Czy wiesz, że...
W klimacie europejskim samce karpia osiągają dojrzałość w wieku 3 lat, samice 4 – 5 lat. Karp przystępuje do tarła, gdy temperatura wody osiąga 18 – 20°C. Następuje jednocześnie składanie do wody ikry (jaj) przez samice i mleczu (plemników) przez samce. Zapłodnione jaja przyklejają się do pędów i liści roślin podwodnych. Najbardziej odpowiednia dla rozwoju zarodkowego jest temperatura wody od 16 do 24°C. Rozwój wówczas trwa 3 – 5 dni. W niskiej temperaturze wody (10°C) okres rozwoju zarodkowego wydłuża się do 264 godzin.

Konto/logowanie
Members List ZAREJESTROWANI
 Ostatni Tobiasz
 Dzisiaj 0
 Wczoraj 0
 Wszyscy 4520

 UŻYTKOWNICY
 Goscie 526
 Zalogowani 0
 Wszyscy 526

Jesteœ anonimowym użytkownikiem. Możesz się zarejestrować za darmo klikajšc tutaj

Jesteœ stałym użytkownikiem Pogawędek Wędkarskich - kliknij tutaj
aby zalogować się!

Na forum napisali
krzysztofCz: Podoba mi się Twój plan w punkcie (3) :hihi ...(380622) Apr 04, @ 12:47:07

lecek: Na emeryturu mam czteropunktowy plan. 1. Podróże, 2. Wedkar ...(380622) Apr 03, @ 19:46:58

krzysztofCz: Tylko nie miej złudzeń, że na emeryturze będziesz miał więcej cza ...(380622) Apr 03, @ 15:57:03

lecek: Jeszcze (jak dla mnie) to trochę mało czasu Mój pracodawca wyz ...(380622) Apr 03, @ 10:34:12

krzysztofCz: Gratulacje Lecku. U mnie na morzu albo wieje... albo nie biorą : ...(59426) Apr 03, @ 09:01:48

krzysztofCz: To prawie wieczność... mam nadzieję, że dożyjemy do następnej zbi ...(380622) Apr 03, @ 08:58:12

lecek: Byliśmy w Ustroniu. Dwa dni wędkowania w Wiśle. Na miejscu okazał ...(59426) Apr 02, @ 19:02:39

jjjan: Wpłaciłem za następne dwa lata. Są dwie faktury, każda za rok. N ...(380622) Apr 02, @ 17:57:24

jjjan: Wszystkim wszystkiego dobrego ...(165) Mar 30, @ 08:46:37

krzysztofCz: Święta już za pasem więc... Wszystkim życzę zdrowych, wesołych, R ...(165) Mar 29, @ 17:25:48


Artykuły komentowali
Krzysztof46 w ''Znowu Ta Szwecja'': Szkoda panowie ze sié nie oglaszacie .Chétnie dokoptowalbym do fajnej ekipy ...
Karpiarz w ''Usuwanie usterek w wagglerach i sliderach Dino.'': Ot fachura jestes Jotes. Pozdrawiam i dzieki za cenne wskazowki.
grubyzwierz w ''Znowu Ta Szwecja'': hmhmh... Mówisz Jacek, że Szwecja.. ? Kto wie, kto wie... :)
krzysztofCz w ''Znowu Ta Szwecja'': Janku czekamy na nową relację :-)
old_rysiu w ''Znowu Ta Szwecja'': A my pozdrawiamy z Polen :-)
jjjan w ''Znowu Ta Szwecja'': Jeszcze nie do końca.
Ekipa pozdrawia że Sweden.🙂

Zenon w ''Znowu Ta Szwecja'': Dlaczego "znowu" czyżby się znudziła?

Miło widzieć znajome pyszcz...

jjjan w ''Znowu Ta Szwecja'': Gdyby popłynąć w czwartek w dzień, to do Karlskrony, bilet dla czterech plus...
dzas w ''Znowu Ta Szwecja'': koszta zależą od tego ile pijesz... :) bez tego w 2,5 tysia za dwa tygodnie ...
the_animal w ''Znowu Ta Szwecja'': Świetna wyprawa - ekipa wiadomo - chętnie dowiedział bym się jakie koszta są...

Rozmaitości
» Pomocnik
» Regulamin PW
» Przeszukiwanie zasobów
» Przeszukiwanie forum
» Łowca Okazów 2010
» Grand Prix Czatu
» Prognoza pogody
» Ośrodki i stanice wędkarskie
» Rejestracja łódki
» Interaktywne krzyżówki

Recenzje
· JAXON ZX MACHINE 400
· MacTronic NICHIA HLS-1NL2L
· TUBERTINI GORILLA UC4 FLUOROCARBON
· Daiwa Exceler Style F
· Namiot Fjord Nansen
· Mikado NSC Feeder
· Wędzisko Mikado NSC 360 Feeder Nanostructure
· Mistrall Bavaria 2,7
· żyłka DUAL BAND
· Mikado T-Rex Bolognese 600

