: 23rd Mar 2009
Odsłon: 2023
Ocena: 5.00 Ocen: 1

Żerowanie karpi 1/5

Dodał: Marek_b
Dodany: 23rd Mar 2009
Odsłon: 2062
Ocena: 2.00 Ocen: 1

Sum Odrzański

Dodał: jarokowal
Dodany: 23rd Mar 2009
Odsłon: 2425
Ocena: 5.00 Ocen: 3

Hol suma

Dodał: Marek_b
Dodany: 22nd Mar 2009
Odsłon: 2245
Ocena: 5.00 Ocen: 3


Gdzie kulki lecą, tam ryby biorą
Opublikował 03-12-2003 o godz. 10:20:00 Monk
Karpiomania Kajko napisał

Zapowiadał się ciekawy, letni weekend. Niestety, dopiero za dwa tygodnie. Na przeszkodzie stanęła praca no i trzeba by trochę pomieszkać. Tak więc, wiedziony obietnicą wyjazdu za dwa tygodnie, byłem gotów ścierpieć takie niedogodności jak pobyt w domu, porządki, herbatka z ciasteczkiem przy ulubionym serialu całej rodziny.



Mimo takiego scenariusza jaki zgotowało mi życie i dobre wychowanie, postanowiłem nie próżnować i powoli szykować się na dużą rybę, bo taką właśnie miałem zamiar złowić.

Jezioro znałem dość dobrze, a przynajmniej okolice mojego stanowiska łowieckiego, więc ten punkt miałem już obcykany. Postanowiłem podnieść sobie poprzeczkę nieco wyżej. Trzeba zweryfikować umiejętności sprzętu. Któregoś pięknego wieczoru, poprzedzającego prawdziwą (taką z przygotowaniami) wyprawę wędkarską, zabrałem się za wędki, które po oczyszczeniu sprawiały wrażenie gotowych do walki. Następnie pod lupę wziąłem kołowrotki. Mitchell sprawował się bezbłędnie, podobnie jak Rileh Rex’y po dokręceniu wszystkich wystających śrubek. Zostały jeszcze żyłki, ale to już jutro.

Uszykowałem wiaderko z wodą i po kolei zacząłem sprawdzać żyłki z kołowrotków, określając ich wytrzymałość węzłową i liniową. Choć nie bardzo wiem, po co mi ta druga. Testy nie wypadły niestety najlepiej. Kto wie, może niektóre z nich zahaczały o epokę Dewaru i Stilonu Gorzów. Wymianie musiały ulec dwie z nich. I tak pchnięty sportowym duchem wędkarstwa kupiłem sobie 200 m żyłki 0,45 mm ze środkowej półki. Testy wypadły nieco lepiej od tych starych. Wszystko było gotowe. Bałagan w pudełku niespecjalnie mi przeszkadzał, więc nie było sensu tego zmieniać, zresztą po godzinie łowienia wszystko w pudełku żyje własnym życiem.

Pozostała jeszcze jedna bardzo ważna kwestia: Jak złowić dużą rybę?


Ekwipunek gotowy, ale na co złowić tę dużą rybę? Jak do tej pory na pyrkę i kukurydzę brały sztuki takie po 3-4 kg, a miałem zamiar złowić jakiegoś większego karpia. Z gronem prawdziwych karpiarzy mam niewiele wspólnego, może poza tym, że i oni, i ja żywimy jakieś uczucia do tej rybki. Gdzie szukać rady?

U Adalina nie bardzo. On pomoże na rzece przy leszczach. U Esoxa? Zapomnij, ten człowiek może by wiedział jak karpia zahaczyć - przecież on śpi ze spinningiem. To samo większość towarzystwa z PW. Old Rysiu! Też nie bardzo. Tu w rachubę wchodzą liny i karasie. Może Marek_b? Ma zdjęcie z całkiem ładnym amurem. Ale łowisko szykował przecież…

No i doszedłem do Sigiego. Kiedyś coś wspominał, jak łowić karpie, ile czego wsypać, żeby coś tam złowić. Telefon w dłoń i dzwonię. Od pierwszej chwili słyszę, że mam do czynienia z fachowcem, a przynajmniej z gościem, który dobrze wertuje reklamówki i czasopisma wędkarskie.

