Asknet napisał
To miał być rok wielkiej wyprawy. Półwysep Kolski – łososie, pstrągi i lipienie przez dwa tygodnie. Wydawało się to snem. I pozostało nim. Telefon od organizatora rozwiał złudzenia. Wyprawa nie doszła do skutku. Dosyć sceptyczne podszedłem więc do pomysłu wyjazdu do Kanady, jaki rzucił na forum Hromehunter. Powoli jednak udawało się pokonać kolejne etapy przygotowań.
Przyszło zaproszenie, potem załatwianie wizy. Jeszcze wielkie pakowanie, kłopoty z biletem i wreszcie stoję w hali odlotów i czekam na samolot do Helsinek.
Lot nie trwa długo i już wkrótce szwendam się po lotnisku. Jest parę godzin wolnego, można więc wyskoczyć do centrum.
Szukam kufla – na zamówienie żony Hromehuntera. Wpędza mnie to w drobny alkoholizm. W pewnej chwili zdaję sobie sprawę, że wcale nie mam dwóch godzin do odlotu, tylko godzinę. Wszystko przez przesunięcie czasu. Zdążam jednak i po chwili już lecę do Toronto. Czas mija szybko. Obok mam małżeństwo z dzieckiem, które dostarcza mi rozrywki. W końcu jest Toronto. Przez chwilę nerwowe oczekiwanie na tubę z wędkami. Uff, jest. Teraz tylko odprawa. Pytają mnie, w jakim celu przyleciałem do Kanady. Mówię, że na ryby. Facet spogląda na mnie i, widząc tubę, życzy mi miłego pobytu. Hromehunter wspominał coś o jakichś perturbacjach, a tu proszę. Szybko, miło i na dodatek wiza bez ograniczeń czasowych. Jeszcze stres, czy aby ktoś mnie odbierze i mogę już spokojnie podziwiać nocne Toronto przez szyby samochodu. Mam trochę problemów z przestawieniem się, jeśli chodzi o spanie, ale to szybko mija. Przecież każdy czas na ryby dobry. Mirek studzi moje zapędy. Ryba nie weszła do rzek. Czekamy na deszcz i wtedy wejdzie. Spoglądam za okno. 30 stopni, słońce i ani jednej chmurki. A jednak woda na rzekach trącona tak, jakby gdzieś padało. To napawa optymizmem. Staramy się łowić. Dziwne mają tu rzeki. Generalnie większość z nich nie posiada ryb godnych uwagi, poza momentami, kiedy te wchodzą z jezior na tarło. Dodam, że szczupak nie jest tu uważany za godnego przeciwnika. Łosoś, pstrąg potokowy, tęczak, troć jeziorowa czy muskie – oto ryby godne prawdziwego Kanadyjczyka.
I tak w oczekiwaniu na deszcz mijały dni, a myśmy poszukiwali miejsca, gdzie być może, wbrew wszystkiemu, znajdą się ryby. Odwiedzaliśmy jeziora i rzeki ale generalnie bez większego powodzenia.
Okazało się za to, że Mirek specjalizuje się w dużych rybach, które zawzięcie każe fotografować. Zacząłem już nawet nabierać pewnych podejrzeń i obaw co do dalszego wędkowania.
Odwiedziliśmy – to już nie wędkarsko – Niagarę.
Zwiedziliśmy także podobno najwyższą na świecie budowlę. Szczęśliwie prąd akurat był i nie musiałem zasuwać po schodach.Mirek przerzucał się na coraz to nowe przynęty, zawzięcie odwiedzając sklepy je oferujące. Swoje nabytki stosował z upodobaniem.
W miedzyczasie zapoznałem się z metodą gruntową połowu łososiowatych - nie da się ukryć, że bardzo skuteczna.
Tak mijały sielankowo dni. Nadchodził koniec pobytu, a dużych ryb nie było. W końcu jednak cos drgnęło. Najpierw pojechaliśmy na rzeczkę, gdzie miałem pierwszy kontakt z większą rybą. Pstrąg okpił mnie jednak straszliwe i zostałem tylko ze wspomnieniem. Tego dnia Mirek zarządza zwiad nad jego rzeką. To bardzo słuszna decyzja. Ryba już jest i coś się dzieje.
Kolejne hole, nie zawsze szczęśliwe, kończą się jak nożem uciął wraz ze wschodem słońca. I tak, za każdym razem w nocy, coś się dzieje. W dzień nastaje wędkarska cisza.
Czas pobytu się kończy, ostatnia noc i ostanie brania. Chyba za bardzo chcę mieć rybę. Wszystkie mi się spinają. I tak kończy się ta przygoda. Jeszcze tylko powrót, zrzucanie zdjęć z aparatu i już mogę przeżywać wszystko na nowo.
Asknet
P.S.
Reszta zdjęć dostępna TUTAJ