Filmoteka
Sum 200cm

Dodał: avallone78
Dodany: 14th Feb 2011
Odsłon: 2243
Ocena: 0.00 Ocen: 0

X targi Na Ryby ZAJAWKA

Dodał: jarecki74
Dodany: 19th Mar 2010
Odsłon: 2008
Ocena: 1.00 Ocen: 1

Boleń Wojtka

Dodał: wojto-ryba
Dodany: 23rd Dec 2009
Odsłon: 2134
Ocena: 5.00 Ocen: 1

Żerowanie karpi 5/5

Dodał: Marek_b
Dodany: 23rd Mar 2009
Odsłon: 2270
Ocena: 5.00 Ocen: 4

Żerowanie karpi 4/5

Dodał: Marek_b
Dodany: 23rd Mar 2009
Odsłon: 2101
Ocena: 5.00 Ocen: 2

Żerowanie karpi 3/5

Dodał: Marek_b
Dodany: 23rd Mar 2009
Odsłon: 2155
Ocena: 4.00 Ocen: 1

Żerowanie karpi 2/5

Dodał: Marek_b
Dodany: 23rd Mar 2009
Odsłon: 2069
Ocena: 5.00 Ocen: 1

Żerowanie karpi 1/5

Dodał: Marek_b
Dodany: 23rd Mar 2009
Odsłon: 2110
Ocena: 2.00 Ocen: 1

Sum Odrzański

Dodał: jarokowal
Dodany: 23rd Mar 2009
Odsłon: 2474
Ocena: 5.00 Ocen: 3

Hol suma

Dodał: Marek_b
Dodany: 22nd Mar 2009
Odsłon: 2292
Ocena: 5.00 Ocen: 3


Dzień jednodniowego
Opublikował 24-10-2005 o godz. 09:30:00 Monk
Karpiomania Gismo napisał

Znowu zaspałem! Wdzierające się do pokoju światło dnia uzmysławia, iż głośny, metalowy budzik po raz kolejny zawiódł lub raczej wyłączony gdzieś w okolicach czwartej nad ranem niewiele dopomógł.



Mnie osobiście też wcale się nie spieszy, więc dochodząca już ósma nie wzbudza najmniejszych oznak irytacji. Wyczłapawszy się z ciepłej kołderki, zaczynam użalać się nad sobą, gdy doświadczenia mijającego sezonu przywołują na myśl ciąg bezowocnych, a pełnych trudu starań. Przemijają w pamięci dziesiątki godzin gotowania garnków pełnych kukurydzy, wędrówek po lesie z klamotami na plecach, setki już godzin obserwacji spławów, analizy zestawów, techniki nęcenia, by w końcu natrafić na tę jedną, która dziś miała się sprawdzić. A było to tak…

Armia żółtych ziarenek zdobywszy garnek próbuje wydostać się na zewnątrz, celem opanowania kuchenki gazowej. Połączone siły durszlaka i kotła na powidła przechylają szalę zwycięstwa. Na sąsiednim palniku gwarzą kartofle, w zlewie studzą się konopie. Ziemniaki, skoro tylko woda, w której były zanurzone zaczęła wrzeć, zostają zdjęte z ognia i zalane zimną wodą – dzięki temu są wystarczająco podgotowane, by ich kartoflany zapach rozchodził się szybko w wodzie, a jednocześnie odpowiednio twarde, by nie spaść z przyponu włosowego.

Tymczasem dorodne ziarenka kukurydzy zaczęły już pękać. Zmniejszam ogień, dosypuję konopie i odlawszy nadmiar wody, przesypuję odrobiną kaszy manny – nie za dużo, by przypadkiem klusek nie porobić. Zamieszawszy w kotle ponownie przykrywam ziarenka puchem białej kaszy. Czynności te powtarzam tak długo, aż konsystencja zawartości kotła jest na tyle sztywna, aby przemieszanie drewnianą łyżką było prawie niemożliwe. Cały ten bałagan zostawiam do rana, aby wchłonął wodę i zesztywniał. Niestety - wypada co godzinę co nieco przemieszać w kotle, aby ziarno nie przeschło, lecz równomiernie wchłonęło resztki wody. Obowiązek ten jest jednym z powodów, dla których zamiast obudzić się przed wschodem słońca, wstaję przygnieciony marazmem i nihilizmem w okolicach późnych godzin porannych. Nocne godziny nad nowym projektem dopełniły dzieła.

Wieczorem nie miałem też chęci szykować sprzętu. Czynność ta opóźnia zatem mój wyjazd o prawie godzinę. Akurat na kwestię sprzętową wolę przeznaczyć chwilkę, by znów nie pojechać bez kołowrotków na przykład. Jak sobie czasami przypomnę, ile to rzeczy zapominałem zabrać, przepełnia mnie wątpliwość, aby kiedyś nie zapomnieć pojechać na ryby.

Około 9.30 zjawiam się w końcu w ośrodku wypoczynkowym, gdzie nabywam zezwolenie na wędkowanie. Sama woda niespecjalnie słynie jako karpiowa, toteż, jak się okazuje, dziś po raz kolejny jestem samotnym chętnym na wędkowanie. W promieniu 30 kilometrów jest to niestety jedyna woda, w której pływa jeszcze trochę przedstawicieli gatunku cyprinus carpio. Widok markotnego nieba i pustych okolic ośrodka potęguje marazm. Z coraz większym zniechęceniem przystępuję do najtrudniejszego etapu „wyprawy”.

Wypchany piórnikiem i 101 drobiazgami plecak zszyty ze skrzynką wędruje na plecy, na jedno ramię pokrowiec zagracony żelastwem, kijami, parasolem, podpórkami, kręciołkami, na drugie obręcz podbieraka i dwumetrowa rączka łyżki do nęcenia. Jedna ręka przejmuje krzesło, a w nim zmyślnie upakowany sweter, siatkę na ryby, termos, pokrowce przeciwdeszczowe na sprzęt, druga zaś dźwiga 12 kg ziarna i ziemniaki. Teraz już tylko niecałe 2 kilometry marszu przez las, na skrytą gdzieś pośród drzew leśną wodę „pełną” cwanych karpi. Klamotów nie jest może wcale tak dużo, jednak zawartość bagażnika i tylnych siedzeń zaczyna ciążyć w miarę kolejnych setek metrów wędrówki po leśnych górach i dolinach.