Padają pierwsze pytania: ile jest karpia, jakie duże jest jezioro, jaka pora roku mnie interesuje, jakie duże mam łowisko, no tak mniej więcej, jakie szerokie? Konkretne pytania i konkretne odpowiedzi. I tak: przynajmniej trzy dni przed rozpoczęciem łowienia powinienem zanęcać łowisko w następujący sposób: 5 kg kukurydzy, 1 kg kulek proteinowych i 1/2 kg konopi. Ziarna muszą być podgotowane. Kukurydza na twardo, a konopie do ukazania się białego kiełka. Wodą z konopi zalać kukurydzę i tak nęcić.

Nie minęły dwa dni, jak nie pamiętałem już nic z tego, co mi Sigi powiedział. Ponowny telefon i miałem ponownie przekazany instruktaż oraz jakieś dodatkowe informacje typu, że nie muszę nęcić co dzień, ale mogą mieć przerwy, natomiast dobrze by było, jakbym nęcił o tej samej porze.

Z ołówkiem w ręku i karteczką pełną porad ruszyłem do centrali nasiennej, aby uzupełnić zapasy. Zacząłem liczyć, liczyć i liczyć. Na wspak i w poprzek rachowałem dobre dwa dni. Trzy dni nęcenia to:

- 15 kg kukurydzy x 1,06 PLN to 15,9 PLN + 3 kg na dzień łowienia to następne 3,18 PLN. Razem na kukurę potrzebowałem 19,08 PLN.
- 3 kg kulek proteinowych (z dolnej półki) x 10,50 PLN to 31,50 PLN + 0,5 kg na dzień łowienia to znów 10,50 PLN, bo nie ma opakowań 1/2 kg. Daje to na kulki wydatek rzędu 42 PLN.
- 1/2 kg konopi na każdy dzień włącznie z dniem połowu to przy cenie konopi 4,60 PLN za kilo daje nam jak w pysk 9,20 PLN.
- Dołożyłem w głowie 4 fiolki aromatu waniliowego po 1,05 PLN za fiolkę, co daje razem 4,20 PLN.

Nie licząc kosztów stałych, takich jak piwko, coś do zjedzenia, benzyna, haczyki i modernizację sprzętu, wyszło mi, że powinienem wyasygnować 75,48 PLN. Wszystko po to, żeby zwiększyć szansę na złowienie większego niż dotychczas karpia.

Moje poznańskie serce zamarło z trwogi. Musiałem wydać sporo ponad plan, aby zwiększyć szansę na rybę większą niż kiedykolwiek. Pozostaje telefon do przyjaciela. Sigi potwierdza swoje poprzednie słowa. Brzmi to jak wyrok dla mojego portfela. Pozostaje więc ponowna kalkulacja kosztów wyprawy.

Rozwiązanie tego problemu okazuje się banalne. Wystarczy przecież kupić 5 kg kukurydzy, 1 kg kulek proteinowych i 1/2 kg konopi, a następnie umiejętnie podzielić całość na 3 większe i jedną, mniejszą część. Koszty udało się zredukować, więc humor wrócił jak słońce po burzy.

Podzielone i przygotowane zanęty skrupulatnie, codziennie przed pracą, wstając wraz z robotnikami z zakładów Hipolita Cegielskiego o 4.30 rano, woziłem nad moje jeziorko, aby tam około godziny 5.15 – 5.30 wrzucać je do wody i wśród budzącej się do życia przyrody zjadać na pomoście śniadanko. Tak dla towarzystwa, dla rybek.

Przyszedł upragniony piątek. Pogoda od rana jak na zamówienie, w pracy mogłem jedynie siedzieć, bo do pracy jakoś nie miałem werwy. W domu wszystko czeka. Nic, tylko przyjechać, zmienić galoty i na ryby. Już wiadomo, że na sąsiedni pomost wieczorkiem przyjedzie Proboszcz, a już od samego początku towarzyszyć mi będzie moja lepsza połowa, czyli Ania.

Tyle zanęcania i na rybach będzie mi towarzyszyć kobieta. Pal sześć zabobony. Przecież to nie kto inny, jak moja druga połowa, która postanowiła wyrzec się ciepłego łóżka i spać sobie na twardych deskach pomostu.

