Ram napisał
Bakcyla wędkarskiego złapałem już w latach przedszkolnych. Spędzałem wakacje u babci nad Wisłą,
gdy ojciec kupił mi pierwszego bacika. Złowiłem na niego dwa, jak dla mnie wtedy, pokaźnych
rozmiarów okonie, no i zaczęło się... było już po mnie.
Pierwsze kroki wędkarskie stawiałem na Wiśle łowiąc na bacika ze spławikiem wykonanym z pióra
z dowiązanym haczykiem bezpośrednio do żyłki i do wędki. Nie kupowałem robaków, znajdowałem
ochotkę i inne stworzonka, które dało się wydobyć spod kamieni na zwalonych główkach. Łowiłem
głównie płocie i klenie. Chodziłem codziennie nad wodę z wędką, albo i bez, podpatrując tubylczych
wędkarzy.
Kiedy wróciłem po wakacjach do domu, zapragnąłem łowić na śląskich wodach. Metodą tu dominującą
był grunt, więc dość szybko zaopatrzyłem się w odpowiedni sprzęt. Uganiałem się za karpiami,
linami, karasiami, czyli rybami poławianymi na gruntówkę. Pewnego dnia ojciec kupił mi małe
książeczki dotyczące metody drgającej szczytówki i połowu płoci. Przeczytałem je kilkakrotnie,
połykałem też każde czasopismo wędkarskie, jakie wpadało mi do rąk. Od tej pory moją ulubioną
metodą łowienia stała się drgająca szczytówka, a rybą - płoć.
Czasami jednak brakowało mi czegoś na rybach, nie polubiłem bezczynności w oczekiwaniu na
rybę. Próbowałem parę razy swoich sił ze spinningiem, gdyż to bardzo aktywne łowienie, lecz
nie spodobała mi się ta metoda.
Pewnego dnia, gdy siedziałem nad Nogatem i wyciągałem jednego za drugim leszcza, wędkarz
łowiący obok zapytał mnie, czy startuję na zawodach, na co odpowiedziałem, że nie, a on opowiedział
mi jak można wziąć udział w zawodach wędkarskich.
Jeszcze w tym samym roku zgłosiłem się więc do koła i otrzymałem informację, że jesienią
odbywają się zawody o puchar prezesa dla juniorów i seniorów łącznie. Wystartowałem w nich
i złowiłem około 700 gram ryb. Najlepsi seniorzy mieli kilkakrotnie więcej, co mnie zmotywowało
do doskonalenia się.
Gdy nadeszła wiosna z uporem maniaka przygotowywałem się do majowych mistrzostw koła. Czytałem
gazety wędkarskie, wygrzebując z nich wszelkie informacje o zawodach tak, aby jak najlepiej
przygotować się do nich. Gdy nadszedł dzień zawodów, wyskoczyłem bojowo z moją drgającą szczytówką
używając jej jako spławikówki i bez kompleksów wkroczyłem w szranki z tyczkarzami, nie mając
nawet bata.
Moje braki sprzętowe były katastrofalne, hamulec w kołowrotku był zepsuty i hamowałem za
pomocą korbki wyłączając blokadę biegu wstecznego, a siatka była tak krótka, że nie sięgała
z mojego miejsca do wody, umiejscowiłem więc ją 5 metrów dalej i z każdą rybką biegałem do
niej. Po zważeniu ryb chyba najbardziej zaskoczony ze wszystkich tam obecnych byłem ja, okazało
się bowiem, że pokonałem tyczkarzy i innych wyczynowców. I tak po raz pierwszy w 1999 roku
zostałem mistrzem koła. Od razu zostałem przyjęty do klubu "Hybryda Zabrze" i moja
przygoda z wyczynem rozpoczęła się na dobre.
Powoli zaopatrywałem się w dość drogi sprzęt przeznaczając nań każdy grosz. Pomosty, rolki
itp. zbudowałem wraz z ojcem. Na marnym dość sprzęcie zaczynałem odnosić coraz lepsze wyniki.
Prezes mojego klubu przestał dość szybko być dla mnie guru, gdy okazało się, że niczego konkretnego
mnie nie nauczył. A kiedy już przestał być moim trenerem, zacząłem odnosić o wiele lepsze
wyniki. W roku 2000 łowiąc na mistrzostwach okręgu, już bez pomocy trenera, zająłem 6 miejsce.
W następnym roku przez nieszczęśliwy wypadek musiałem odstawić nie tylko wyczyn, ale i całe
wędkowanie. Ratunkiem okazały się wortale internetowe oraz czat pogawędek gdzie choć w ten
sposób mogłem być związany z wędkarstwem i pogłębiać swą wiedzę teoretyczną.
W roku 2002 powróciłem do wędkarstwa już jako senior. Zapisałem się do klubu "Team Samol
Pyskowice". Pierwszy start na zawodach klubowych nie obył się bez wielkiej tremy. Jak
po roku przerwy uda mi się powrót? Czy dam sobie radę? Okazało się, że wygrałem sektor pokonując
wielu znakomitych seniorów z okręgu Katowickiego. Wygrałem grand prix koła Pyskowice, co dało
mi prawo startów w GP okręgu w roku 2003. W klubowych zawodach wywalczyłem w ogólnej klasyfikacji
13 miejsce w okręgu.
W tym roku rozpocząłem już bez kompleksów sezon. Moja uwaga skupia się głównie na indywidualnym
Grand Prix okręgu. Pierwsze zawody z tego cyklu wypadły dość dobrze, zdobyłem najwyższe miejsce
z całej reprezentacji koła, pierwsze 8 punktów dopisane do ogólnej klasyfikacji. Mam nadzieje
że za parę lat uda mi się zebrać punkty pozwalające dostać mi się do kadry okręgu, jak na
razie to jest mój cel nr 1.
Czym jest dla mnie wyczyn? Formą sprawdzenia samego siebie, wyeliminowania błędów, poznawania
dogłębnie łowisk, zwyczajów ryb, kompozycji zanęt, metod i sposobów łowienia.
Dlaczego wyczyn? Bo lubię łowić aktywnie, lubię zdrową rywalizację i sprawdzanie swoich dotychczasowych
postępów na treningach. Na zawodach największą radość sprawia mi, gdy wszystko idzie zgodnie
z wcześniejszymi założeniami, wtedy mam satysfakcję, że dzięki swej wiedzy, treningom i odpowiedniemu
przygotowaniu rozpracowałem łowisko.
Wędkarstwo jest jednak (i na szczęście chyba) na tyle nieprzewidywalne, iż nie da się wszystkiego
założyć i zaplanować. Dążenie do tego, aby posiąść tę całą wiedzę często bywa nieosiągalne
i to daje mi właśnie motywację, by ciągle coś ulepszać, doskonalić, dążyć do perfekcji.
Ram