Do celu pozostało jeszcze kilkanaście minut drogi, zatrzymam się więc na chwilę przy sprzęcie. Tak naprawdę jego mniejszą część zostawiłem w domu. Tu nie wolno łowić nocą, zatem dzisiaj czeka mnie jeszcze marsz tą samą drogą i powrót do domu. Popsuty alternator nakazuje wrócić przed zachodem słońca, czyli koniec wędkowania przypadnie gdzieś na godzinę 15.00. Muszę łowić z marszu - woda leży zbyt daleko od domu, abym mógł sobie pozwolić na donęcanie. Zrezygnowałem też z takich patentów karpiarzy jak rod pod, wielgachny podbierak karpiowy, mata, kilkanaście dipów, gdyż tylko zabierały czas i utrudniały marsz przez leśne bezdroża. Ryby zaś niespecjalnie zwracały uwagę na jakość sprzętu.

Kilkugodzinne karpiowanie to wcale nie jest przyjemność. To nic innego, jak spory wysiłek fizyczny, psychiczny – wmawianie sobie, iż łowienie takich ryb jak karpie, które wymagają długotrwałego nęcenia, z marszu ma chociaż namiastki sensu i ciągły wyścig z czasem. Na refleksje i obcowanie z przyrodą nie starcza już czasu. Mijając kolejne pagórki i doliny docieram w końcu do celu.

Nad wodą jest pusto. Miejscowi nie wykapowali jeszcze, iż jeżdżąc tu co dwa dni i rzucając za każdym razem dziesięć litrów ziarna niechcący podnęciłem tutejsze cyprinusy. Odpocząwszy chwilkę po forsownym marszu rozpoczynam przygotowywanie stanowiska. Z pokrowca wyciągam pożyczony grzebień - dwa zespawane pióropusze grabek. Patentem tym czyszczę dno na kilka metrów od stanowiska. Jest to niezmienie istotne, gdyż bujna dżungla rogatków, nenufarów i trzcin stanowiłaby doskonałą kryjówkę dla – nie daj Boże - holowanych ryb. Wiatr od tygodnia nawiewa nowe kiście zielska, więc czynność ta jest konieczna. Kilka rzutów robi trochę zamieszania na łowisku i pewnie przepłoszyło wszelkie organizmy żywe. Niestety…

Pora rozłożyć sprzęt. Właściciel pozwolił łowić trzema wędkami. Pierwszą z nich uzbrajam tradycyjnym zestawem gruntowym z rurką antysplątaniową i stoperem samozacinającym tuż za nią. Na dłuższy koniec rurek nałożyłem wąski oplot z cienkiego drutu i pomalowałem na czarno. Ten drobiazg ma spore znaczenie, choć może się ono wydawać zabawne. W rurkach bardzo często gromadzi się powietrze i gdy leżą w wodzie, ich dłuższe końce zaczynają się unosić do góry, czasami płosząc żerujące ryby.

Wybieram płaski ciężarek 40 g. Jego kształt podyktowany został charakterem dna. Znaczną część zbiornika pokrywa muliste dno. Od strony brzegu wdziera się zaś w wodę bujna roślinność. Stanowisko znajduję się u wejścia w jedną z czterech zatoczek, toteż zaledwie kilka metrów za przesmykiem zaczyna się głębia głównej części zbiornika. Miejsce wyjątkowo kuszące. Spotykają się tu trzy rodzaje dna – muliste, piaszczyste i pokryte dywanem roślin. Zestawy staram się położyć dokładnie na ich przecięciu tj. zaledwie 40 metrów od brzegu. Woda w tym miejscu ma około 5 - 6 metrów głębokości, co stanowi płyciznę w tym polodowcowym jeziorze, którego średnia głębokość waha się między 10 - 12 m.

Na włos wędrują 3 ziarna kukurydzy. Drugi kij uzbrajam w dokładnie podobny sposób. Trzeci to już gotowy zestaw Tandem Baitsa z lead core’u. Przypony wiążę nad wodą – jedyny powód, dla którego to robię, to czysta niechęć zabawy w domu. Na swoją obronę zaznaczę może, iż ten sezon naprawdę odebrał wszelkie pierwiastki zapału, czy też choćby pragnienia spędzenia kilku chwil nad wodą.

Przynętą na trzeciej wędce jest ziemniak. Technikę jego zakładania zdradził mi pewien miejscowy. Nawet niedogotowane ziemniaki bardzo często spadają z haczyków, a co dopiero z przyponów włosowych. Z pomocą przychodzi patent strzykawki. Wystarczy bowiem ściąć część strzykawki zakończoną wypustem do igły i tak skonstruowanym narzędziem wycisnąć walec z niedogotowanego kartofla. Drobna korekta nożem czyni przynętę doskonałą do założenia na włos. Do wykonania takiej przynęty stosuję największy rozmiar dostępnych strzykawek 20 ml. Kawałki ziemniaków uzyskane w ten sposób są po prostu niedostępne dla leszczy, toteż ryby te nie będą przeszkadzać w oczekiwaniach. Rozłożenie na grząskim gruncie trzech kijów trójskładowych wraz z zawiązaniem zestawów zajmuje około 45 minut. Dla mnie jest to niestety dość sporo, gdyż właśnie dochodzi godzina 11.00, a ja dopiero rozpoczynam łowienie.