Namiot rozłożony, porządek na pomoście (coś niezwykłego) i w takim ładzie rozpocząłem polowanie na dużą rybę. Zgodnie z zaleceniami pojechałem zanęcić ostatni raz przed rozpoczęciem łowienia. Zarzuciłem zestawy i czekam. Brań brak. Wieczorem przyjeżdża Proboszcz.

- I co? Chwyciłeś coś? – krzyczy ze swojego pomostu.
- Tak! Mam już komplet i teraz tylko sobie siedzę.
- Nie pierdziel! Biorą chociaż? Czy tylko walisz ściemę?!
- Co ty. Nawet nie pyknie, ani na żywca, ani na robaczka.
- A na kukurę?
- Na kukurę i kulki też nie.
- Na kulki łowisz?!- w głosie Proboszcza słychać mieszankę zaaferowania ze zdziwieniem.
- Nuu! Zaryzykuję. Zanęciłem i czekam. – odpowiadam, jakbym zjadł wszystkie rozumy. – Ale nic, cisza.
- Jak się rozpakujesz to przypłyń. Piwko już czeka.
- A jakie masz?
- Dębusie!!! – krzyczę z uśmiechem na twarzy.
- Kurde, są mocne. Zaraz przypłynę. – odkrzyknął Proboszcz i zabrał się do szykowania.

Czekamy z Anią na Proboszcza, sygnalizator raz po raz pyknie przyspieszając bicie mojego serduszka, czy to aby już ten moment? Jest już ciemno.

Przypływa nasz gość i w ciemności słychać, że pragnie odciążyć zasób trunków gospodarza, podając mi brzęczącą foliówkę z Biedronki. Szybko zajrzałem do środka - ufff. W środku uśmiechały się cztery Leszki.
- Ech, nie mogłem wcześniej? – pytam.
- Miałem robotę – mówi Proboszcz takim tonem, jakby coś stracił.

Znam to uczucie, kiedy przyjeżdża się tak późno na ryby, jest ciemno i tak naprawdę przygotowania nie są już tak porządne. Pozostaje tylko wypić piwko w miłym towarzystwie licząc, że rybka weźmie sama.
- Na kulki łowisz? – zadał pytanie, w podtekście żądając dokładnego wyjaśnienia, skąd ten pomysł i " rozrzutność".

Wspólnie piknikujemy wieczorkiem na moim pomoście. Piwko, sznytki, paluszki w cichą, ciepłą noc to delicje, które w takim towarzystwie smakują podwójnie. Opowiadam o tym, jak szarpnąłem się na nęcenie kulkami, kto mi pomógł i tak dalej. Każdy coś tam opowiada, Ania o zoo, Proboszcz o pracy w gospodarstwie rybackim. Śmiech do późnej nocy. Do bardzo późnej.

Proboszcz wtacza się do pontonu i odpływa, Ania wskakuje do namiotu i do śpiworka, a ja, słysząc w tle popiskiwania sygnalizatorów z innych stanowisk i walkę Proboszcza z wędkami i pudełkami wędkarskimi, zasiadam wygodnie w foteliku i czekam. Żyłki naciągnięte, spławik świeci, piwko się kończy, oczka kleją. Czas kończyć tę zasiadkę i mimo pięknej rozgwieżdżonej nocy, wskakuję do namiotu. Dzięki kawałkowi ciała, jakim dysponuję, udaje mi się siłą zdobyć trochę powierzchni pod trójkątnym dachem namiotu. Leżę jak na szpilkach, przecież zaraz może podpłynąć na kolację właśnie ten, na którego czekam. Piwko jednak robi swoje. Odchodzę w objęcia Morfeusza.

Godzina 5.15 - nic mi się nie chcę, ale wyczołguję się z namiotu, rozkładam wilgotne od rosy siedzonko i w celu lepszej obserwacji sprzętu usuwam sobie tak zwane śpiochy z oczu i dużą zieloną kozę z prawej dziurki od nosa. Jestem gotowy.

Widzę zgarbioną sylwetkę za lekką, poranną mgiełką. Z namiotu wyczołgał się Proboszcz. Wstał chyba wcześniej, bo sprzęt już miał zarzucony, a nie wierzę, że byłby zdolny do tak heroicznych czynów zeszłej nocy.

