Jarbas napisał
Nadszedł czas na kolejny debiut pogawędkowy - tym razem swoj± opowie¶ci± podzielił się z nami Jarbas. Gratulujemy - Redakcja.
Lipiec, upalny lipiec ubiegłego roku. Siedzę w biurze. Południe. Na biurku masa papierów. Siedzę i patrzę się gdzie¶ przed siebie. A my¶li? Nie mogę się skoncentrować. Wczorajsza pogoda, upał, 28 stopni, lekki wiatr, niebo zachmurzone. Mało - sine! Tak jak przed burz±, tuż przed burz±. Dzisiaj jest tak samo. Jak tu pracować. No ale trzeba. Do soboty już tylko trzy dni. I wreszcie na ryby, nad Wisełkę.
Na ryby? My¶l, my¶l... Patrzę przez okno, prawie bezwietrznie, niebo granatowe. Będzie padać czy nie?
Łapię za telefon. A co mi tam! Rozmowa z szefem, jaki¶ bajer i załatwione. Jestem wolny. Biegiem do domu. O¶wiadczam żonie, że jadę na ryby, przebieram się, chwytam klucze i biegnę do piwnicy. Zabieram spinning, plecak i gnam do garażu. Graty do bagażnika, dorzucam wodery i jadę, jadę na ryby. Sam sobie nie wierzę. Przed chwil± siedziałem w biurze a teraz - to już historia.
Do pokonania 40 km i Wisła. Rozmy¶lam jaka będzie. Jaki zastanę poziom wody, czy będ± główki, czy dojadę nad sam± rzekę, czy nie będzie komarów. O kurcze! Zapomniałem o komarach, żadnego ¶rodka na komary. Miałem kupić... No nic - jako¶ przeżyję. I dalsze rozmy¶lania - czy główki będzie widać, czy będ± miejscowi? Powoli - dziury!
Wreszcie widzę wał przeciwpowodziowy. Wjeżdżam - jest dobrze - droga twarda. Po ostatnich deszczach nie pozostało ¶ladu. Twardo, trochę dziurawo, ale już niedaleko. Widzę rzekę! Poziom niski. S± główki. Całe szczę¶cie, że Włocławek mnie dzisiaj oszczędził.
Gaszę samochód, wysiadam, przebieram się, zakładam wodery, montuję wędkę. Plecak na grzbiet i w drogę. Ostatni rzut oka na samochód, na niebo... Dochodzę do linii brzegowej drzew i krzaków. Przedzieram się przez g±szcz i staję nad rzek±. Ale trafiłem. U moich stóp nasada starej, rozmytej główki. Rzadko bywało, by poziom wody j± odsłaniał i można było na ni± wej¶ć. Hmm, wej¶ć... Dobre, ale jak to zrobić? Na główce siedzi starszy, siwy pan. Siedzi i co? Nie widzę wędki. Łowi? Patrzy? Podziwia widoki? Filozof? Co to za jeden?
- Dzień dobry - zagajam.
- Może dobry – odpowiada. Teraz dopiero zauważam pod jego nogami leż±cy spinning, a pod wędkarskim krzesełkiem torbę. Oooo... dziadek ma niczego sobie emeryturkę, s±dz±c po kijku.
- Bior±? – kontynuuję zwiad.
- Nie, dopiero przyjechałem – odpowiada. Przyjechał? Nie widziałem samochodu. A może nie zauważyłem.
- Ja też dopiero przyjechałem pomachać trochę. Może się co¶ uwiesi. Chyba nie będzie padać?
- Nie wiem... – cedzi dziadek.
Co on tu robi? Patrzy? Patrzy przed siebie?
- Tu kiedy¶ była główka. Pewnej wiosny duża woda j± zabrała – wyci±ga rękę przed siebie – wszystkie kamienie s± tam, porozrzucane, trzeba poczekać. - wyci±ga z kieszeni papierosa i przypala.
- Uciekam – żegnam się – szkoda czasu, połamania kija – wołam i powoli schodzę z główki na brzeg. Zaczynam się zastanawiać nad innym łowiskiem.
Go¶ć - my¶lę sobie spogl±daj±c przez ramię. Dziadek siedzi na krzesełku jak zaczarowany. Co on robi? Spogl±dam na zegarek - 15:30. Ciekawo¶ć co do jegomo¶cia przezwycięża chęć łowienia. Postanawiam chwilę popatrzeć. Wdrapuję się na skarpę, zdejmuję plecak, opieram spinning o krzaki. Siadam na trawie i obserwuję. Po jakim¶ czasie dziadek wstaje, siarczystym ruchem posyła przynęte w stronę wskazywanych wcze¶niej kamieni. Po 10, może 15 rzutach odkłada wędkę i znowu siada na krzesełku, pal±c papierosa. Po jakim¶ czasie cała procedura się powtarza.
Ale przecież nie przyjechałem tu ogl±dać dziadka, tylko łowić ryby. Podnoszę się z trawy, zakładam plecak i idę połowić. Przechodzę już spory kawał, kiedy widzę główkę. Obławiam nasadę potem wchodzę na ostrogę, zdejmuję plecak i rzucam. Nareszcie ja i ryby. W ruch id± rippery, kopyta, twistery, główki ciężkie, lekkie, koguty, cykady, woblery. Prowadzę na skoczka, na wleczonego, wędka nisko, wysoko, szybko, wolno, płytko, głęboko. Brak już kombinacji, brak pomysłu, brak brania. Coraz bliżej wieczora.
fot. Esox
Zbieram manele i następna główka. Podobnie. Następna główka. Branie. I tylko branie. Następna i następna i następna. Nic... Zrobiło się już prawie ciemno - patrzę na zegarek. Jest godzina 21:30. Zasiedziałem się i bez efektu. Ledwie jedno branie. No, ale byłem na rybach. Dobrze, że chociaż nie padało. Zwijam się, pakuję plecak, wyci±gam latarkę i maszeruję w stronę samochodu. Id±c zastanawiam się, jak poszło dziadkowi. Na wysoko¶ci mojego samochodu zauważam ¶wiatło latarki. Powoli podchodzę...
- Niech pan nie ¶wieci mi po oczach – słyszę znajomy głos dziadka - proszę i¶ć ze mn±, to co¶ panu pokażę.
I co ja mam zrobić? Ech ta wędkarska ciekawo¶ć.
- Dobrze, niech pan prowadzi
Idziemy chwilkę, może 15 metrów, za następn± grup± drzew stoi samochód. Nie pamiętam jakiej marki, nie pamiętam jakiego koloru, nie pamiętam niczego. Pamiętam tylko, że dziadek w bagażniku mial sandacza.
10 kg! Ponad! – wykrzykn±ł – Miałem jeszcze jednego, mniejszego, ale po co mi tyle ryby. I tak tego będę jadł ze dwa tygodnie
Nie pamiętam za dobrze powrotu do domu. Nie pamiętam też, o której byłem. Pamiętam z tego wieczora tylko dziadka siedz±cego niby bezczynnie na rozmytej wi¶lanej główce...
Jarbas