Niezmiernie ważny jest kształt pola nęcenia i punkty położenia zestawów. Każdą wędkę zarzucam kilkakrotnie, aby w końcu trafić dokładnie w obrany cel – obrzeża niewielkiego placu twardego dna między ścianą rogatków, a płaszczyzną mułu, gdzie ziarno szybko przesiąkałoby uwięzionymi w nim gazami. Rzutów nie ułatwiają drzewa, których gałęzie sięgają prawie samej wody. Tu patent ze strzykawką ma monstrualne wręcz znaczenie, gdyż tylko tak wyciśnięte ziemniaki są w stanie przetrwać próbę kilku rzutów. Dzięki zastosowaniu kaszy manny z ziarna mogę ulepić kule identyczne, jak kule z zanętą sypką.

Karpie preferują czyste ziarno i bardzo niechętnie żerują w zanętach kupnych, które nawet z najwyższych półek i w cenach przekraczających 20 zł są po prostu mieszaniną pieczywa i innych dodatków, a cyprinusy nie znoszą pieczywa. 10 kilogramów sklejonego kaszą ziarna po około 40 - 50 minutach machania procą leży w wodzie, na dywanie o wymiarach 5x10 metrów – to sporo, ale ryby i tak zaczną od wyjadania ziarna położonego na obrzeżach pasa. Tam też leżą zestawy – to właśnie dlatego na ich rozmieszczenie poświęcam kilka rzutów. Szerokość pasa - mam nadzieję - zatrzyma żerujące stado na dłużej.

Kule z kaszą manną nie rozpuszczają się w wodzie nawet po kilku godzinach. To kolejny powód, dla którego leszcze praktycznie nie mają tu czego szukać. Dwa zestawy z kukurydzą leżą po obu stronach tego pasa, tymczasem trzeci zestaw ze sporym ziemniakiem położyłem około 3 metry od pasa w stronę zatoki, skąd czasami dochodziły odgłosy spławów.

Wyrzuciwszy kule wykonuję jeszcze jedną drobną sztuczkę. Zauważyłem, iż karpie wcale nie trzymają się daleko od brzegu, gdzie na głębokości ponad 8 metrów poza koloniami racicznic i niewielką ilością ochotki na dobra sprawę nie mają czego szukać. Przemieszczają się stadami, płynąc wzdłuż linii brzegowej dookoła zbiornika. Znając powierzchnię zbiornika mogę obliczyć długość jego linii brzegowej. Znając populacje karpi w jeziorze spodziewam się 2 – 3 stad ryb większych rozmiarów oraz kilkunastu stad małych karpi poniżej 5 kg. Skoro znam długość trasy stad, a jest nią linia brzegowa oraz przypuszczalną liczbę stad, jestem w stanie przewidzieć, po jakim czasie od momentu nęcenia ryby natrafią na położoną zanętę oczywiście, o ile żerują. Czas ten wyliczyłem na około 5 - 6 dni. Dzisiaj jest moja trzecia wizyta nad wodą, a ostatnimi czasy bywam tu co dwa dni. Teoretycznie więc to dzisiaj ma być ten szczęśliwy dzień.

Żeby jednak tak się stało, ryby muszą wiedzieć, iż 40 metrów od brzegu spoczywa dywan dziesięciu kilogramów kukurydzy i konopi. Wiem, że wędrują prawie tuż przy brzegu, zatem postanawiam rozsypać przy użyciu łyżki około 2 kilogramy ziarna na długości od brzegu aż do dywanu. Ta zapora ma zatrzymać stado i naprowadzić w stronę zestawów. Oczywiście łatwiej byłoby położyć zestawy dokładnie na trasie wędrówki, lecz w tym miejscu roślinność sięga prawie do powierzchni wody - zestawy pozostałyby więc niezauważone, a ewentualny hol zaciętego karpia w takim miejscu nie rokuje pomyślnego finału. Sygnalizatorami są dwa bardzo lekkie swingery i ważąca prawie tyle co piórko bombka. Wcześniej kierując się opiniami doświadczonych karpiarzy, używałem ciężkich sygnalizatorów.

Teoretycznie karpie zacinają się już w chwili wypluwania przynęty, czyli przed pierwszymi piknięciami sygnalizatorów. Ten sezon nauczył nas jednak, iż wcale nie musi tak być i stosowanie lekkich sygnalizatorów z nie do końca znanych jeszcze przyczyn ułatwia zacięcie ryby. Skromna praktyka potwierdziła z kolei, iż spośród dwóch identycznych zestawów, więcej zaciętych brań ma miejsce na zestawie z bombką, nie zaś z ciężkim swingerem. Około godziny 11.30 wszystkie obowiązki zostały dopełnione. Teraz można odespać ciężką noc.

W okolicy południa siedzę już w „przytaśtanym” fotelu. Mgła zamienia się w drobną mżawkę, nad wodą pustki. Nie słychać spławów, niewielkie ilości drobnicy przestają buszować pod powierzchnią. Temperatura zaczyna spadać, a mnie dopada przeświadczenie, iż jest to kolejny, nieudany dzień tego sezonu. Głowiąc się na kartce papieru nad algorytmem rysowania terenu, który ukradł mi dzisiejszą noc, zasypiam.

Pip, pip – przysparzając o palpitacje serca budzą mnie dwa nieśmiałe piknięcia sygnalizatora na wędce z kukurydzą.
- Taaa, wiaterek – tłumaczę sobie zniesmaczony mało zabawne piknięcia… Aż tu nagle przepiękny odjazd, sygnalizator wrzeszczy z bólu, a bombka wisi na napiętej żyłce, podrygując nerwowo tuż pod kijem.
Zacinać! Zacinać! Wszystko krzyczy – zacinać. Nie bacząc na leżące na grząskim podłożu badyle biegnę do wędki.

