Sandał ruszył, ale nie ten prawdziwy, który teraz siedzi gdzie¶ na tarle i należy mu się ¶więty spokój. Ruszył Sandał z Pogawędek. Na okonie. Razem z Lechem i Esoxem. A co z tego wyszło - w kilku słowach opisuję.
Wyjechali¶my z Warszawy w kierunku Zalewu Zegrzyńskiego o do¶ć ambitnej porze. Przed szóst± byli¶my na miejscu. Było ciepło, parno i spokojnie.
Zagrały japońskie koniki w silniku Sandała i łódĽ ruszyła w kierunku Dzierżenina. Woda dookoła żyła, co chwilę widać było wyskoki karpia, koziołkowanie leszcza i ataki drapieżników.
Minęli¶my rozlewiska, sk±d rotaczał się kapitalny widok na okolicę. Ze względu na mał± głęboko¶ć i liczne pniaki pod wod±, to miejsce trzeba było przepłyn±ć powoli.
Wreszcie dotarli¶my do wysp w Dzierżeninie. Tu i ówdzie tkwili z namiotami grunciarze. Pod samymi brzegami bił jaki¶ drapieżnik, a z trzcin wypłoszyli¶my czaplę. "Rzucać kotwicę" - zakomenderował Sandał.
Kilkugodzinne łowy zaowocowały kilkunastoma niewielkimi okonkami, w których dłubaniu z wody wyspecjalizował się Sandał. Ja nastawiłem się głównie na szczupaka, ale ten nie dał się skusić na żadn± z wielkiego arsenału zabranych przeze mnie przynęt.
Deszcz wygonił nas z powrotem w kierunku Serocka, ale po drodze obłowili¶my jeszcze bezskutecznie wyspę. Miejsce to zaciekawiło nas, bowiem ¶wietnie nadawałoby się na letni±, pogawędkow± biesiadę.
W samym Serocku Sandał dołowił jeszcze trzy najładniejsze okonie wyprawy i na tym jakakolwiek współpraca ryb się skończyła.
W sumie nie było tak Ľle - ale bywały lepsze dni. Mnie słaby dzień wędkarski zrekompensowały ciekawe obserwacje b±ka, czarnej rybitwy, krwawodziobów i błotniaków stawowych. Ptasie trele i rechot żab tkwi w głowie aż do teraz. No i znowu na ryby się chce. Dzięki Sandał za wyprawę.
Esox