- I jak!? Masz coś? – pytam, jak zwykle co rano. No chyba, że wstanę wcześniej, to mnie się pytają.
- Nic – głośno odszepnął.
- A w nocy? – ciągnę dalej.
- Z jednej wędki wysunęło mi żyłkę, ale nic nie było – nutkę zawodu słyszałem z 50 m, jakie nas dzielą.

Zmieniłem kulkę proteinową na świeżą, kukurydzę na robaczka, czekam. Jestem zniecierpliwiony. Słońce coraz wyżej, a moja ryba pływa sobie w jeziorze, a nie w siatce. Zaczynam wątpić w skuteczność kulek. Myślę o pyrce na haku.
- Mogę twój śpiwór? – dochodzi cichy szept z namiotu.
- Bierz. Ja już nie będę spać – mówię.

Namiot milknie, Proboszcz wraca do swojej gawry kończyć odsypiać nocne gawędy. Niedługo jedzie do domu i ma parę godzin, żeby doprowadzić się do ładu. Zostaję „sam”. Woda milczy, słońce weszło na łowisko, mgiełka rozpłynęła się w powietrzu. Zapowiadał się upalny dzień i nic nie zapowiadało ryb.

Chłopaki na innych pomostach już powstawały i rozpoczęły stały rytuał pielgrzymek pomostowych za chlebem, czyli szukania sobie ofiary, na której pomoście będą biesiadować poranną strawę. Rany, jak dobrze, że jest ze mną Anka. Gdyby nie moja lepsza połowa, niechybnie byłbym ofiarą tejże miłej tradycji. Popłynęli do Mariusza. To jakieś 150 m ode mnie, może trochę dalej. W każdym razie słychać ich w miarę dobrze.

- Macie coś?! – wyartykułowałem w taki sposób, by było słychać, ale żeby było cicho.
- Taaa! Ja mam komplet! I ja też! Ale fale wczoraj były na jeziorze, nie szło łowić! – przekrzykiwali się nawzajem.

Wiedziałem, że noc była spokojna na całym jeziorze. O kompletach krzyczy się tylko w takich sytuacjach. Ale o jakich falach oni mówili? Ech… zbereźniki. Czuję na sobie pojedyncze promienie słońca przebijające się na moje plecy zza kurtyny liści, jaka osłania mnie od lądu. Przecież już przed ósmą, a tu cisza. Pogodziłem się.

Patrzę na wiszące ze szczytówek żyłki. Na tą niebieską i brązową. Jeszcze drzemią na nich kropelki rosy, które za pół godziny zamienia się w malusieńkie chmurki, pozostawiając po sobie równie malutkie plamki brudu na żyłce. Coś chlupnęło pośród kapelonów. Widziałem, że był to okaz, którego mogła zabić spadająca do wody kulka proteinowa. Chwilę po tym za rybką ruszył pościg okoni. Szybko się skończyło.

Wróciłem do obserwacji wiszących jak mokre sznury od prania żyłek. Film zaczął biec w zwolnionym tempie. Jedna z żyłek powoli zaczęła się naprężać, jednak na tyle szybko, że po dojściu naprężenia do szczytówki i dalej do kołowrotka, kropelki rosy rozprysły się jak z mokrej cięciwy łuku po oddaniu strzału. W głowie myśli zaczęły układać się jak puzzle. Brązowa żyłka 0,36 mm, haczyk Owner na plecionkowym przyponie, na haku nic innego jak kulka proteinowa. Następna składanka musiała być szybsza. Kulka była około metra od gęstwy kapelonów, krzaków i zwalonego drzewa. Już podnosiłem się z siedziska, miałem ręce nad wędkami. Zacinać już, teraz? Czy upoić się choćby kilkoma piknięciami sygnalizatora? Zacinam. Sygnalizator milczał, kiedy poczułem kontakt z moim przeciwnikiem.

Pozostaje mi tylko siłówka. Niestety, układanka w mojej głowie pozwoliła karpiowi dotrzeć do kapelonów. Zaczynam ciągnąc coraz mocniej i mocniej. Wszystko stanęło, zamarło. Spiął się! Kurde! Trzymam kapelony, a nie rybę. Powoli obniżam wędkę, robię lekki luz na żyłce - jak się naciągnie to znak, że ryba jest, że walczy. Żyłka wisi niemiłosiernie luźno, gorzej jak w zerwanym zestawie. Ale wierzę. Mam cichą nadzieję.