Niestety - opór na kiju nie jest za duży. Rybka bez większych problemów daje się podciągać do brzegu. W czasie holu leniwie zaczyna piszczeć sygnalizator, na którym spoczywa kij z ziemniakiem. Nauczony wcześniejszymi przypadkami orzekam w myślach – zahaczył o żyłkę. Doholowuję rybkę do brzegu i tu z zaskoczeniem dostrzegam, iż wcale nie jest to karpik lecz niewielki amurek. Choć rybka maleńka, to jej widok przynajmniej cieszy oko. Jednocześnie pełne markotnych wspomnień myśli przepełniają głowę malkontenta. Wiadomo bowiem, iż stado nawet maleńkich amurów potrafi zepsuć nęcone stanowisko wyjadając całe wyrzucone ziarno. Rybka nie jest za duża, toteż przy brzegu wykonuje swój jedyny amurkowy odjazd i daje się podciągnąć do podbieraka.

Tutaj dopiero dostrzegam, że amurek wcale nie zaplątał się w żyłkę drugiej wędki, podczas gdy jej sygnalizator ciągle popiskuje. Wkładam rybę do siatki i zacinam na drugim kiju. Żyłka strzela prosto na głębię jeziora – to dobrze. Dookoła pełno trzcin i zielska, daleko od brzegu jest sam piasek i troszkę dołów. Rybka wyrwała się jednak na kilkadziesiąt metrów i jej hol trochę się przeciąga. Ciągnięta z ponad dziesięciometrowych głębin, choć zmęczona, ani myśli podpłynąć pod powierzchnię, a w obliczu faktu porośniętego bujną roślinnością pasa przybrzeżnego, zyskuje sporą przewagę taktyczną. Postanawiam przerwać na chwilę hol. W tym czasie pęcherz pławny pozbawionych już sił karpi na skutek wyrównywania ciśnień podczas szybkiej zmiany głębokości przeważnie wypełnia się wodą i toną one jak kamień, po czym kładą się dosłownie na dnie. Po upływie niecałych dwóch minut pozbawione sił same podpływają pod powierzchnię.

Tak też, o dziwo, było i tym razem. Bardzo zmęczony karpik nie podejmuje nawet prób walki w bujnych trzcinach – szybko ląduje w podbieraku. Umieściwszy go obok amurka w siatce, rozpoczynam naprawę pierwszej z wędek. Pośpiech jest jak najbardziej wskazany. Zanęty starczy już tylko na kilka minut, a stado z pewnością nie wejdzie już w zanętę po raz drugi. Ledwo zmieniłem przypon na pierwszej z wędek, a tu na trzecim z zarzuconych kijów słychać przyjemną dla ucha muzykę sygnalizatora. Ech – myślę sobie – normalnie nie nadążam rzucać… Cięcie – siedzi.

Tym razem ryba stawia bardziej obiecujący opór. Czuję, że w końcu będzie to jakiś misiek. Ryba od razu idzie po skosie. W tym momencie sprawdzają się zalety kijów 3,90 m. Stanowisko jest za wąskie, a pas trzcin zbyt szeroki – wiem już, że ryba wjedzie w trzciny. Cały problem to sprawić, by na dystansie 40 metrów holu miejsce, gdzie uderzy w zarośla, było możliwie najbliżej stanowiska. Po krótkich chwilach pompowania ryba z impetem wjeżdża w chaszcze.

Okazuje się jednak, że wcale nie czuje się w nich bezpieczna i tak samo szybko, jak wpłynęła, tak też szybko wypływa. Uderza w kępę wolno stojących badyli i wykonując kilka okrążeń plącze żyłkę dookoła trzcin. Teraz pozostaje już tylko przeciąganie liny. Dokręcam hamulec. Żyłka 0,35 mm i haczyki, do których z czasem nabyłem zaufanie, pozwalają nie tracić nadziei. Karp jeszcze trochę walczy, ale żyłka stopniowo przecina liście trzcin. W tym momencie następuje niebezpieczny moment holu – żyłka zostaje uwolniona z zawady, niestety poplątana błyskawicznie prostuje się, przez moment nie czuję oporu na kiju. Karp wykorzystuje sytuację i ponownie ucieka w trzciny. Nie zdążyłem wyregulować hamulca. Kołem ratunkowym jest ponownie żyłka. Tym razem pomocną jej zaletą okazuje się rozciągliwość. Te kilkadziesiąt centymetrów ratuje sytuację. Po nieudanej próbie ucieczki pozostaje już tylko ostatni krótki odjazd na ślepo w stronę głębszej wody. Po chwili rybka ląduje w podbieraku.

Zreperowawszy zestawy zarzucam jeszcze raz kije, ale stado już zdążyło odpłynąć, do końca łowienia, tj. przez ostatnie dwie godziny nie ma więcej brań. Jest chwila czasu na sesję zdjęciową. W tym miejscu najmocniej przepraszam za jakość fotek i dziwne miny. Mam małe trudności, by zapanować nad wszystkim w czasie dziesięciu sekund samowyzwalacza, tym bardziej, że nie używam maty.

Maleńka niespodzianka.

Łobuz, który ukradł ziemniaka.

Trzecia rybka dnia i niestety zarazem największa tego roku.

Robi się coraz chłodniej. Siedzę jeszcze dwie godzinki i zwijam sprzęt. Już tylko dwa kilometry w stronę ośrodka, gdzie stoi samochód. Ostatni rzut oka na wodę.

