wykrzyknik napisał
Miałem 16 lat. Kilku kumpli, z którymi jeĽdzili¶my na rybki. Niestety, jeden z moich kompanów złamał obojczyk i musieli¶my wspólne wypady ograniczyć. W międzyczasie kompletowałem sprzęt. Nie byłem jeszcze wtedy zagorzałym spinningist±. Kupiłem sobie piękny waggler, długi, doci±żany, z czerwon± końcówk±.
Gipsu nie nosi się wiecznie. Marcin przyjechał do mnie rowerem i zaproponował nocny wypad na karpie.
- Marcin, a jak ty będziesz łowił?
- Nic się nie martw, gips zdejm± mi pojutrze, nauczyłem się już trochę rękę wyci±gać, więc będzie ok - odpowiedział. Więc pojechali¶my.
Wybrali¶my się we trzech, ja, Marcin P. i Marcin R. Trzej muszkieterowie na rowerach. Żaba z ręka na piersi, wystaj±c± z gipsu i dwa paj±ki ja i Marcin R. Naszym łowiskiem była jedna z pobliskich glinianek. Nad wod± byli¶my koło 15. Poustawiali¶my krzesełka, naznosili¶my drwa na ognisko i zaczęli¶my rozkładać wędki. Marcin P. postanowił wystrugać dwie brakuj±ce podpórki pod wędki (były to czasy, że tylko takowe na rynku dostępne były). Nasz zagipsiony kolega miał z tym troszkę problemu, ale w końcu się udało. Więc zacz±ł wbijać je w brzeg.
- Marcin, nie nachylaj się tak, bo zaraz pęknie i wpadniesz! - krzykn±łem.
- Nieeeeee.....!!!
Trzask, chlup, plusk - Marcin P. w wodzie.
- Ratunkuuuuuu, pomocy, tonę! - krzykn±ł - Pomocy chłopaki!
Ja w ¶miech, Marcin P. leży na wodzie, nie pod - tylko na wodzie, macha nogami w powietrzu, lew± nie zagipsowan± ręk± płynie żabk±, co powoduje kręcenie się w kółko. Ręk± piersiow±, schowan± pod gipsem próbuje unosić się nad dnem.
Pod gipsem zebrało się powietrze, co zadziałało jak poduszka powietrzna i utrzymywało go na wodzie.
- Marcin, stań masz metr wody pod sob±! - zawołałem przez łzy ¶miechu, tarzaj±c się po ziemi.
- Ratunku, chłopaki, utopię się! - krzyczał Marcin, robi±c na wodzie istny sztorm i wzbijaj±c fontanny wody.
Nie mogłem, po prostu nie mogłem się powstrzymać od ¶miechu, trwało to już dłuższ± chwilę, a nasz topielec zaczynał się zanurzać, kręc±c w dookoła. Podbiegłem, złapałem go za gips i szarpn±łem do góry. Marcin R. troszkę mi pomógł i po chwili nasz biedak znalazł się na brzegu. ¦miali¶my się do łez, ja, on i Marcin R.
Marcin P. wstał, zdj±ł gips, postawił pod drzewem i powiedział:
- Niech schnie, rano założę go z powrotem i pójdę na zdjęcie.
W międzyczasie Marcin R. zd±żył ochłon±ć i zarzuciwszy zestawy, usiadł na krzesełku. Trach i obok mnie na ziemi leży wielka tarantula. Plastikowe krzesełko nie wytrzymało i złożyło się razem z Marcinem, spod bieli obicia wystawała tylko głowa i cztery patyczki (czytaj dwie ręce i dwie nogi bardzo chude).
Nad ranem, wracaj±c do domu, postanowiłem pokazać chłopakom jak jeĽdzi się składakiem z pełnym ekwipunkiem i ukochanym wagglerem trzymanym w ręku bez trzymanki. To było straszne - lot przez kierownicę, twardo¶ć asfaltu i co¶ pękło. Wstałem szybko przeanalizowałem sytuację
- Chłopaki! Spławik cały! - krzykn±łem pełny rado¶ci. Niestety rower nie nadawał się do jazdy. Cał± drogę, czyli dobre trzy kilometry, pchałem rower kulej±c. Żar lał się z nieba ,po dotarciu do domu miałem do¶ć do następnego tygodnia.
Wykrzyknik