Lewą ręką chwytam podbierak, prawą nogą przyciągam ponton. Żyłka, mimo że kończy się w nieprzebranych czeluściach kapelonów, jest cały czas naciągnięta. Wędka amortyzuje moją szarpaninę na pomoście podczas wsiadania do pontonu. Jestem na wodzie. Pozostaje mi podciągać się na wędce do miejsca, w które udała się ryba, by uratować ile się da z zestawu. W duszy jednak pozostaje nadzieja. Ta kropelka, która nigdy nie spłynie z serca, dopóki nie zobaczy się pustego haka lub końcówki urwanej żyłki.

Jestem coraz bliżej - jakieś 20 m od miejsca „zakotwiczenia” mojego zestawu. Woda się zagotowała, na powierzchnię wypłynęło ze dwadzieścia kapelonów, wokół których karp zawinął się nie dając znaku życia. Wypłynęły jak ścięte kosą. Nogi drżały mi jak galareta. Nie wiedziałem czy stać, czy siedzieć, czy kucać. Każda pozycja była niewygodna. Karp wypłynął w kierunku otwartej wody. Czułem się, jakby był mój. Był mój. Druga strona mnie samego mówiła, żebym nie pierniczył, dopóki nie mam go w podbieraku, co tam w podbieraku. Dopóki nie mam go w siatce albo w domu - nic nie jest moje.

Podbierak!!! Muszę przyszykować podbierak. Najpierw zahaczył się o podłogę w pontonie, jak go wyszarpałem i myślałem, że jestem już krok bliżej celu, meta zaczęła mi się oddalać w tempie, z jakim powietrze uchodziło z bocznej komory mojego pontonu. Ów podbierak, który miał być ornamentem tej walki, stał się podłym sabotażystą wyrywając drewniany kołek, który zatykał wentyl prawej komory. Cholera! Trzeba było dłużej zwlekać z normalną naprawą tego obfajdanego zaworu. Kołeczek potoczył się między bałagan, który zazwyczaj zasiedla dno mojego pontonu. Już po nim. Dziura o średnicy palca środkowego uwolniła całe powietrze. Boczna komora przestała istnieć. Zacząłem zatykać palcem zawór. Ale po co? Już więcej nic z niej nie ucieknie. Wody miałem już ponad kostki. Ryba szamotała się na wędce, giry się trzęsły. Ewakuowałem się na lewą stronę pontonu. Lewa komora, mimo że popuszczała trochę powietrza, wystarczyłaby mi jeszcze na dwie godziny pływania.

Czy to wszystko ma sens, czy ja się utopię 15 m od brzegu łowiąc rybę? Byłem spłoszony jak dziecko we mgle. Karp wyciągnął mnie nieco bardziej w głąb. Wiosła były, ale do wiosłowania użyłem podbieraka. Sytuacja się uspokoiła.

No, bratku, teraz wezmę się za ciebie. Zacząłem podciągać go do góry. Oho, widzę stoper, a więc jesteś jakieś półtora metra pode mną. No, to wio! Nic z tego. Stoper był miejscem na żyłce, które określało, na ile mogę sobie pozwolić. A jak na razie mogłem na niewiele. Podciągnięcie za podciągnięciem, a ryby jeszcze nie widziałem. Byłem pewien, że to będzie mój rekord, ale nie teraz, nie w tej chwili.

Zaczęły się odjazdy - szybkie, energiczne, pod wrak pontonu, w głąb jeziora. Czułem, że to nie potrwa już długo. I w końcu. Około piętnastu metrów ode mnie pokazał się mój przyszły rekord. Na chwilę, jak się okazało. Wrócił w głąb. Też na chwilę. Widziałem go już coraz częściej i coraz bliżej pontonu. Podbierak powędrował do wody, lecz tak szybko, jak powędrował, wrócił do pływającego, pomarańczowego flaczka. Karp, widząc ciemną plamę podbieraka, dostawał przysłowiowego kopa. Takie podejścia powtórzyły się jeszcze trzy razy. Za czwartym, kiedy podbierak był już odpowiednio zaplątany sam w sobie i mogłem z niego zrobić jedynie beret dla mojego trofeum, zabrałem się za podbieranie. Stwór był już wymęczony, podobnie jak moje nerwy. Podłożyłem pod niego podbierak, chwyciłem oburącz za siatkę i wylądowałem w pontonie. Cały mój śmietnik pontonowy okazał się wielce przydatny, gdyż użyłem go do unieruchomienia zdobyczy, co pozwoliło mi odszukać brakujący kołeczek i z siłą szklarza dmuchać w prawą komorę doprowadzając ją do stanu, który pozwolił mi bezpiecznie powrócić na pomost.