Nie wszystkie dni jednodniowego mają taki przebieg. Złowione dziś 3 rybki są jednymi z naprawdę niewielu, jakie udaje się chociażby zaciąć podczas trzech miesięcy letniego karpiowania. Dzisiejsze brania toteż prawie jedyne w tym sezonie. Ponadto rybki wcale nie trwożą swoją wielkością, a nakład pracy, jak też środków finansowych przeznaczonych na ich złowienie na przestrzeni całych wakacji był naprawdę spory.

Czasami spotykam się z opiniami: - Ja to tylko biorę jeden kij, pudełko robaków i rowerkiem jadę nad wodę. Czasem coś przywiozę. Nie potrzebuję tyle sprzętu. Targanie karpiowych klamotów, grabienie dna, nęcenie wiadrami, obserwacje, ciągłe przerzucanie zestawów, wyścig z czasem – to wszystko nie tyle przysłania, co po prostu odbiera wszelką radość, przyjemność z łowienia ryb i bardzo mocno zniechęca do podjęcia kolejnego wyzwania, do zmobilizowania się, aby kolejny dzień pracować nad wodą z przeświadczeniem, iż łowienie karpi z marszu to na dobrą sprawę tylko udawanie i oszukiwanie samego siebie.

Każdy, kto podziela opinię wędkarza o jednym kiju i pudełku robaków powinien przeżyć jeden dzień karpiowania z marszu. Kilka godzin wędrówki przez las w jedną stronę, rozkładania sprzętu, szykowania dna, nęcenia i kilka godzin składania sprzętu i marszu przez las w drugą stronę. Wszystko poprzedzone nieprzespaną nocą, a później wysłuchiwania upomnień domowników:
- Znowu nic nie złowiłeś? Inni biorą jeden kij, pudełko robaków i rowerkiem jadą nad wodę…

Moim największym problemem jest to, iż do wszystkiego muszę niezdarnymi kroczkami dochodzić sam. Rady, jakich na Carp Passion udzielali mi naprawdę doświadczeni karpiarze, których zawsze będę podziwiał za ich efekty, po prostu nie sprawdzały się podczas jednodniowego łowienia. To zupełnie coś innego, inne problemy, inne pytania – na razie bez odpowiedzi.

Pięć lat temu rozpoczynałem przygodę z karpiem. Nawet mi do głowy wówczas nie przyszło, że na pierwsze branie będę musiał czekać dwa lata. Pierwszy sezon, choć cały poświęcony karpiom, nie zaowocował żadnym braniem. Streszczenie drugiego sezonu karpiowania to jedno branie zakończone wyhaczeniem ryby w trzcinach po kilkunastu sekundach. Pierwszy karp w podbieraku do dopiero trzeci rok zmagań.

Naturalna woda to chyba nienajlepsze miejsce na stawianie pierwszych kroków. Nauka na takich zbiornikach postępuje bardzo wolno. Na pierwsze efekty trzeba czekać długo i najczęściej nie da się stwierdzić, czy stosowane techniki, przynęty, zestawy, metody są nieodpowiednie, czy po prostu ryba nie żeruje. Może jedynie siedzi w zupełnie innych miejscach, a być może jej tu wcale nie ma, bo nie widać spławów, a miejscowi nic na temat karpi nie słyszeli.

Przestałem bazować na opiniach karpiarzy, nie czytam już prawie forów karpiowych, nie odwiedzam portali karpiowych. Tamtejsze metody po prostu nie skutkują. Jeżeli jednak istnieje ktoś, kto nastawia się na jednodniowe łowienie z marszu karpi z naturalnych zbiorników i starych zarybień, to najpewniej zasypałbym go dziesiątkami pytań o metody i technikę. Wszyscy dobrze bowiem wiemy, że łowienie karpi większych rozmiarów niż handlówki z marszu nie tylko mija się ze specyfiką tej ryby, ale wręcz nie powinno się udawać.

Takie karpiowanie zyskuje jednak coraz więcej zwolenników. Jest to oczywiście podyktowane naszym ciągłym brakiem czasu. Dlatego też coraz więcej słyszy się i czyta o metodach i próbach połowu karpi z marszu. Rosnąca ilość artykułów i porad na ten temat napawa też optymizmem, bo niewielu z nas będzie mogło pozwolić sobie na klasyczne karpiowanie. Wśród preferowanych technik krótkoterminowego łowienia na dzień dzisiejszych można wyróżnić właściwie tylko jeden kierunek rozwoju – delikatne nęcenie, z użyciem koszyków do metody albo pelletów, ziaren podawanych w workach/siatkach PVA oraz samotna kulka na włosie.

Na przekór innym myślę jednak, iż przyszłość tych połowów leży mimo wszystko w obfitym zaporowym nęceniu. Taka przynajmniej nasuwa mi się konkluzja przy porównaniu efektów, jakie miałem w delikatnym, a jakie w ciężkim sypaniu zanęty. I w tym miejscu zachęcam gorąco każdego, kto trudni się łowieniem cyprinusów, do podzielenia się spostrzeżeniami, metodami i wymiany doświadczeń w zakresie karpiowania na naturalnych wodach, a szczególnie łowienia z marszu.

Gismo


 
Pokrewne linki
· Więcej o Karpiomania
· Napisane przez Monk


Najczęœciej czytany artykuł o Karpiomania:
Orientalny banita - jak go złowić? cz. I


Opcje

 Strona gotowa do druku Strona gotowa do druku

 Wyœlij ten artykuł do znajomych Wyœlij ten artykuł do znajomych


Komentarze sš własnoœciš ich twórców. Nie ponosimy odpowiedzialnoœci za ich treœć.

Komentowanie niedozwolone dla anonimowego użytkownika, proszę się zarejestrować

Re: Dzień jednodniowego (Wynik: 1)
przez old_rysiu (old_rysiu@wedkarskie.pl) dnia 24-10-2005 o godz. 11:46:09
(Informacje o użytkowniku | Wyœlij wiadomoœć)
Wpadłeś bracie :-)
Przez kilka lat jeszcze bedzie ciążył na Twoich plecach bagaż kilkunastu kilogramów. W lewej rece - tez kilkanascie. W prawej niewiele mniej albo i węcej. Stałeś się męczennikiem karpiowym. :-)
Ciekawe co mogłyby powiedzieć karpie, jak widzą takiego stwora dźwigajacego cały ten majdan.
- O idzie wyżerka! Facet ma zaledwie 70 kg , lichutki.
- O wczoraj to Willi wciagnął do wody takiego z 130 kg. Miał wędkarz szczęście - Willi jest no-killowiec .

Jednego tutaj nie rozumiem. Piszesz, ze to łowienie z marszu, potem, że dwa razy nęciłes w odstępach dwóch dni. No to już nie jest łowienie z marszu ale po ubogim przygotowaniu łowiska. Z fotek wnioskuję, że łowisko jest uczęszczane ( elegancki drewniany dywan z desek ).
No i pytanie ostatnie. Skad wiesz jak wygląda dno w tej okolicy stanowiska wędkarskiego?



Re: Dzień jednodniowego (Wynik: 1)
przez yari (angler_59@o2.pl) dnia 24-10-2005 o godz. 13:22:22
(Informacje o użytkowniku | Wyœlij wiadomoœć)
Jaki budzik??? Przecież Ty Gismo wcale nie śpisz.:-) Tak jak czytam w jaki sposób opisujesz swoje kuchenne zmagania to aż chęć bierze by zapisać się do twojej stołówki. No tylko ta przystawka ma być bez tego stalowego w środku:-). Artykulik fajny, rybki i foty też. Gratuluje.

Pozdrawiam.



Re: Dzień jednodniowego (Wynik: 1)
przez sigi (sigi@gt.pl) dnia 24-10-2005 o godz. 19:02:08
(Informacje o użytkowniku | Wyœlij wiadomoœć) http://www.eurofishing.pl
Super artykuł....tak samo jak i opisany połów.
Niestety nie mam doświadczenia z naturalnymi wodami....z prostej przyczyny, bo na śląsku takowych nie ma :-)
Co do łowienia z marszu...uważam, że najlepszy efekt przynosi metoda. Trzeba zrobić na dnie przysłowiowy "dym", by ściągnąć karpia w krótkim czasie a nie karmić.



Re: Dzień jednodniowego (Wynik: 1)
przez Simson (rad.kar@op.pl) dnia 25-10-2005 o godz. 10:48:25
(Informacje o użytkowniku | Wyœlij wiadomoœć)
Czytając ten tekst, miałem wrażenie jakbym to ja sam go napisał. Te same problemy, pomysły, bezowocne testy, wszystko wskazuje na to, że ten sezon mieliśmy obydwaj tak samo kiepski. Jezioro nad, którym spędzasz tyle czasu zupełnie przypomina mi moje miejscówki. Tak samo jak ty znam każdą część zbiornika, wiem co podać by zwabić naszego kochanego cyprinusa, lecz najlepszy wynik jaki osiągnąłem to zaledwie sześć kilo z małym hakiem. A miało być tak pięknie. Pisz kolejny artykuł, przynajmniej my karpiarze będziemy mogli coś ciekawego poczytać. Pozdro i do pracy!



Re: Dzień jednodniowego (Wynik: 1)
przez orzech dnia 25-10-2005 o godz. 21:23:10
(Informacje o użytkowniku | Wyœlij wiadomoœć)
O, witaj bracie:-)
Jakże bliski okazał się ten text sercu memu. Aż ciśnie się na usta "skąd ja to znam". Ileż to wypraw jednodniowych w pogoni za karpiami przeżyłem sam...Wiem co się czuje idąc ileśtamset metrów objuczony jak wielbłąd. Wyrwany z pracy, oderwany z miasta po wcześniejszych wieczorno-nocnych przygotowaniach. Dobrze jak z tego wszystkiego człowiek do sklepu zajechał i jakąś bułkę sobie kupił.
Tak, dylemat jednodniowego łowienia karpi trapił mnie bardzo długo. Na x wypraw prawdziwie połowiłem raz. 4/5 takowych to zjazdy o kiju:( Ile trzeba mieć cierpliwości, samozaparcia, determinacji wiesz Gismo sam. Jak bardzo nasza samoocena i oraz wiara we własne siły wystawiana jest na próbę. Brr, zgroza...
Znam ból samouctwa. Niestety, też karpiuję ucząc się z gazet, internetu, podpatrując i podsłuchując innych. Jak jest to trudne w dziedzinie łowienia karpi, wiemy obaj. Ileż ja się naszukałem, naczytałem, napytałem odnośnie jednego tylko jeziora. Nie uzyskałem jednoznacznej odpowiedzi a rady, cóż nie sprawdziły się.
Zgadzam się w zupełności, że samonauka łowienia karpi na wodach powszechnych to proces długotrwały, wymagajacy olbrzymich pokładów cierpliwości, czasu, sił psychicznych i fizycznych. Generalnie, ciężka sprawa.