Nie krzyczałem, nie wyłem o pomoc, więc po moim powrocie wszyscy spali. Karp wylądował w siatce, a ja na krzesełku. Wyciągnięty i dumny skończyłem jeść skibkę, której degustacje przerwał mi mój nowy rekord. Mogłem śmiało powiedzieć, że był mój.

W ciągu dnia oglądaliśmy go w siatce. Był ładny, duży, brązowo-złoty, silny. Był moim nowym rekordem. Jak na karpia - niezbyt imponujący, jak dla mnie - przerósł mnie pod każdym względem: 67cm i 6,750 kg. Mój nowy rekord.

Uwierzyłem słowom kolegi, może trochę to podzieliłem, ale warto było zaryzykować i połowić na kulki. Sigi, jesteś ojcem chrzestnym tego karpia…

A tak na marginesie:. 6,750 kg karpia x …, sorry, a po ile jest teraz karp?

Kajko


 
Pokrewne linki
· Więcej o Karpiomania
· Napisane przez Monk


Najczęœciej czytany artykuł o Karpiomania:
Orientalny banita - jak go złowić? cz. I


Opcje

 Strona gotowa do druku Strona gotowa do druku

 Wyœlij ten artykuł do znajomych Wyœlij ten artykuł do znajomych


Komentarze sš własnoœciš ich twórców. Nie ponosimy odpowiedzialnoœci za ich treœć.

Komentowanie niedozwolone dla anonimowego użytkownika, proszę się zarejestrować

Re: Gdzie kulki lecą, tam ryby biorą (Wynik: 1)
przez minkof dnia 03-12-2003 o godz. 12:01:45
(Informacje o użytkowniku | Wyœlij wiadomoœć)
Ładny karpiszon no i zgrabny tekścik.
Gratulacje!
P.S.
Taka zwykła przybłęda dala tyle radości...:)



Re: Gdzie kulki lecą, tam ryby biorą (Wynik: 1)
przez old_rysiu (szreter@interia.pl) dnia 03-12-2003 o godz. 13:25:17
(Informacje o użytkowniku | Wyœlij wiadomoœć)
Tekst wyśmienity. :-) Widać, że pisze Poznaniak. :-)
Przypomniał mi się stary kawał:
Rok po odbytej służbie wojskowej, spotkało się trzech kolegów. Warszawiak, Ślązak i Poznaniak.
Warszawiak się ucieszył i mówi:
- Chłopaki, ale spotkanie, skocze po półlitra.
- To ja lece po zagryche - dodaje Ślązak.
- Super, ja polece po szwagra - dodał Poznaniak.



Re: Gdzie kulki lecą, tam ryby biorą (Wynik: 1)
przez Jarbas (Jarbas@hot.pl) dnia 03-12-2003 o godz. 19:03:54
(Informacje o użytkowniku | Wyœlij wiadomoœć) http://www.jarbas.com.pl
Uważam, że lepszym tytułem byłby „Jak Kajko przez telefon nauczył się karpie łowić” ;) Bardzo mi się podobał tekst. Miło się czytało, nie mogłem się oderwać, nawet nie słyszałem gwiżdżącego czajnika :) Tekst przeczytałem cały, czajnik kupię jutro nowy :) Brawo Kajko!



Re: Gdzie kulki lecą, tam ryby biorą (Wynik: 1)
przez century dnia 03-12-2003 o godz. 19:14:52
(Informacje o użytkowniku | Wyœlij wiadomoœć)
Kapitalny tekst!
Naprawdę miło się coś takiego czyta.