Ten sezon to przełom w moim postrzeganiu karpiowania. Otóż, wybrałem się na moje jeziorko wiosną br. Wyprawa na tzw nockę. Nęcenie dywanowe, na zestwach kulki, kukurydza. Jest nas 2 wędkarzy, 5 wędek. Karpie jak zwykle spławiają się pobudzając wyobraźnię. Bez brania. Niby standard gdyby nie fakt, że obok siedzą karpiarze. Przyjechali dzień wcześniej, siedzą do jutra. W nocy słyszę odjazd aż mnie podrywa z fotela. Wyciągają jednego 7,9kg. Wymieniamy się telefonami i stąd wiem, że jeszcze padły 4. Konkludując, przestawiłem się na wyjazdy 2-3 dniowe. Dają lepsze rezultaty a jeżeli nie (co też przeżyłem) to prawdopodobieństwo brań rośnie. Oczywiście jest to kosztem innych wypraw, zmiany organizacji czasu życia rodziny, pracy itd.

Wydaje mi, że powinie

Przeczytaj dalszy cišg komentarza...



Re: Dzień jednodniowego (Wynik: 1)
przez Czez dnia 27-10-2005 o godz. 17:00:25
(Informacje o użytkowniku | Wyœlij wiadomoœć)
Popatrz, popatrz ja też dopiero pięć lat temu postanowiłem zmierzyć się z karpiami wyrastającymi ponad wymiar handlowy :-) Mówię tu oczywiście o świadomym ich łowieniu, nie zaś przyłowach.

Praca, rodzina, brak czasu i atłasu powodują, że poza okresem urlopowym tudzież długoweekendowym, jestem skazany na łowienie z marszu.
Karpie łowię (choć właściwszym określeniem byłoby "usiłuję łowić", przy czym usiłowanie to bywa nieudolne) w zasadzie tylko w trzech łowiskach, z których dwa to duże stawy, zaś jedno to 15ha żwirownia. Wszystkie te wody są bardzo specyficzne ze względu na ilość roślinności podwodnej, a przygotowanie stanowiska wędkarskiego wymaga dużo pracy. Stąd nie mozna powiedzieć o łowieniu z marszu w pełnym tego słowa znaczeniu. Najpierw trzeba się napracować przy przygotowaniu kilku stanowisk :-)
Noszę się z zamiarem napisania artykułu o tego typu wodach i podzielenia się swoim kilkuletnim doświadczeniem nie tylko w zakresie łowienia cyprinusów, ale i innych gatunków w tym drapiezników. Aby tego dokonać muszę jednak najpierw pozyczyć cyfraczka, aby każdy mógł naocznie przekonać się o jakich wodach piszę. Przytłaczająca większość wędkarzy widząc wody, w których łowię swierdzi, że tu się nie da łowić :-)

Woda, w której Ty łowisz to troszkę inna bajka, więc nie wiem, które z moich doświadczeń byłyby dla Ciebie przydatne. Nie chcę się zatem rozpisywać po próżnicy ;-) Ale jeśli byłbyś zainteresowany tematyką łowienia na upatrzonego i kulę wodną, to jestem do usług.

A tak w ogóle to tekst jest świetny i powinien stanowić lekturę obowiązkową dla pytaczy pt. "Heyka powiedzcie mi jak złowić karpia". Świetnie, że uświadamiasz fakt, iż łowienie większych karpi to sztuka przez duże SZ :-)

Zwracasz uwagę na niuanse, a to jest bardzo ważne. Sporadycznie można przeczytać o okręcaniu końcówki rurki. Ja to robię taśmą ołowianą i nie maluję.
Strzykawka nie jest mi obca, ale o strzykawce i kartofelku nawet nie pomyślałem. Dzięki :-)



Re: Dzień jednodniowego (Wynik: 1)
przez krisk dnia 31-10-2005 o godz. 16:36:15
(Informacje o użytkowniku | Wyœlij wiadomoœć)

No przyjacielu :) Dzionek miałeś udany :) Myśle że ja zawojuje w 2006 roku i zemszcze sei na tych ciprinusach :D Ale co do twojej kuchni to normalka, zaskoczyły mnie twoje dziwne kulki zanętowe w tym pojemniku :D Oby przyszly sezon był o wiele lepiej udany :) Pozdrawiam :) Bywaj !!!



Re: Dzień jednodniowego (Wynik: 1)
przez robert67 (szczupak67@msn.com) dnia 01-11-2005 o godz. 10:52:41
(Informacje o użytkowniku | Wyœlij wiadomoœć)
Swietny i lekkostrawny jak na poranna pore tekst!:-)(mimo duzej ilosci zanety:-)).).Nie jestem karpiarzem i poki co nie jestem w stanie docenic wszystkich tych zabiegow,by w efekcie nie zawsze moc cieszyc sie zlowiona ryba.Nie moge jednak ukrywac podziwu dla takiej wytrwalosci!Naklad pracy w zlowienie wielkiego karpia rzeczywiscie moze zniechecic.Ale widac ze nie Ciebie!:-))
Pozdrawiam.Robert67.


Pogawędki Wędkarskie - portal dla wszystkich wędkarzy!
Redakcyjna poczta: redakcja@pogawedki-wedkarskie.pl

Redakcja serwisu w składzie: Jarbas, Marek_b, -, -, -, -

Wszystkie teksty i zdjęcia opublikowane w portalu są utworami w rozumieniu prawa autorskiego i podlegają ochronie prawnej. Kopiowanie, powielanie, "crosslinking" i jakiekolwiek inne formy wykorzystywania cudzej własności intelektualnej i twórczej bez zgody właścicieli praw autorskich są zabronione prawem.

Wszelkie znaki towarowe są własnością ich prawowitych właścicieli, zaś ich użycie dozwolone jest wyłącznie po uzyskaniu zgody.

PHP-Nuke Copyright © 2004 by Francisco Burzi. license.
Tworzenie strony: 0.12 sekund :: Zapytania do SQL: 108