PS. Pozdrówka Kajko, mam nadzieję że ten karpik był tylko wstępem do Twoich dalszych wyjazdów na karpole....... i będą kolejne świetne opowiadanka :-)))



Re: Gdzie kulki lecą, tam ryby biorą (Wynik: 1)
przez Cuba (anart@gorzow.mm.pl) dnia 03-12-2003 o godz. 20:10:44
(Informacje o użytkowniku | Wyœlij wiadomoœć)
Takich opowieści chciałoby się czytać jak najwięcej, gratulacje! Modyfikując nieco reklamę kart kredytowych: kilogram złowionego przez siebie karpia jest bezcenny, za resztę można zapłacić...



Re: Gdzie kulki lecą, tam ryby biorą (Wynik: 1)
przez sigi (sigi@gt.pl) dnia 03-12-2003 o godz. 21:31:31
(Informacje o użytkowniku | Wyœlij wiadomoœć) http://www.eurofishing.pl
Ojcem chrzestnym karpia jeszcze nie byłem :-) Dzięki Kajko !!



Re: Gdzie kulki lecą, tam ryby biorą (Wynik: 1)
przez wlodek dnia 04-12-2003 o godz. 01:03:46
(Informacje o użytkowniku | Wyœlij wiadomoœć)
Brawo,Marcinku!Świetne!



Re: Gdzie kulki lecą, tam ryby biorą (Wynik: 1)
przez Prezes-karpiarz dnia 05-07-2005 o godz. 13:02:36
(Informacje o użytkowniku | Wyœlij wiadomoœć)
Panowie, 6,75 x 5 zł = 33,75 zł No więc nie zarobiłeś na tym, bo taki karp śmierdzi mułem i jest niesmaczny. Stąd ta cena za kilo karpia. Czemu nie wypuszczacie karpi np. powyżej 55 cm, bo już takich nie da sie zjesc. Chyba że jestescie miesiarzami, a to lepiej do miesnego. Taniej was to wyjdzie i jeszcze nie bedzie dodatkowych kosztow tj. wędki, paliwo, zanęta....



Re: Gdzie kulki lecą, tam ryby biorą (Wynik: 1)
przez adalin (adalin@poczta.onet.pl) dnia 29-07-2007 o godz. 00:18:59
(Informacje o użytkowniku | Wyœlij wiadomoœć) http://www.youtube.com/watch?v=2bprl-wGqnc
Jak czytam Kajka, to jakbym go słyszał. W każdym razie nockę można z nimi (Kajkiem i jego tekstami) wytrzymać pod warunkiem, że się weźmie trzy razy więcej żarła niż normalnie ;)

Z wielką przyjemnością przypomniałem sobie to wspomnienie :) Swoją drogą, Kajko, nie bądź taki Tey ;)

I tak na zakończenie. Czy mógłbyś mi Marcinku wyjaśnić przyczyny tych fal, które zalewały pomosty Twoich kolegów? :)))



Re: Gdzie kulki lecą, tam ryby biorą (Wynik: 1)
przez Bobson_busko dnia 27-07-2007 o godz. 00:24:30
(Informacje o użytkowniku | Wyœlij wiadomoœć) http://bobson_bz.epuls.pl
Gratuluje ryby ! Bardzo fajna historia ! Oczu nie mogłem oderwać :P Ale jedno mi sie nie spodobało :( To że go zabrałeś ze sobą :( w końcu inni wędkarze nie będą mieli co łapać ! Taka ryba jest już niesmaczna. Chociaż i tak dobrze że wziąłeś taką a nie jak niektórzy ledwo karpik 30 przekroczy i jest na patelni. Wkońcu koła nie wyrobią z zarybianiem.
Gratulacje Kajko !


Pogawędki Wędkarskie - portal dla wszystkich wędkarzy!
Redakcyjna poczta: redakcja@pogawedki-wedkarskie.pl

Redakcja serwisu w składzie: Jarbas, Marek_b, -, -, -, -

Wszystkie teksty i zdjęcia opublikowane w portalu są utworami w rozumieniu prawa autorskiego i podlegają ochronie prawnej. Kopiowanie, powielanie, "crosslinking" i jakiekolwiek inne formy wykorzystywania cudzej własności intelektualnej i twórczej bez zgody właścicieli praw autorskich są zabronione prawem.

Wszelkie znaki towarowe są własnością ich prawowitych właścicieli, zaś ich użycie dozwolone jest wyłącznie po uzyskaniu zgody.

PHP-Nuke Copyright © 2004 by Francisco Burzi. license.
Tworzenie strony: 0.10 sekund :: Zapytania do SQL: 100